Tak przynajmniej głosiły oficjalne komunikaty komisji wyborczej publikowane do początków maja. Dlatego komisja już w końcu kwietnia postanowiła, iż druga tura głosowania odbędzie się 7 czerwca.

Zmierzą się w niej kandydaci, którzy otrzymali największe poparcie w pierwszej turze. Byli to były minister spraw zagranicznych Afganistanu Abdullach Abdullach i były minister finansów tego kraju Aszraf Ghani. Pierwszy z nich był zaangażowany w afgański ruch oporu przeciw wojskom sowieckim i współpracował z legendarnym afgańskim bojownikiem Ahmedem Szah Masudem, drugi był przez lata pracownikiem Banku Światowego i wykładowcą uniwersyteckim w USA. Opiekę nad jego obecną kampanią wyborczą sprawował w bieżącym roku jeden z dawnych bojowników antysowieckich generał Abdul Raszid Dostum, Uzbek z pochodzenia. I jeden, i drugi z kandydatów ma w żyłach krew Pasztunów, czyli społeczności dominującej w Afganistanie, z której wywodzą się także liderzy ruchu Talibów. Jednocześnie  Abdullach jest w połowie Tadżykiem, co zwiększa jego popularność w środowisku tadżyckim. Z kolei Ghani mając za doradców Uzbeka oraz byłego ministra sprawiedliwości Sarawra Danisza, z pochodzenia Hazara, może liczyć na wsparcie tych obu mniejszości.

Wspominam tu o pochodzeniu obu czołowych kandydatów, bowiem w kraju tak zróżnicowanym etnicznie, jak Afganistan, ma to istotne znaczenie. Trzeba pamiętać, że Pasztunowie nie są w Afganistanie większością i stanowią około 42 proc. ludności tego kraju. Ale to wśród nich największe poparcie znajduje ruch Talibów, którzy wzywali do bojkotu wyborów. Pozostałe etnosy do ruchu tego nie odnoszą się już tak pozytywnie. Dlatego poparcie owych mniejszości – Tadżyków, Uzbeków, czy wreszcie Hazarów, będzie miało duży wpływ na ostateczny wynik głosowania.

Pochodzenie etniczne kandydatów na prezydenta, w kraju tak zróżnicowanym etnicznie jak Afganistan, ma istotne znaczenie.| Krzysztof Renik

Warto jednak pamiętać, że dla Talibów, z którymi wojska zachodnich sił sojuszniczych oraz afgańskie siły bezpieczeństwa walczą od lat, obecne wybory nie mają wielkiego znaczenia. Uważają je bowiem oni za reżyserowane pod dyktando państw zachodnich oraz wojsk interwencyjnych. Dlatego nie zamierzają uznawać ich legalności, wzywali i wzywają do bojkotu. Grozili i grożą także atakami w czasie głosowania w pierwszej i drugiej turze wyborów.

Co ciekawe mimo tych zapowiedzi pierwsza tura przebiegała relatywnie spokojnie, a w dniu głosowania nie odnotowano żadnych spektakularnych ataków ze strony Talibów. Eksperci przestrzegają jednak, by nie wyciągać z tego faktu wniosku, iż Talibowie są słabi lub że porzucili plany przejęcia w Afganistanie władzy. Wydaje się, że po prostu zmienili nieco swoją strategię i czekają na opuszczenie przez wojska sojusznicze Afganistanu z końcem bieżącego roku, by dopiero wówczas rozpocząć kolejną fazę planowanej przez siebie operacji zbrojnej, której efektem miałoby być objęcie władzy w Kabulu. Dla ekspertów ciągle nie jest przy tym w pełni jasne, czy afgańskie siły zbrojne, policja oraz siły bezpieczeństwa będą umiały lub chciały przeciwstawić się rzeczywiście tym planom. Tym bardziej, że nadal nie wiadomo, czy i jak liczny kontyngent amerykański pozostanie w Afganistanie po 2014 r.. Podpisania porozumienia w tej sprawie odmówił w tym roku odchodzący prezydent Hamid Karzaj, uznając iż decyzję w tej sprawie powinien podjąć już nowy prezydent. Z tego punktu widzenia istotne jest kto tym prezydentem zostanie, choć wydaje się jednocześnie, że dla dalszego rozwoju sytuacji w Afganistanie nie jest to element kluczowy.

Talibowie czują się wystarczająco silni, by po opuszczeniu przez wojska sojusznicze Afganistanu doprowadzić do przejęcia przez siebie władzy.| Krzysztof Renik

Dla Talibów nowy prezydent nie będzie partnerem do rozmów, ponieważ wybrany zostanie w nieuznawanych przez nich wyborach. Tym bardziej, że ich obozy w sąsiednim Pakistanie nie zostały zniszczone przez armię pakistańską i stanowią dobrą bazę wypadową dla kolejnej antyrządowej ofensywy.

Warto przy tym pamiętać, że po wyjściu wojsk sojuszniczych rozgorzeje kolejna faza wojny o wpływy w Afganistanie. Tym razem będzie to wojna o wpływy pomiędzy graczami regionalnymi. Należy do nich oczywiście Pakistan, ale należą także Indie i Chiny. Interesy tych regionalnych graczy – przede wszystkim Pakistanu i Indii są rozbieżne i niewykluczone, że każde z tych państw będzie starało się doprowadzić do wzmocnienia swego oddziaływania na Kabul. Biorąc pod uwagę dobre stosunki pakistańsko-chińskie i nienajlepsze chińsko-indyjskie można podejrzewać, że Islamabad będzie mógł liczyć w tej rozgrywce na wsparcie Pekinu. Ten ostatni zresztą poczynił już niemałe inwestycje na terenie Afganistanu i z pewnością nie będzie spoglądał przyjaźnie na podejmowane przez New Delhi próby rozszerzenia indyjskiej strefy wpływów na Afganistan. W tej sytuacji bliskość kulturowa i religijna istniejąca pomiędzy Afganistanem i Pakistanem może doprowadzić do istotnego zbliżenia pomiędzy obu krajami. Tym bardziej, że ostatnich kilkanaście lat pokazało wyraźnie, iż Islamabad wcale nie jest przekonany do podjęcia zdecydowanej walki z Talibami.

O obecnych wyborach prezydenckich w Afganistanie pisano, jako o wydarzeniu przełomowym. Określenie ich w ten sposób to jednak z pewnością sformułowanie na wyrost. Owszem fakt, że do nich doszło ma swoje znaczenie, ale o przełomie trudno jeszcze mówić. Przełomowe dla przyszłości Afganistanu okażą się bowiem dopiero wydarzenia, które rozegrają się w czworokącie Kabul-Islamabd-Pekin-New Delhi.