W kolońskim Museum Ludwig trwa retrospektywa ostatnich dwóch dekad twórczości Francuza. Ekspozycja, zatytułowana po prostu „Pierre Huyghe”, jest drugim etapem peregrynacji, która rozpoczęła się w Centre Pompidou w Paryżu, a zakończy w Los Angeles. W każdym z tych miejsc wystawa doznaje szczególnej mutacji i wchodzi w organiczną symbiozę z zastaną przestrzenią. W Paryżu Huyghe wkomponował w swój projekt elementy wcześniejszych pokazów, ślady kolońskiego muzeum zawiezie pewnie do Stanów. Ten wędrowny benefis potwierdza rangę artysty we współczesnym obiegu sztuki. Budował ją konsekwentnie od lat dziewięćdziesiątych i gruntował udziałem w najważniejszych wystawach globalnego artworldu. W 2001 roku reprezentował Francję podczas weneckiego Biennale, w 2002 zdobył prestiżową nagrodę Hugo Bossa. Organizował solowe pokazy w londyńskim Tate Modern i w nowojorskim Muzeum Guggenheima, a w jego sztuce powracały cały czas wątki percepcji czasu i przestrzeni, jej społecznej konstrukcji, którą jednak można renegocjować silą wyobraźni i spontanicznej kreatywności.
Tropem psiego węchu
Momentem decydującym okazał się rok 2012, kiedy Huyghe uczestniczył w 13. edycji Documenta [1] w niemieckim Kassel. Zaaranżował wtedy fragment pałacowego ogrodu. W centrum tego wydzielonego rewiru ulokował rzeźbę, kobiecy akt z lat dwudziestych, dzieło Maxa Webera. Artysta zdeformował jej figurę, a na głowie umieścił gniazdo roju pszczół. Wokół postumentu rozkwitała bujna, zdziczała roślinność – pośród niej jeden z 700 dębów zasadzonych przez Josefa Beuysa w 1977 roku oraz halucynogenne kwiaty pożądliwie zapylane przez pszczoły. Obok walały się jakieś niepotrzebne już nikomu budowlane odpady, a legowisko uwił sobie dziwaczny pies z nogą pomalowaną na różowo. Pies wabił się human. Na tej wydzielonej przestrzeni czas rozgrywał swoje niekontrolowane widowisko. Widowisko życia w swoich najbardziej mikroskopijnych wymiarach, ale jednocześnie bujnego i obiecująco nieprzewidywalnego. Pies z ogrodu w Kassel powrócił zresztą podczas wystawy w Kolonii. Z początku przemykał obojętnie pomiędzy publicznością. Ale później zaczął zwracać na nią uwagę, wykonując swoje psie czynności pomiędzy rupieciami zaułka, gdzie ponownie rozłożyła się kobieca figura z pszczelim gniazdem na głowie.
Swoja opowieść kreują mrówki, których gniazdo wbudował artysta w ścianę muzeum. A jaką historię ma krab, który na grzbiecie dźwiga głowę z kolekcji rzeźb Brancusiego? | Marek Staszyc
Human wędruje po labiryncie wystawy, której przestrzeń artysta zamienił w opowieść rozgrywaną w czasie. Grając niuansami oświetlenia, muzyką i efektami akustycznymi, nadał miejscu dynamikę, jego pozorną stabilność zamienił w dramaturgiczną narrację. To nie jest już po prostu platforma dla wystawy, to jej organiczny składnik. Spotkanie ze sztuką Pierre´a Huyghe przypomina wyprawę do kina, choć może również okazać się doświadczeniem z gruntu teatralnym – tak jak podczas kolońskiego wernisażu. Już przekroczenie drzwi przez publiczność zaaranżował artysta jako suwerenne wydarzenie. Wynajęty aktor zwraca się z uprzejmym pytaniem do wchodzącej osoby o nazwisko, po czym oznajmia je gromkim głosem wszystkim pozostałym. W tłumie gości swoje role odgrywają jeszcze inni figuranci. Jeden z nich siedzi przed komputerem na skromnym stoliczku i rzuca rozbiegane spojrzenie na lewo i prawo. Jego zadanie polega na spisaniu wszystkich opowieści, jakie mogli ze sobą przynieść goście. Pisarz. Alter ego artysty.
