W minionym tygodniu cały 60-tysięczny nakład satyrycznego tygodnika „El Jueves” został wycofany ze sprzedaży. Dzień później w kioskach pojawił się nowy nakład już z inną okładką. Wycofana „jedynka” tygodnika ukazującego się od 1978 roku, czyli całą epokę w historii Hiszpanii, przedstawiała ustępującego króla Juana Carlosa szczypcami nakładającego na głowę klęczącego księcia Filipa ubrudzoną koronę. Chociaż rysunek okazał się zbyt dosłowny (i tygodnik ocenzurował się sam), reakcje społeczne na wieść o abdykacji króla pokazują, że nie do końca był oderwany od panujących nastrojów społecznych.

Kiedy w poniedziałek 2 czerwca Juan Carlos po 39 latach panowania ogłosił, że abdykuje na rzecz syna Filipa w Hiszpanii zawrzało. Na ulice niemal wszystkich dużych i średnich miast wyległy tłumy ludzi domagających się przeprowadzenia referendum i ustanowienia III Republiki. Idea referendum jest mało realna, jako że największe partie PP i PSOE nie chcą nawet o niej słyszeć, choć jest na poważnie forsowana przez polityków lewicy (tych bardziej na lewo od PSOE), którzy po wyborach europejskich, poczuli się zdecydowanie pewniej.

Żywa reakcja społeczeństwa hiszpańskiego wydawać się może zaskakująca. Jeszcze w przeprowadzonym w maju sondażu monarchia jako instytucja zaledwie dla 0.2 proc. Hiszpanów stanowiła poważny problem. Obecnie zaprzątają sobie głowy bardziej przyziemnymi sprawami: sytuacją ekonomiczną kraju (wciąż fatalną), bezrobociem (wciąż ogromnym), korupcją i zdemoralizowaną klasą polityczną (chyba niereformowalną). Abstrahując od faktu, że monarcha w Hiszpanii pełni funkcję wyłącznie dekoracyjno-symboliczną i nie ma wpływu (ani nie próbuje go mieć) na bieżącą politykę, osoba Juana Carlosa była kojarzona dość pozytywnie: jako tego, który wraz z ówczesnym premierem Adolfo Suarezem poprowadził Hiszpanię ku demokracji po śmierci generała Franco. Pozostawało tak, nawet gdy w ostatnich latach jego autorytet znacząco osłabł, a w zasadzie upadł, do czego przyczyniły się bliskie przyjaźnie króla z milionerami i hiszpańskimi aferzystami oraz dyktatorami różnych egzotycznych krajów oraz afery gospodarcze i niejasne interesy członków rodziny królewskiej. Wydaje się, że wyjazd Juana Carlosa na polowanie na słonie i inne dzikie bestie do Botswany z „przyjaciółką”, gdzie na dodatek złamał sobie biodro (Hiszpanie starannie wyliczyli, że koszt trzech operacji wyniósł ponad 165 tys. euro) był jedynie wisienką na torcie i – jak się okazało – początkiem końca panowania Juana Carlosa.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy najpierw zmarł Adolfo Suarez, w wyborach europejskich wygrały partie lewicowe, będące spadkobiercami ideowymi ruchu Indignados. Teraz abdykuje Juan Carlos. To koniec epoki Transición. | Magdalena Grzyb

Żeby jednak zrozumieć nagle ujawnioną żywiołową niechęć dużej części hiszpańskiego społeczeństwa do monarchii, warto spojrzeć na sytuację w kraju z szerszej perspektywy i cofnąć się do 1978 roku, gdy przeprowadzono w Hiszpanii referendum konstytucyjne. Hiszpanie opowiedzieli się wtedy za nową ustawą zasadniczą, a tym samym dalszym panowaniem króla Juana Carlosa, osadzonego na tronie zaledwie trzy lata wcześniej przez samego Franco. Czasy się jednak zmieniły i dziś wielu Hiszpanów – zwłaszcza młodych – twierdzi, że porządek polityczny i konsensus społeczny ustanowiony 36 lat temu w szczególnym momencie dziejowym, po prostu się zużył i należy go zrewidować. Dla wielu Hiszpanów monarchia to instytucja anachroniczna i nie chcą więcej płacić na utrzymanie próżniaczej rodziny królewskiej, zwłaszcza kiedy sami nie mają co włożyć do garnka. Ponadto w ciągu ostatnich 3-4 lat nastąpił splot różnego rodzaju zjawisk i okoliczności, które głęboko przeorały hiszpańską rzeczywistość i zbiorową świadomość.

Po pierwsze, ruch społeczny 15 Maja (M15) z 2011 roku był pierwszym poważnym sygnałem przeciw dotychczasowemu systemowi dwupartyjnemu oraz sposobowi, w jaki hiszpańskie instytucje polityczne i politycy rozumieli demokrację. Pogłębiający się kryzys ekonomiczny, masowe bezrobocie młodych wykształconych ludzi i emigracja za chlebem doprowadziły tysiące młodych Hiszpanów do okupowania przez ponad miesiąc placu Puerta del Sol w Madrycie w proteście przeciw politykom i aktualnej sytuacji gospodarczej. Niezadowolenie społecznie pogłębiane przez drakońskie oszczędności rządu, cięcia budżetowe, groźbę uruchomienia procedury „ratunkowej” przez Komisję Europejską wobec Hiszpanii w 2012 roku i gigantyczny dług publiczny bynajmniej nie wygasło.

