Mandarynki podobno pochodzą z Abchazji. Stamtąd też mają wyjechać razem z Margusem (Elmo Nüganen), który ma je w swoim sadzie. Jego sąsiad Ivo zbija na nie skrzynki. Margus chce jak najszybciej zerwać mandarynki i uciec do Estonii, przed wojną, która go nie dotyczy. Stary, zrezygnowany Ivo woli pozostać na swojej ziemi do końca. Obaj nie mogą sobie poradzić bez pomocy – tę jednak znaleźć trudno, a front krwawego konfliktu zbliża się nieubłaganie. Któregoś dnia przed domem Margusa, Gruzini i Czeczeni wdają się w zbrojną potyczkę. Ze strzelaniny żywi wychodzą jedynie Czeczen Ahmed (Giorgi Nakashidze) i Gruzin Nika (Mikheil Meskhi). Ivo kuruje ich we własnym domu. Czas zbioru mandarynek mija, a Estończycy zamiast zapełniać kosze muszą zadbać o to, by ranni wrogowie się nie pozabijali.

Tangerines_940_04

Tłem dzieła Zazy Urushadzego jest wojna w Abchazji z lat 1992–1993. Wojna, o której niewielu słyszało, równie skomplikowana i niejednoznaczna jak proces rozpadu ZSRR. Z jednej strony, narodowowyzwoleńcza walka Abchazów o niezależność od Tbilisi, z drugiej, obrona integralności terytorialnej Gruzji. Był to konflikt wieloznaczny, który zaangażował ochotników z Kaukazu Północnego i oddziały rosyjskie po stronie abchaskiej oraz ukraińskich ochotników po stronie Gruzji. Konsekwencją wojny było praktyczne uniezależnienie się Abchazji od Gruzji i powstanie na jej terenie quasi-państwa nieuznawanego na arenie międzynarodowej.

O oszustwie sztuki

„Kino to jedno oszustwo”, mówi Ivo (Lembit Ulfsak). Zniszczony od postrzału z moździerza gruziński wóz wojskowy spada ze skarpy, a wybuchu nie widać. Jest wojna, scena z wojny, a obrazy zupełnie niewojenne. W amerykańskim filmie z boxoffice’u z pewnością wybuch by nastąpił. Ivo zdaje się mówić więcej, niż wynika z samych słów: pyta, gdzie kończy się prezentacja, a gdzie zaczyna re-prezentacja. Kino to sztuka, a sztuka etymologicznie od sztuczności pochodzi, oszustwem jest więc obraz wojny na ekranie. Nie można go chwytać jako jej pełnego odzwierciedlenia – to tylko namiastka.

Tangerines_940_02

„Dawne czasy już minęły”, mówi Juhan. Opuszczając pogrążoną w wojnie Abchazję, zachęca Iva do ruszenia w drogę, do zostawienia przeszłości, która już nie wróci, nie zatoczy koła. Mari, wnuczka Iva, nie odzyska domu, w którym się wychowała. Juhan zdaje się mówić o sztucznym politycznym tworze, który wmówił milionom ułudę równości ponad narodowymi podziałami. Potem, gdy chwiał się z niewydolności, nie był w stanie i nie chciał powstrzymać agresywnego irredentyzmu [1]. Przeszłość pod znakiem jednego symbolu znika, ustępując miejsca bratobójczej walce sąsiadów. Człowiek sowiecki przestaje istnieć zastąpiony człowiekiem gruzińskim, czeczeńskim, abchaskim, estońskim. To, co pozostaje, to sowka [2]w codzienności i podskórna nienawiść dla inności, pierwotne uczucie ludzkości, której 70 lat autorytarnego doświadczenia narzuconego braterstwa nie zdołało wyplenić.

Wojenny kartezjanizm

Kartezjusz swoją binarną wizją świata przyzwyczaił człowieka Zachodu do czarno-białych scenariuszy. Jego filozofia, kształtująca oświeceniowy i humanistyczny zwrot ku człowiekowi, w praktyce pogłębiła odwieczną potrzebę stratyfikacji bytów i pozbawiła ludzkość uniwersalnego „humanizmu” na rzecz wykluczającej humanistyki. Nieco wbrew sobie, Kartezjusz stał się intelektualnym ojcem podziału „ja” i „inny”, będąc odpowiedzialnym zza grobu za wszelkie konflikty, które z opozycji tej wynikają. To, co zawdzięczamy zaś łańcuchowi bytów i wskazanej opozycji, to zdolność pojedynczych jednostek zainfekowanych ideą nacjonalizmu do dehumanizacji adwersarza. Gruzini i Abchazowie żyli razem od ponad tysiąca lat. Tempo procesu historycznego na Kaukazie właściwie zatarło moment, gdy zaczęli egzystować obok siebie. Choć nigdy nie było to współbytowanie harmonijne, gwałtowność przemian po rozpadzie ZSRS nie ma analogii we wcześniejszej historiografii. To konflikt, który tylko pozornie był walką o ziemię. W rzeczywistości dotyczył sporu wokół wartości, zderzenia idei – narodu, etniczności, integralności i samostanowienia. To, co zaczerpnięte z Zachodu, w połączeniu z niepohamowaną wolnością po latach podporządkowania skończyło się obustronnym ludobójstwem i wciąż aktualnymi konsekwencjami.