I kamienie mają swoją opowieść
Sztuka Pierre´a Huyghe posługuje się bowiem środkami literackiej kreacji. Pisarz żywi się w swojej pracy fikcją, której strumienie potrafi odnaleźć w banalnych zakamarkach rzeczywistości. A Pierre Huyghe chce opowiadać historie, chce też, aby historie przemówiły same. Widz wystawy wkracza wiec w nurt zmiksowanych historii, które wraz z pojawieniem publiczności przyjmują już inną postać. Opowieści te snute są bez przerwy przez życie, po prostu. Bez hegemonicznego narratora w roli jedynego władcy sensu. Human żyje swoja opowieścią, chociaż my, ludzie, możemy tylko zgadywać, jaka jest jej kolej rzeczy. Swoja opowieść kreują mrówki, których gniazdo artysta wbudował w ścianę kolońskiego muzeum. A jaką historię ma krab, który na grzbiecie dźwiga swój przybrany dom, głowę z kolekcji rzeźb Constantina Brancusiego? Ta praca z 2011 roku, Zoodram 4, jest kolejnym przykladem fascynacji artysty dla życia, które toczy się poza wzrokiem człowieka.
Historie – ludzkie – toczą się też na filmowym ekranie. Na przykład zapis swoistego eksperymentu z udzialem ochotników w opuszczonym muzeum etnograficznym w Paryżu („The Host and the Cloud”, 2010). Huyghe wielokrotnie aranżował swoją sztukę jako doświadczenie kolektywne, zdarzenia dla grupy, która redefiniuje swoją tożsamość. Miejsce eksperymentu nie było przypadkowe: dawne muzeum obciążone kolonialnym balastem. Ale również jego forma stanowiła próbę odegrania przeszłości. Huyghe zrekonstruował jakby doświadczenia hippisowskiej komuny. Kilkudniowe zdarzenie biegło wedle bardzo mgliście zakreślonej partytury, obejmowało jednak halucynogenne odjazdy i orgiastyczne ekscesy.
Postaci obecne na ekranie w Kolonii materializują się nagle i wędrują miedzy zdezorientowaną publicznością, która już przecież nie jest publicznością, lecz integralnym elementem ekosystemu wystawy, łączącego to, co ludzkie, z roślinnym, zwierzęcym, materialnym. Ta kosmologiczna całość żyje dzięki nieustannie tkanym wątkom fikcji, niezliczonym strumieniom narracji wyswobodzonych od kontroli, nadzoru, logiki, ekonomii, czyli tego wszystkiego, co porządkuje nasze codzienne doświadczenie. Symbolem takiej uwolnionej fikcyjności jest jedna z bohaterek japońskiej mangi („Two Minutes Out of Time”, 2000). Huyghe nabył prawa do wykorzystania tej postaci za kilkaset dolarów, a następnie ochrzcił ją imieniem Anlee, uwalniając ją symbolicznie z korporacyjnego systemu produkcji. Następnie z udziałem kilku innych artystów nakręcił serie wideoklipów z Anlee szukającą swojej tożsamości. Bohaterka tego projektu pochodzi ze świata fantazji, ale współczesny system ekonomiczny nie kolonizuje już przecież wyłącznie pracy fizycznej. Zagarnął także rejon ludzkiej wyobraźni. Pierre Huyghe reaguje na codzienność zdominowaną przez reguły widowiska, które olśniewa wizyjną baśniowością reklam i medialną przygodą wirtualnych światów. W tej rzeczywistości wyobraźnia staje się obiektem kontroli i manipulacji. Dzieło wyobraźni – Analee – uwolnione od funkcji w tym systemie mówi teraz wolnym głosem o jego pustce.
