Orbanowy plan był (i jest) niezbyt skomplikowany. Z jednej strony szło oczywiście o siłę takiej mniejszości, która dzięki podwójnemu obywatelstwu mogła domagać się gwarantowania swoich (również mniejszościowych) praw w kraju zamieszkania, o wpływ na realną politykę sąsiadów Węgier, o przypominanie o niegdysiejszej terytorialnej potędze tego kraju, znacznie okrojonej przez traktat z Trianon. Tego, że traktat ten pozbawił Węgry 70 proc. terytorium, a poza granicami kraju znalazły się wówczas ok. 3 miliony Węgrów nie można przecież w Europie zapomnieć. Jednak od samego początku sprawa miała jednak i wymiar czysto politycznej kalkulacji, nastawionej na zdobycie głosów zagranicznych Węgrów, którzy już przez samo postrzeganie ich jako przynależących do „skrzywdzonego” narodu, mieli przyłączyć się do politycznej drużyny Fideszu.

Mechanizm produkowania obywateli był niezwykle prosty. Wystarczyło nie być karanym, mówić po węgiersku (choć w praktyce ze znajomością węgierskiego bywało różnie), a przede wszystkim mieć wśród przodków jakiegoś Węgra. Szybko sprawdziłam własną sytuację i… Na szczęście do zostanie etniczną Węgierką zabrakło mi ledwie kilku kilometrów, bo tyle brakowało mojemu pradziadkowi, by urodzić się w granicach Węgier. Choć z drugiej strony… przecież i tak wszyscy byli wtedy poddanymi tej samej monarchii. Sentyment pozostał, ale przynajmniej nie trzeba będzie strzępić sobie języka i namawiać bliskich na naturalizację i zapuszczanie brody.

Orbán zwykł nie rzucać słów na wiatr, więc jak zapowiedział, tak i zrobił. Efekty zobaczył podczas wyborów, 6 kwietnia 2014. Niejako po drodze jednoczył pod swym sztandarem węgierską diasporę, tworząc dla niej nie tylko nowe prawo („przywracające” etnicznych Węgrów na ojczyzny łono), ale nawet tworząc dlań specjalne instytucje. Polityka jednoczenia narodu poza granicami kraju rzeczywiście się opłaciła i zapewne zaprocentuje w przyszłości. Dość powiedzieć, że „nowi” obywatele zaufali Orbanowi, w kwietniowych wyborach masowo oddając swe głosy właśnie na Fidesz. I tak w Austrii, Słowacji, Serbii, Chorwacji, na Ukrainie i w Rumunii do głosowania zarejestrowało się 231 864 wyborców, a wedle sondaży aż 95 proc. spośród nowych wyborców zagłosowało właśnie na Fidesz. Czego byśmy nie mówili – efekty są. Inna rzecz – o której wspomina się zdecydowanie rzadziej, to fakt, iż nowych obywateli zarejestrowało się zapewne mniej niż sądzono. O ile bowiem na Słowacji czy na Ukrainie (etniczną ludność węgierską szacuje się tylko na tej ostatniej na 200 tys.) podwójne obywatelstwo raczej nie wchodzi w grę, o tyle w Serbii (gdzie węgierski paszport jest przepustką do obywatelstwa UE) czy w Rumunii (gdzie mieszka około 1,5 miliona etnicznych Węgrów) można by spodziewać się znacznie liczniejszej rejestracji „nowych” obywateli, a przynajmniej ich większego udziału w głosowaniu.

Po wyborach Orbán – jak zwykle – idzie jednak o krok dalej, domagając się autonomii dla etnicznych Węgrów w krajach, które zamieszkują. Potencjał ogromny – wszak na samej Ukrainie jest do zdobycia owe 200 tysięcy dusz, posiadających nie tylko prawo do obywatelstwa węgierskiego, ale i do własnego samorządu. „Nasze przesłanie dla Brukseli: więcej szacunku dla Węgrów” — głoszą fideszowe hasła przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Pytanie tylko, czy ów szacunek nie oznacza dla nich totalnej samowolki.