Zaza Urushadze odrzuca kartezjański podział, nie zgadza się na zerojedynkowość konfliktu. Nie szuka winnych, nie pozwala na jakiekolwiek sądy dotyczące samej okoliczności. Unika tego przez rezygnację z pokazania działań wojennych. Wojna jest w „Mandarynkach” tylko tłem, częścią opowieści.| Bartłomiej Krzysztan

Koniec Imperium, poza oswobodzeniem się z oków kolonialnego zniewolenia ciemiężonych etnosów, pozwolił również na rekonstrukcję skrajnie sprzecznych idei i historycznych antagonizmów. Wraz z inżynierią społeczną i polityczną Sowietów, której doskonałym przykładem były manipulacje terytorialne i etniczne na Kaukazie, wyzwolenie zmor przeszłości spowodowało eskalacje konfliktów. Wojna o porośniętą mandarynkami Abchazję była jedną z najkrwawszych w przestrzeni postsowieckiej, jak w soczewce skupiając całą mozaikę komplikacji regionu. Wynikała z nacjonalistycznego przebudzenia, pozostałości po konfliktach przeszłości, zderzenia idei oraz postkolonialnego determinizmu [3]. Jak każdy spór oparty na jednoznacznej opozycji, wojna w Abchazji mogła być tylko konfliktem o sumie zerowej.

Tangerines_940_03

Przestrzeń domu vs przestrzeń wojny

Zaza Urushadze odrzuca kartezjański podział, nie zgadza się na zerojedynkowość konfliktu. Nie szuka winnych, nie pozwala na jakiekolwiek sądy dotyczące samej okoliczności. Unika tego przez rezygnację z pokazania działań wojennych. Wojna jest w „Mandarynkach” tylko tłem, częścią opowieści. Trudno byłoby uwierzyć, że się toczy, gdyby nie jej deterministyczny charakter, gdyby nie fakt, że jest przedmiotem ciągłej dyskusji. Właśnie determinizm konfliktu zbrojnego powoduje, że jako widzowie mamy okazję refleksyjnie rozważyć jego całkowicie bezsensowną istotę. Istotę wedle której, aby powrócić do idylli spokojnego życia, konieczne jest gwałtowne zniszczenie wszystkiego, co pozornie tę sielankę zaburza.

Stąd też zapewne zastosowany przez Urushadzego pomysł dwóch planów przestrzennych. Z jednej strony jest wojna w opowieści – wojna, która jest w danym momencie całym światem. Z drugiej strony mamy przestrzeń domu Iva. Przestrzeń, w której nie obowiązują zasady uniwersalne, gdzie reguły postępowania wyznacza jedynie indywidualny kodeks gospodarza. Nic, co wydarza się poza domem, nie ma swojego odzwierciedlenia w tym, co pozostaje wewnątrz, ponieważ mądrość starego człowieka, mimo wewnętrznego bólu, nie pozwala na akceptację absurdalnych reguł zerojedynkowego świata. Dehumanizacja i ekscytacja nienawiścią w przestrzeni otwartej kontra człowieczeństwo i piękno codzienności w przestrzeni zamkniętej.

Urushadze tą przeciwnością, niejednoznacznościami, demonstruje swój głęboki antywojenny światopogląd. Zdaje się mówić, że wojna może mieć w sobie coś pociągającego, jako że jest oderwaniem od rutyny. Jednak ta niecodzienność prowadzi do ograniczenia perspektywy. Jest potwierdzeniem słuszności ludowej przestrogi „obyś żył w ciekawych czasach”. Antywojenność z kolei nie jest egzaltowaną manierą i zdefiniowanym światopoglądem, ale raczej pielęgnacją schematyczności i powtarzalności, która pozwala zachować zdrowy rozsądek. Ivo jest nie tylko lekarzem ciała, ale i duszy. Odrzucając Wielkie Narracje przywraca opętanych nimi do człowieczeństwa, przy użyciu nic nie znaczących gestów. Najpierw Ahmed i Nika siadają więc do wspólnego stołu, następnie piją herbatę, potem zaczynają mówić do siebie po imieniu. Gdy Nika spogląda z zauroczeniem na zdjęcia wnuczki Iva, ten wzmaga w nim jeszcze tęsknotę za domem. Łączy wszystkich najbardziej prozaicznym z celów – koniecznością zbioru mandarynek. Ivo tak głęboko podkreśla prostą istotę człowieczeństwa, że idee, które leżą u podstaw konfliktu, szybko stają się groteskowe i absurdalne.