Czas Święta
W sztuce Pierre Huyghe wszystko jet możliwe, ponieważ każda opowieść potrafi zmienić rzeczywistość. Swoją rzeczywistość zmienia rabuś z banku, chociaż najpierw musi opowiedzieć, jak jego życie zmienił film „Pieskie popołudnie” z Alem Pacino w roli w głównej („The third memory”, 1999). Chociaż Huyghe oddaje głos autentycznemu protagoniście wydarzeń, ten jednak nieustannie szuka konfrontacji z filmem. I co jest prawdziwsze? Tylko ta powtórnie przeżyta narracja jest ważna, sugeruje twórca , ta trzecia pamięć. Czy realna była podróż artysty na Antarktydę? Wrócił z tej podróży, której nigdy nie było, jak głosi tytuł, wrócił i opowiedział nam nowa bajkę. („A Journey that wasn’t, 2005)
Jednak to, co najważniejsze w twórczości Francuza, to propozycja dla wspólnoty. Huyghe, otwierając w swojej sztuce drzwi dla polifonii różnych opowieści, jednocześnie buduje miejsce, gdzie wszystkie one mogą zaistnieć. Buduje utopię. Utopia to przecież miejsce pojednania, harmonii, spełnienia, bez żalu z powodu rezygnacji z własnego głosu, bo ten głos samodzielnie zabrzmi jednak razem z innymi. To, co niepowtarzalne, pojedna się z tym, co wspólne dla każdego, mimo, ze zarys takiego pojednania to dopiero zadanie dla wyobraźni. Taki czas to święto, a Huyghe szuka miejsca, gdzie może się ono wydarzyć. Zanim dojechał do Kassel, znalazł je na amerykańskich przedmieściach, gdzie zorganizował festyn („Streamside Day”, 2003). Zdarzenie obejmowało paradę w zwierzęcych kostiumach, integrujące przemówienia, koncert muzyczny. Inspiracją były tu Bachtinowskie idee karnawału, mitycznego rytuału rozbijającego czas aby wspólnota ponownie odnalazła źródło sensu, znaczenie własnej tożsamości. To znaczenie jednak nie jest już zastanym, od zawsze istniejącym, solidnie ugruntowanym gmachem, który wystarczy przekroczyć aby posiąść wiedzę. Pierre Huyghe powtarza za Bachtinem, że każdy akt komunikacji nie odkrywa, lecz stwarza dopiero swój sens. Kiedy Huyghe aranżuje swoje zdarzenia, stara się aby pozostały czysta potencjalnością, stale otwartą na taki bieg rzeczy, który poprowadzi ku nieznanemu. Stąd akcje Francuza przypominają wyrwy w czasie, są miejscami pomiędzy, nieoczywistymi, wieloznacznymi i nigdy nie finalnymi zdarzeniami.
Bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego
Zdarzenie zainscenizowane przez Pierre’a Hughe w Kolonii trwa. Czy spełnia swoje utopijne obietnice? Nawet jeśli ta wystawa nie skonstruuje miejsca idealnego, to skutecznie przypomina o naszym głębokim pragnieniu szukania drogi do źródłom wyobraźni, która rodzi wizje światów jeszcze nieodkrytych. Sztuka paryskiego twórcy próbuje ocalić naszą potrzebę utopii. Huyghe nie rozprawia o konkretnych systemach władzy politycznej. Proponuje jedynie ekosystem równoprawnych opowieści, bujnie rozkwitający, bo jego jedynym fundamentem jest nieskończona wędrówka po horyzont wyobraźni. Ale jeżeli jest to pomysł na odbudowę jedności świata bez jakiejkolwiek formy opresyjnej kontroli, to być może nie będzie to już żadna utopia. Będzie to rzeczywistość zbawiona przez fikcję.
[1] Organizowana w niemieckim Kassel od 1955 roku cykliczna wystawa sztuki współczesnej.
Wystawa:
„Pierre Huyghe”
Museum Ludwig, Kolonia
11 kwietnia – 13 lipca 2014 r.