„Szekspir Gribojedowem literatury angielskiej” – ten ironicznie odwrócony tytuł zadanego eseju sprowadził na Janusza Szpotańskiego kłopoty na studiach, lecz zapisał się w historii jako prześmiewcza przestroga przed dowartościowywaniem peryferyjnych autorów poprzez ich porównywanie do myślicieli z cywilizacyjnego centrum. Warto przypomnieć ją recenzentom, którzy wierzą, iż opis historii politycznej III RP może być dziełem na miarę „Księcia” lub „Rozważań nad pierwszym dziesięcioksięgiem historii Rzymu Liwiusza”. Robert Krasowski dorównuje zapewne przenikliwością i błyskotliwością Niccoló Machiavellemu, ale temat, który bierze na warsztat, trudno porównywać z przejawami polityki w stanie czystym, które florentyńczyk opisywał na podstawie starożytnych relacji lub własnych doświadczeń. W polskiej polityce ostatniego ćwierćwiecza za dużo było ideowego obciążenia i pozapolitycznych, historycznych lub wręcz literackich, kontekstów, by mogła posłużyć jako uniwersalny przykład działania politycznych mechanizmów. Dwutomowa już opowieść Krasowskiego może być więc krytycznym kontrapunktem lub nawet cenną inspiracją dla dzisiejszych publicystów, wątpliwe jednak, by wytrzymała próbę czasu. Za kilkanaście lat rozpad obozu solidarnościowego i rywalizacja pomiędzy Aleksandrem Kwaśniewskim a Leszkiem Millerem będą równie mało ekscytujące jak opis parlamentarnych podchodów w Belgii lub Danii lat 60. XX wieku.
O ograniczonej żywotności analiz Krasowskiego przesądza również to, że pisze je z założeniem głębokiej wiedzy czytelnika o tym, skąd główni bohaterowie wzięli się na politycznej scenie. To błąd: jeżeli twierdzi się, że indywidualne emocje są tym, co w największym stopniu powoduje politykami, to trzeba przedstawić czytelnikom przekonującą hipotezę, skąd te emocje się wzięły. Kontekstem działań prezydenta Wałęsy jest przecież romantyczny „karnawał Solidarności” (którego znajomość chociażby przez osoby z mojego pokolenia wcale nie jest oczywista – jesteśmy zbyt młodzi, by karnawał pamiętać, zbyt starzy, by uczyć się o nim na lekcjach historii). Dobrotliwy klerykalizm Tadeusza Mazowieckiego staje się bardziej zrozumiały, jeśli poznamy całą polityczną biografię „naszego premiera”, a prozachodnia polityka prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Cimoszewicza – w kontekście naszkicowanej przez Jadwigę Staniszkis koncepcji „pokolenia ’84”. Życiorysy głównych bohaterów najnowszej polskiej historii są tym bardziej godne opisu, że pomagają zrozumieć subtelne niuanse, które przesądziły o tym, że mimo różnic poglądów Geremek i Mazowiecki byli w jednej partii, a Tusk i Kaczyński mimo wszystkich podobieństw stworzyli antagonistyczne obozy.
Czego można się więc dowiedzieć z „Po południu” i „Czasu gniewu” czytanych jako to, czym są, a więc pogłębioną publicystyką dotyczącą wczoraj i przedwczoraj, wyjaśniającą (choćby mimo zamierzeń autora) wydarzenia dzisiejsze? Krasowski przedstawia przekonujące wyjaśnienie przyczyn zaniku nurtu umiarkowanego, który wyrósł z połączenia marksistowskiego rewizjonizmu z posoborową odnową katolicyzmu, zdominował życie opozycyjne końca PRL-u i w naturalny sposób, w postaci Unii Demokratycznej i Unii Wolności, stał się dominującą siłą solidarnościowych rządów. Pełzająca kontrreformacja w okresie pontyfikatu Karola Wojtyły pozbawiła tę formację rządu dusz wśród ludu, a utylitarne potraktowanie partii jako jednorazowego narzędzia reform przez Leszka Balcerowicza dopełniło dzieła zniszczenia. Krasowski opisuje to ostatnie zjawisko dość szczegółowo, choć jak na rzekomego piewcę cynizmu w polityce za dużo jest w tym opisie podziwu dla ideowej determinacji profesora. Brakuje za to chociażby próby wyjaśnienia przyczyn, dla których partia mająca więcej politycznych indywidualności niż wszystkie pozostałe formacje razem wzięte, potulnie zgodziła się popełnić samobójstwo nie wymieniając w porę lidera ani nie zmuszając go do startu w wyborach prezydenckich w 2000 r. Biorąc pod uwagę, że „Czas gniewu” obejmuje okres do 2005 r., zaskakująco zdawkowa jest także analiza powstania dwóch partii dominujących na polskiej scenie politycznej w następnym okresie – genezie PiS Krasowski poświęca trzy strony (głupota Buzka wykorzystana przez braci Kaczyńskich), o PO nie pisze w zasadzie nic – a warto by się dowiedzieć, czy postrzega ją jako reinkarnację zniszczonej przez Balcerowicza Unii Wolności czy też jako zupełnie nową siłę polityczną.