Tangerines_940_08

Ta codzienność największe musi budzić kontrowersje, gdyż oparta jest na schematyczności życia człowieka sowieckiego. Czaj i wódka jako uniwersalia byłego imperium i płynne przechodzenie od własnego języka do rosyjskiego, lingua franca postkolonialnej przestrzeni.  Ponieważ Ivo, ostoja spokoju, to w gruncie rzeczy homo sovieticus. Polityka i aktywność są mu zupełnie obojętne. Liczy się jedynie możliwość skromnego przeżycia kolejnego dnia. Targa nim nostalgia, niekoniecznie za utraconym systemem, ale spokojem czasów, nim jeszcze nacjonalizmy wzięły górę nad, nawet jeśli sztuczną, to jednak braterską koegzystencją.

Problem re-prezentacji

Obraną perspektywą Urushadze stara się rozwikłać, przynajmniej częściowo, kolejny problem, z którym kino wojenne (w istocie antywojenne), właściwie nie potrafi się uporać od samego początku swego istnienia. Trauma wojny i niemożność pełnego przedstawienia dręczy humanistykę, oddziałując także na kinematografię. Pytanie, które niezmiennie się nasuwa: jak przedstawić obrazem i słowem wydarzenia, które będąc niemożliwe do wyobrażenia, z założenia nie mogą być w pełni re-prezentowane. Urushadze decyduje się na wyjście skrajne, a więc całkowicie rezygnuje z pokazywania działań wojennych. Charakterystyczne dźwięki wojny słychać gdzieś w oddali, a to, co na froncie, zostaje opowiedziane. Ten sposób snucia opowieści zdaje się przemawiać znacznie dosadniej, potęgując emocjonalność, a co za tym idzie, głębokie niezrozumienie dla wyborów walczących stron.

Tangerines_940_06

Dochodząc do wniosku, że obraz nie jest w stanie przekazać indywidualnych odczuć poszczególnych bohaterów, reżyser podkreśla konieczność prezentacji tego, co wyzwala z zaślepienia ideologią. Świat jest gdzieś obok, chory i otumaniony. Zdrowy rozsądek można zachować, jeśli szaleństwa świata się nie ogląda, nawet jeśli się o nim wie. Tragedia polega na tym, że szlachetny opór indywidualności ulec musi wreszcie wszechobecności pożogi. Choć to zabieg w kinie nienowy, ot choćby wykorzystany przez Kubricka w „Full Metal Jacket”, to w „Mandarynkach” przybiera głęboko sugestywną postać. Urushadze skupia się bowiem na dokładnym odmalowaniu osobności każdego z wrogów, a także tych, którzy uwikłani są w konflikt z przymusu. Z tej mozaiki wieloaspektowej różnorodności stara się wyciągnąć to, co wspólne i uniwersalne. Człowieczeństwo, które możliwe jest do zdefiniowania dopiero wtedy, gdy odrzucona zostaje sztuczna hierarchia.

Naiwność i moralizatorstwo?

Jeśli Urushadze chce nam coś przekazać o naturze konfliktów zbrojnych i źródłach nienawiści wynikłych z binarności „ja” i „obcy”, robi to w sposób delikatny i nieskomplikowany. Momentami ta prostota ociera się o naiwność wspartą pozbawioną realizmu politycznego wiarą w ostatki ludzkich (humanitarnych) odruchów. Ociera się również nieco o moralizatorstwo, które jednak nie drażni. „Mandarynki” podsuwają bardzo proste propozycje najpierw zrozumienia, a następnie rozwiązania złożonych problemów. Mimo to, choć racjonalnie pojawia się sprzeciw, to refleksja pozostaje. Być może rozwiązanie leży właśnie po stronie prostolinijnego współczucia i wskrzeszania wspólnych instynktów wzajemnego rozumienia, niezależnie od sztucznych idei, a nie długotrwałych i brnących w kolejne wątpliwości politycznych rozwiązań.

 

[yt]h0wUjE5Qx5M[/yt]

 

Przypisy:

[1] Irredentyzm to doktryna polityczna postulująca utworzenie jednego państwa z ziem zamieszkanych przez tę samą grupę etniczną, co często ma charakter negatywnie nacjonalistyczny i wykluczający dla mniejszości.

[2] Terminem sowka określa się sposób myślenia typowy dla mieszkańców Związku Radzieckiego, cechujący się biernością, brakiem chęci zmiany i głęboką stagnacją moralną i intelektualną.

[3] Stosunki postkolonialne objawiają się przez pewien determinizm procesu dziejowego. Na Kaukazie, analogicznie do przestrzeni postkolonialnej na Dalekim Wschodzie i w Afryce, wbrew postulatom nowych elit, szybko ujawniły się relacje podporządkowania wobec byłego hegemona (Rosji), a także uwypukliły marginalizowane wcześniej przez imperialną władzę lokalne konflikty etniczne.