O Emanuelu Ringelblumie z dr Agnieszką Żółkiewską i dr Eleonorą Bergman (Żydowski Instytut Historyczny) rozmawia Marcin Dobrowolski.
Marcin Dobrowolski: Skąd pochodził i w jakim środowisku wyrastał Emanuel Ringelblum?
Agnieszka Żółkiewska: Urodził się w 1900 roku w Buczaczu, w Galicji Wschodniej. Wywodził się z tradycyjnej rodziny żydowskiej. Z dostępnych nam źródeł wynika, że jego ojciec chciał zapewnić swym dzieciom wykształcenie świeckie, posłał więc syna nie tylko do chederu – szkoły religijnej, ale przede wszystkim do państwowego gimnazjum. Rodzina Ringelbluma musiała uciekać przed bolszewikami do Nowego Sącza, tam też zdał maturę. Miasto to okazało się jednak dla niego szokiem, zetknął się bowiem ze społecznością żydowską zupełnie inną niż ta, w której się wychował. Byli to ludzie już zasymilowani, mówiący po polsku – a do tej pory mówił przede wszystkim w jidysz – a przede wszystkim pozbawieni świadomości narodowej: skłaniający się ku polskości, a nie żydowskości w takiej wersji, jaką znał. Co ciekawe, gimnazjum, do którego uczęszczał w Nowym Sączu istnieje do dziś. Zachowały się spisy uczniów, w których widnieje Emanuel Ringelblum wraz ze swym bratem Leonem.
Ringelblum bardzo szybko zaangażował się politycznie. Został członkiem organizacji Poalej Syjon – Lewicy, radykalnej w poglądach partii syjonistyczno-socjalistycznej i wtedy też pojawiło się u niego zacięcie społecznikowskie. W wolnym czasie uczył jidysz młodych Żydów, którzy nigdy się z tym językiem nie zetknęli. Kolegą partyjnym Ringelbluma był między innymi Adolf Berman, jeden z czołowych powojennych izraelskich polityków komunistycznych.
Jednak między tym, co wiemy o Ringelblumie, a tym, co niekiedy o nim czytamy panuje duży rozdźwięk.
Eleonora Bergman: Żydowscy historycy praktycznie nie wspominają o jego przedwojennym życiu, środowisku, z którego wyrósł – cała uwaga skupia a się na jego późniejszej pracy.
Agnieszka Żółkiewska: Czasem można wręcz odnieść wrażenie, że dla niektórych badaczy Ringelblum pojawił się znikąd. W getcie pojawia się jako radykalny społecznik i działacz, tak jakby te cechy pojawiły się u niego nagle i nic na nie wcześniej nie wskazywało.
Nie był więc Ringelblum postacią anonimową w środowisku wykształconych Żydów?
AŻ: Nie był. I to zarówno dla wykształconych Żydów, jak i polskich historyków. Opowiadał się za traktowaniem historii polskich Żydów jako integralnej części historii Polski, co w tamtych czasach było wyjątkowe. Inni historycy postulowali raczej kierunki separatystyczne, aby historię narodu odczytywać tylko w kontekście diaspory albo syjonizmu. On również był syjonistą, ale specyficznym, ponieważ przyszłość narodu widział w kulturze jidysz, czyli kulturze wytworzonej w diasporze, co było źle postrzegane przez zatwardziałych, narodowych syjonistów. Dla nich była to tożsamość godna jedynie odrzucenia postulowali budowanie nowego państwa, bez bagaży historycznych.
Interesujące jest więc to, że Zagłada środkowoeuropejskich Żydów przyczyniła się do realizacji tego właśnie tego politycznego przecież planu.
EB: To niezupełnie tak. Rzeczywiście w Izraelu naciski, by nawiązywać do kultury jidysz spotkały się z bardzo silną negatywną reakcją, i jednak, choć bardzo hermetyczna, to działa tam grupa pisarzy i poetów piszących w jidysz. Kursy tego języka są na wysokim poziomie, nawet zdaniem niektórych, na lepszym niż w Nowym Jorku. Ale faktycznie, to są enklawy. Generalnie to odcięcie nastąpiło w sposób systematyczny i celowy. Wydaje mi się, że dziś dla Izraelczyków trudne jest zrozumienie nawet tak popularnego pisarza jak Amos Oz, kiedy ten odwołuje się do tożsamości i młodości swoich rodziców.
Paradoksalnie jego twórczość może być bardziej czytelna dla mieszkańców Europy Środkowej.