Pewnej poszlaki w tej ostatniej kwestii dostarcza poczyniona przez Krasowskiego obserwacja odnośnie natury rządu AWS-UW: „reformowanie było jedynym znanym mu modelem rządzenia, jedynym sposobem, w jaki władza potwierdza swój mandat” (s. 71). Istotnie to właśnie ten aktywizm wydaje się główną dystynkcją partii postsolidarnościowych na tle postkomunistycznych, rozumiejących sprawowanie władzy jako możliwie bezkonfliktowe zarządzanie bieżącymi sprawami państwa. W tym rozumieniu zarówno PiS, jak i PO były w początkach swojego istnienia partiami postsolidarnościowymi – przy czym w przypadku PiS dążenie do radykalnych zmian osiągnęło wręcz rewolucyjną temperaturę. PO, która jeszcze w 2005 r. chciała poprzez gruntowną liberalizację uwolnić energię Polaków, zostawszy główną siłą opozycyjną wobec PiS-u, przeszła radykalną, jeśli nawet na początku mało zauważalną, przemianę. W roku 2007 Donald Tusk najpierw pozbył się znanego z zamiarów „szarpania cuglami” Jana Rokity, a następnie, już jako premier, nakazał swoim ministrom, by pożegnali się z pomysłami reform, zwłaszcza bolesnych. Wtórował mu, cytatami z niemieckich konserwatystów, Bronisław Komorowski: „Jeśli ktoś ma wizje, niech idzie do psychiatry”. Platforma zapewniła sobie dominację na polskiej scenie politycznej łącząc resztki solidarnościowego etosu z sięgającą roku 1957 pragmatyką rządzenia: zmiany są złe, bo ktoś na nich zawsze traci, najgorsze są zaś wtedy, gdy stracić może nasze własne zaplecze. To dzięki temu koncepcje reform polskiego systemu ochrony zdrowia mogą doczekać się równie długiej i skrupulatnie opisanej historii, co peerelowskie plany reform gospodarczych: 30 lat od stwierdzenia, że są potrzebne, do wymuszonego przez okoliczności wdrożenia.
Reformizm jest oczywiście stylem uprawiania polityki, lecz nie określa jej treści. Treść na przełomie XX i XXI wieku została według Krasowskiego zaproponowana przez dwóch ekonomistów – Leszka Balcerowicza, który chciał zmusić Polaków do samoregulacji, oraz Jerzego Hausnera, który chciał ich wychować. Żaden z tych celów nie został osiągnięty, jednak z różnych względów. Balcerowicz postępował tak, jakby kierował się wyłącznie neoliberalną publicystyką, a nie realną analizą sytuacji. Mylnie zidentyfikował bowiem podatki dochodowe od osób fizycznych jako główną barierę rozwoju i na ich obniżeniu skoncentrował cały wysiłek. Był to błąd nie tylko merytoryczny, lecz także strategiczny. Do zmiany opodatkowania konieczna była większość w Sejmie, którą z największym tylko wysiłkiem zdołał zmobilizować, i zgoda prezydenta, który ostatecznie ustawę o zmianach w PIT zawetował. Udzielenie rzeczywistej pomocy polskim przedsiębiorcom, sprawienie, by administracja skarbowa stała się kompetentna i im przyjazna, było w całości w uprawnieniach ministra finansów, który, pochłonięty walką o zmniejszenie obciążeń podatkowych, wyzwania tego nie podjął.
Hausner zdawał sobie sprawę ze społecznych i instytucjonalnych uwarunkowań rozwoju gospodarczego, lecz gdzie indziej – po stronie pracowników, a nie pracodawców – dostrzegał główny problem. By go przezwyciężyć, musiałby zwycięsko wyjść z konfrontacji z głębokim zapleczem politycznym własnego rządu. Coś takiego mogłoby się udać z ideowym i nastawionym na reformy Buzkiem, lecz nie z chłodno kalkulującym krótkoterminowe zyski i koszty Millerem. Gdy w końcu Belka zastąpił Millera, rząd nie miał już większości, a prawicowa opozycja działała w logice kampanii wyborczej.
Trzecim wielkim graczem lat 1996-2005, dość powierzchownie nazwanej przez Krasowskiego okresem „imperium SLD”, był Andrzej Lepper. Wyrażał on tytułowy gniew tych warstw i grup społecznych, które na politycznej i gospodarczej zmianie przynajmniej relatywnie straciły. Inaczej jednak niż Wałęsa w roku 1980, do którego często i słusznie był porównywany, Lepper nie zdołał zgromadzić wokół siebie wątłego chociażby grona inteligenckich doradców, którzy byliby zdolni przełożyć emocje „Samoobrony” na rzeczową diagnozę rzeczywistości i program jej korekty. Zamiast Leppera zrobił to Jarosław Kaczyński tworząc socjologicznie wiarygodną i politycznie atrakcyjną koncepcję „układu” – ale o tym przeczytamy już w następnym tomie pisanej przez Roberta Krasowskiego trylogii.
Książka:
Robert Krasowski „Czas gniewu. Rozkwit i upadek imperium SLD”, Czerwone i Czarne, Warszawa 2014.