Baskijski terroryzm przestał być zagrożeniem dla bezpieczeństwa kraju, za to Katalończycy z coraz większą śmiałością manifestują swoje niepodległościowe ciągoty. | Magdalena Grzyb

Po drugie, w 2011 roku ETA ogłosiła, że zawiesza działalność zbrojną. Baskijski terroryzm przestał być jednym z głównych zagrożeń dla bezpieczeństwa, aczkolwiek terytorialny separatyzm wciąż jest bardzo silny. Katalończycy z coraz większą śmiałością manifestują swoje niepodległościowe ciągoty. W listopadzie w tym najbogatszym regionie ma się odbyć referendum niepodległościowe. Rząd centralny wydaje się bezradny.

Po trzecie, w Hiszpanach budzi się coraz większa złość. Kraj w dalszym ciągu trwa w kryzysie ekonomicznym, postępuje masowa pauperyzacja społeczeństwa. Pojawiają się coraz to nowe projekty rządu, by penalizować uczestnictwo w społecznych protestach, zaostrzać prawo karne i odbierać kobietom uzyskane zaledwie cztery lata wcześniej prawo do aborcji. Wszechobecna korupcja polityków, nienasycona chciwość połączona z faktyczną bezkarnością elit kontrolujących kraj, przepych, w jakim (za publiczne pieniądze przecież) żyje rodzina królewska, uwikłanie jej członków w różnego rodzaju afery (zwłaszcza w aferę Noos, w którą zamieszany jest mąż infantki Christiny, Iñaki Urdangarin) wywołują gniew. W Hiszpanii do dzisiaj, trzy lata po M15, regularnie wybuchają zamieszki i protesty przeciwko władzy, przez główne media przemilczane, bagatelizowane lub przedstawiane jako chuligańskie wybryki. Profesor socjologii na Uniwersytecie w Saragossie, Chaime Marcuello, twierdzi, że w społeczeństwie jest wiele gniewu i frustracji i będą one w końcu musiały znaleźć swe ujście. Hiszpanie chcą prawdziwej oddolnej demokracji i chcą czuć, że to ich interes jest w centrum zainteresowania i troski rządzących, a nie banki, kolesie i wskaźniki ekonomiczne dyktowane przez Brukselę.

Po czwarte wreszcie, w ciągu ostatnich kilku miesięcy najpierw zmarł Adolfo Suarez uważany za architekta Transición, czyli przejścia od dyktatury do demokracji, żegnany jako bohater narodowy, a następnie głosowano w wyborach europejskich. Wyniki zaskoczyły wszystkich. Po raz pierwszy od 36 lat złamano dwupartyjny monopol. Dwie największe partie nie zdobyły łącznie nawet 50 proc. głosów. Wielkimi wygranymi były partie lewicowe na lewo od PSOE, a zwłaszcza ruch obywatelski PODEMOS kierowany przez Pablo Iglesiasa, będący w pewnym sensie spadkobiercą ideowym ruchu M15. Dla wielu te wydarzenia, wraz z abdykacją Juana Carlosa, wyznaczają realny koniec Hiszpanii epoki Transición i są sygnałem, że czas najwyższy dokonać rewizji porządku politycznego i reformy państwa. Zwłaszcza, że po konsensusie społecznym sprzed 36 lat nie ma już ani śladu.

Król Filip będzie musiał zmierzyć się z kryzysem ekonomicznym, bezrobociem, kryzysem terytorialnym, kryzysem demokracji, być może nową mapą polityczną kraju i kryzysem instytucji monarchii. | Magdalena Grzyb

Być może i czas pożegnać się z monarchią? Ta opcja mimo wszystko wydaje się mało realna. Nawet gdyby referendum przeprowadzono, monarchia wygrałaby je w cuglach. Wciąż ogromna część Hiszpanów popiera monarchię i nie wyobraża sobie kraju bez króla. Mówią o tym nawet lewicowi publicyści, forsujący ideę referendum. Referendum mogłoby być tylko plebiscytem i sposobem na legitymizację monarchii, którą obecnie tylu kwestionuje.

Tuż po wyborach do Parlamentu Europejskiego król zapowiedział, że należy dokonać zmiany warty, aczkolwiek nikt się nie spodziewał, że oznacza to jego abdykację. Tytuł „El Pais” następnego dnia po ogłoszeniu jego decyzji brzmiał: „Król abdykuje, by dać impuls reformom, których domaga się kraj”. Książę Filip, obecnie dużo popularniejszy od swojego taty, ma być koronowany 18 czerwca. Przejmie kraj w trudnym momencie. Będzie musiał się zmierzyć z kryzysem ekonomicznym, bezrobociem, kryzysem terytorialnym, kryzysem demokracji, być może nową mapą polityczną kraju i kryzysem instytucji monarchii. Dużo, jak na dekoracyjnego króla z zabrudzoną koroną.