AŻ: Tak, choć oczywiście też nie dla wszystkich. Odnoszę wrażenie, że historyczna obecność kultury jidysz jest dla znakomitej większości Polaków zjawiskiem niepojętym, niemal księżycowym.
Wracając do Ringelbluma, jak jest on odczytywany i interpretowany przez współczesnych historyków?
AŻ: Niestety, w historiografii żydowskiej w języku jidysz jest on wpisywany głównie w kontekst polityczny. Miał być realizatorem ideologii przejętej od Marksa, Engelsa i Bóg wie od kogo jeszcze. Natomiast kiedy patrzymy na jego postać z perspektywy współczesnego historyka, należy przecież odczytywać kontekst dużo szerszy. Był on bowiem przedstawicielem nurtu obecnego wśród inteligencji, bez względu na orientację ideologiczną.
EB: Nie można mówić o Ringelblumie nie uwzględniając YIVO. To była przede wszystkim jego formacja i aktywizm, o którym mówimy, jest pochodną systemu badań prowadzonego przez ten ośrodek.
Czy może Pani rozwinąć skrót YIVO?
EB: Jidiszer Wisnszaftlecher Institut, czyli Żydowski Instytut Naukowy. Jego powołanie zostało zainicjowane w Berlinie, a zaistniał ostatecznie w polskim podówczas Wilnie w 1925 roku. Jego główną misją było badanie wszelkich dziedzin funkcjonowania ludności żydowskiej – historii, ekonomii, kultury, ale również na przykład psychologii.
AŻ: Wiązało się to przekonaniem ówczesnej inteligencji, że tożsamość tej grupy to tożsamość diaspory na konkretnych zamieszkiwanych terenach, w głębokim związku z historią danego kraju. W tym właśnie kontekście badano ślady przeszłości w języku, podaniach czy zabytkach, również tych niematerialnych. Ten nurt etnograficzny w działalności Instytutu był niezwykle silny. Wykonano niesamowitą pracę, starając się zebrać właściwie wszystko, co tylko było można. Część zbiorów niestety zaginęła, ale zachowane archiwa znajdują się w YIVO w Nowym Jorku. Dla mnie, jako historyka, interesujące jest to, że wtedy – po raz pierwszy w widoczny sposób – Żydzi polscy zaczęli rezygnować z rozumienia siebie w kategoriach narodu tożsamego ze wspólnotą religijną. Działo się to właściwie od końca XIX wieku, a szczególnie wyraźnie w okresie II Rzeczpospolitej. Pokazywali swoją świeckość i nowoczesność przez pryzmat kultury narodowej – to perspektywa wspólna innym narodom nowoczesnym.
EB: W metodologii YIVO niezmiernie ważne było zaangażowanie bardzo szerokich kręgów społecznych, które gromadziły wspomniane zabytki kultury. Odbywało się to według ustalonych ankiet i formularzy. Dzięki temu YIVO miał szerokie zaplecze ludzi z nim związanych, nie tylko w Polsce, ale wszędzie, gdzie sięgała diaspora jidyszojęzyczna. Ważne było zaangażowanie dużej grupy osób, które dało Ringelblumowi niezbędne doświadczenie.
Czy w getcie stosował metodologię poznaną w YIVO?
EB: Tak, formularze z Archiwum Getta są podobne do tych, znanych Ringelblumowi sprzed wojny.
AŻ: On sam uważał, że historię żydowską powinni pisać zwykli ludzie. Ta postawa jest widoczna w jego działalności w getcie, niejako będąc przedłużeniem jego przedwojennej pracy historyka. Czymże jest Archiwum jak nie zbiorem świadectw wielu zwykłych ludzi.
Jak Ringelblum dobierał sobie współpracowników?
AŻ: Bardzo starannie. Decydowało to, czy dana osoba spełnia wymagania konspiracji. Nie mógł wejść do grupy nikt, kto utrzymywał kontakt z osobami podejrzanymi. Nie wszyscy członkowie zresztą o sobie wiedzieli. Na przykład nauczyciele dostarczający materiały o swoich uczniach na pewno nie zawsze wiedzieli, że trafią one do Archiwum.
Jak szeroki to był krąg osób?
