Od rana w Kijowie panował duszny i męczący upał. Mimo to do dzielnicowej komisji wyborczej mieszczącej się w brzydkim gmaszysku lokalnego Pałacu Pionierów podążały tłumy, a kolejka do lokalu wyborczego (znajdował się na pierwszym piętrze) rozpoczynała się już na schodach przed wejściem. Stali w niej różni ludzie: zabiedzone staruszki, pewne siebie panie i panowie w średnim wieku, zażywni młodzieńcy i eleganckie panny. Stały rodziny i pary. Ot, przekrój zwyczajnego, kijowskiego osiedla mieszkaniowego o poranku. Z tą jednak różnicą: to osiedle wstało i poszło głosować – a mogło przecież zostać w domu lub pójść na spacer do parku.

Takie polityczne pospolite ruszenie w Polsce widziałem ostatni raz dwadzieścia pięć lat temu, kiedy to sam stałem z moją matką w kolejce do podobnego lokalu wyborczego w Lublinie. 25 maja jednak Polacy okazali się jednak społeczeństwem sytym i stabilnym, które ignoruje swoją demokrację. Frekwencja w eurowyborach była śmiesznie niska. Tutaj w Kijowie demokrację jeszcze się ceni.

Na Ołenę czekało kilka kart wyborczych: z wyborów prezydenckich, mera Kijowa i do rady dzielnicowej. Kolejnej (do wyborów europejskich) nie otrzymała – no cóż, nie ma takiego szczęścia jak jej polscy koledzy, im jednak na tej karcie nie zależało.

Wizyta w lokalu trwała godzinę. W Kijowie i tak frekwencja nie była najwyższa – pobiły go znacznie Lwów czy Łuck. Nawet w Doniecku i Ługańsku wielu ludzi głosowało, choć ograniczało ich działanie Centralnej Komisji Wyborczej – która obawiając się potencjalnych ofiar – wiele lokali wyborczych po prostu zamknęła.

Kijów w dniu wyborów nie był miastem pełnym jakiegokolwiek napięcia. Miasto, które nawet w czasach rewolucji żyło w miarę normalnie, nie będzie się dezorganizować z okazji wyborów. Jedynie trzydziestostopniowy upał  i burza gradowa wprowadzały w tej sennej atmosferze pewien dysonans. No i oczywiście dyskusje zwykłych ludzi – czy wygrać powinien Poroszenko i co wtedy zrobi ze swoimi fabrykami w Rosji, że Julkę należy posłać do diabła, bo jest niewiele lepsza od Wiktora Fedorowycza, że Hrycenko to porządny facet, ale jednak wojskowy, a Tihibko jest gorszy od Liaszki.

Wyborczy wieczór spędziłem w czterech  miejscach: w polskim dziennikarskim domu, sztabie Petra Poroszenki, w Centralnej Komisji Wyborczej oraz na Majdanie. U znajomych dziennikarzy panowała, jak to w naszej profesji, atmosfera wzruszenia pomieszana z inteligenckim cynizmem. Przyjmowaliśmy tam wyniki i jednoznaczne zwycięstwo Petra Poroszenki ze zdziwieniem, ale i z radością, że mamy już wybory za sobą, a Ukraina podejmie kolejna próbę budowy normalnego państwa (jakże musimy się wydawać naiwni w perspektywie tego, co dzieje się w Doniecku i Ługańsku).

W sztabie Petra Poroszenki w prestiżowej galerii „Mistecki Arsenał” (tuż obok Arsenału, który symbolizuje władzę Bolszewików nad Kijowem, a naprzeciw wejścia do Ławry Kijowsko-Peczerskiej – najstarszego klasztoru Rusi opanowanego teraz przez Patriarchat Moskiewski) panował już pełen entuzjazm. Kandydat wygrał, a wspierany przez niego Witalij Kliczko zostanie merem Kijowa. Tłumy zebrane w sali oklaskiwały przemówienie nowego prezydenta wygłoszone w trzech językach (ukraiński – bo to nasz, rosyjski – żeby Wschód wiedział, że jesteśmy z  nim, angielski – by świat wiedział że Ukraina ma w końcu prezydenta mówiącego po angielsku; Ołena zauważyła zresztą, że pod tym względem Ukraina wyprzedza Polskę). Poroszenko szybko salę opuścił, ale doczekał się gratulacji od swoich przeciwników. Witalij Kliczko, jako osoba bardzo medialna, przystąpił do udzielania licznych wywiadów.

Gdy dotarłem Centralnej Komisji Wyborczej musiałem swoje odstać pod brama jej upiornego gmaszyska, gdyż coś poplątano się z dokumentami. Warto tam było jednak wejść. Tabuny dziennikarzy na schodach czekały na konferencję członków CKW. Konferencję nawet dość ciekawą. Przedstawiciel komisji okazał się człowiekiem z poczuciem humoru – co nie jest w tej sytuacji łatwe. Z Ługańszczyzny nie nadeszły dane, na ekranie szarzał też Krym, na którym wyborów nie przeprowadzono. Gdy podawano wyniki z Łucka, Równego czy Lwowa, gdzie frekwencja była najwyższa – dostojny pan przewodniczący określił mieszkańców tamtych regionów jako „mołodców”. No cóż i tak można. Mógł również przez pół godziny tłumaczyć, jak wyglądały wybory na Wschodzie. Jedyne pytania jakie padły to dość prowokacyjne zaczepki dziennikarzy rosyjskich niesionych entuzjazmem po hokejowym zwycięstwie ich ukochanej drużyny. Solidarnie ich zresztą wygwizdano.

Nawet radość w komisji i entuzjazm w sztabie były stonowane. No cóż, jeszcze kilka miesięcy temu ginęli ludzie. Być może zginą następni. Mimo wszystko na Majdanie też panuje już wiosna. Ślady krwi zmyto, kładzie się nowy bruk. Spalony budynek Związków Zawodowych przykryty został ohydnym banerem o treści patriotycznej. Ile można płakać…?