EB: Można powiedzieć, że konspiracja była tak dobra, że trudna jest dziś do rozpoznania. W zasadzie przeżyły trzy osoby z tej grupy, z czego jedna była kopistką, więc nie była zaangażowana w pracę organizacyjną. W swoich wspomnieniach nie odkrywają one reguł pracy, jakie przyjęto. Odtwarzać możemy tylko pewne elementy na podstawie poszlak pozostawionych w dokumentach Archiwum. Jednym z najważniejszych w tym kontekście jest Księga Kasowa. Niewiele osób wie, że twórcy Archiwum byli za swoją pracę wynagradzani – gromadzono na to pieniądze i jest to udokumentowane. Choć na pewno wielu nazwisk w niej brakuje.
Kto przekazywał pieniądze na działalność Archiwum?
EB: Bardzo różni ludzie – zamożni, zaprzyjaźnieni z Ringelblumem, wspierający akcje kulturalne nielegalnie bądź półlegalnie przez Żydowską Samopomoc Społeczną. Niektórzy zresztą zapewne nie wiedzieli, że ich środki są przekazywane na takie prace.
Jak duże zbiory udało się im zgromadzić? Licząc przynajmniej te, o których wiemy?
EB: Wszystko oczywiście jest skatalogowane. Ale dobrze, że zaznaczył pan, że możemy też mówić części zbiorów, o których nie wiemy. Wiele obiektów jest wspominanych, ale się nie zachowały. Nie mówię tu o mitycznej „trzeciej części”.
Do której za chwilę chciałbym wrócić. Ile dokumentów z Archiwum przechowuje ŻIH?
EB: Około 35 tys. stron. Niektóre karty są zapisane dwustronnie. Natomiast część tego materiału to kopie, posiadamy po kilka ich egzemplarzy. Zapewne planowano ukrywać kopie w różnych miejscach, ale kiedy nie było już na to czasu, pakowano je razem i chowano w pośpiechu.
Archiwum Ringelbluma dokumentuje życie warszawskiego getta. Czy podobne zabytki zachowały się w gettach innych miast?
AŻ: Oczywiście. Było na przykład archiwum w Wilnie. Bardzo ciekawy jest przykład Białegostoku, tam inspiracja najprawdopodobniej przyszła z Warszawy. Również ciekawe było archiwum Rumkowskiego, prezesa Judenratu łódzkiego getta. Stworzył on jednak zbiór niepełny, przedstawiający go w pozytywnym świetle, a współpracujący z nim przedstawiciele inteligencji tworzyli archiwum równoległe. Dzięki temu możemy tę kontrowersyjną postać badać z dwóch przeciwnych stron.
Wróćmy do trzeciej, „mitycznej” części Archiwum Ringelbluma. Jak wiele o niej wiemy prócz tego, że prawdopodobnie znajduje się na terenie dawnego getta?
EB: Wiadomo było o dwóch miejscach ukrycia Archiwum – na Nowolipkach 68 i Świętojerskiej 34. Na Nowolipkach znaleziono pierwszą część we wrześniu 1946 roku i – podobno przypadkowo – coś, fragment, który nazywamy „częścią drugą”, w grudniu 1950 roku. Na Świętojerskiej prowadzono bardzo systematyczne poszukiwania w 1949 roku, mamy tych poszukiwań dokładną dokumentację. Rachela Auerbach pisze, że znaleziono tam tylko fragmenty dziennika Szmula Wintera i ta wersja jest za nią powtarzana. Tych kilka nadpalonych kartek po latach zresztą opublikowano. Przeprowadzono tam dokładne poszukiwania pod nadzorem Centralnej Żydowskiej Komisji Historycznej, nic jednak nie znaleziono. Mamy jednak późne, bo pochodzące chyba z 2000 roku, świadectwo Marka Edelmana, który miał widzieć jak chowano niewielkie pojemniki zrobione z brytfanek, stąd podejrzenie, że jest coś jeszcze. Na podstawie jego opisu określono przybliżoną lokalizację miejsca. W 2003 roku prowadzono poszukiwania na terenie dawnej Świętojerskiej 34, która znajduje się obecnie w obrębie terenu Ambasady Chin, na podstawie specjalnego pozwolenia rządu chińskiego. Po przeprowadzeniu czterotygodniowych wykopalisk, musieliśmy opuścić plac. Niestety, niczego nie znaleziono. Być może będziemy mogli tam wrócić, na szczęście jest to ogród stąd łatwość prac, nieszczęśliwie – formalnie na terenie innego państwa. Nie wiemy, co w części trzeciej mogło się znajdować, niektórzy przypuszczają, że dokumenty związane z przygotowaniem powstania, ale jest to tylko hipoteza.
Więcej informacji o konferencji „Emanuel Ringelblum. Biografia i dziedzictwo” na stronie Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie [link].