O Ugandzie słychać w ostatnich latach na forum międzynarodowym właściwie tylko z jednego powodu – coraz ostrzejszego prawa wymierzonego w osoby nieheteronormatywne. Przeciwko ustawie nazywanej przez wielu „Kill The Gays bill” protestują międzynarodowe organizacje praw człowieka i rządy, m.in. Kanady, Szwecji i Danii, a nawet część chrześcijańskich wspólnot wyznaniowych. Zdecydowane stanowisko zajął również rząd Stanów Zjednoczonych – kilkanaście dni temu zapowiedział wprowadzenie drugiej transzy ekonomicznych, politycznych i militarnych sankcji.
Podobnie jak w innych sytuacjach wprowadzenie sankcji budzi jednak wątpliwości. „Czy wprowadzenie sankcji przez zagraniczne mocarstwo nie wywoła nowej fali przemocy wobec przedstawicieli mniejszości seksualnych?”, zastanawia się na prowadzonym na stronach „The Washington Post” blogu „Monkey Cage” profesor Kim Yi Dionne ze Smith College. „Nie – konkluduje. – W przeszłości poparcie ze strony zagranicznych rządów pomagało zorganizować się aktywistom mniejszości seksualnych i skuteczniej walczyć o swoje prawa. By dojść do tego wniosku, Dionne porównuje nacisk władz Stanów Zjednoczonych na Ugandę do nacisku, jaki jeszcze kilka lat temu wywierała Unia Europejska… na Polskę. Absurdalne? Być może. Ale czy w Polsce rzeczywiście przykładamy do praw człowieka tak duże znacznie, jak lubimy sobie wyobrażać?
W ostatnich tygodniach cała Polska żyła nagraniami rozmów wysokich urzędników państwowych opublikowanych przez tygodnik „Wprost”. Szczególne zainteresowanie – a zarazem oburzenie – wywołała rozmowa prezesa NBP Marka Belki i Ministra Spraw Wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza. Uwagę opinii publicznej przyciągnął fragment opisujący dokonanie rzekomego handlu politycznego: w zamian za głowę Ministra Finansów Jacka Rostowskiego i zmianę ustawy o NBP Belka miał zgodzić się pomóc rządowi w razie pojawienia się kłopotów gospodarczych przed wyborami parlamentarnymi w 2015 roku. Pomoc miała polegać na skupie przez NBP skarbowych papierów wartościowych poza operacjami otwartego rynku. Część wypowiadających się w mediach komentatorów określiło to „drukowaniem pieniędzy”, a politycy oskarżeni zostali o próbę obejścia artykułu 220 Konstytucji RP („Ustawa budżetowa nie może przewidywać pokrywania deficytu budżetowego przez zaciąganie zobowiązania w centralnym banku państwa”).
Odłóżmy na chwilę rozważania na temat tego, czy proponowane zapisy rzeczywiście miały na celu obejście Konstytucji. Przeanalizujmy samą reakcję mediów i wypowiadających się w nich ekspertów: oskarżenie o naruszenie ładu instytucjonalnego państwa, zniszczenie renomy banku centralnego; wezwania do postawienia przez Trybunałem Stanu, dymisji (tak ministra, jak i całego rządu), zdecydowanej reakcji ze strony Prezydenta RP.
Czy w Polsce rzeczywiście przykładamy do praw człowieka tak duże znacznie, jak lubimy sobie wyobrażać? | Tomasz Chabinka
Jakże inna to reakcja od tej, którą obserwowaliśmy na początku roku przy okazji uchwalania tzw. „ustawy o bestiach”. Jak pisała wówczas w portrecie wiceministra sprawiedliwości Michała Królikowskiego Ewa Siedlecka z „Gazety Wyborczej”: „Ustawę o niebezpiecznych przestępcach środowisko prawnicze uznaje za naruszającą konstytucyjną zasadę niedziałania prawa wstecz i zakazu ponownego karania za ten sam czyn. (…) Królikowski dostał od Gowina polecenie, by ją napisać – i napisał. Dokonując przy okazji karkołomnych sztuczek, by ominąć orzecznictwo Trybunału w Strasburgu”. Mieliśmy więc wówczas do czynienia z sytuacją, w której polecenie napisania przepisów omijających zasady zapisane w Konstytucji RP i międzynarodowych traktatach chroniących praw człowieka miało status niemal polecenia służbowego. Mało kto był oburzony, większość broniła ministra, nikomu nie spadł włos z głowy, a przepisy samej ustawy wciąż obowiązują i nie wiadomo kiedy zajmie się nimi Trybunał Konstytucyjny.
Artykuł 220 Konstytucji RP broni dogmatu jednej z wielu szkół ekonomicznych. Casus „ustawy o bestiach” godzi w ochronę fundamentalnych i powszechnych praw człowieka, fundamentu współczesnego państwa demokratycznego. Sama potoczna nazwa tej ustawy wskazuje na jej główny cel: wyodrębnieniu ze społeczeństwa bestii, którym prawa człowieka nie przynależą; o tym jak niebezpieczny to w swojej istocie cel nie trzeba nawet pisać, musi to być zupełnie oczywiste.
Analiza tych dwóch przypadków prowadzi do wniosku, który prawdopodobnie wolelibyśmy odrzucić – w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat ideologia szybkiej gospodarczej modernizacji całkowicie zinstrumentalizowała kwestię ochrony praw człowieka. Temat ten podnoszony był jedynie wtedy, gdy było to niezbędne do osiągnięcia celów gospodarczych – jak w przypadku akcesji do Unii Europejskiej. Prawa człowieka wydają się nie mieć dla Polaków specjalnej wartości. Brakuje dyskusji o znaczeniu ochrony tych praw dla demokracji. Dyskurs moralny zmonopolizowany został przez Kościół katolicki i nie ma politycznej woli by to zmienić. Dziedziny etyki i ekonomii stały się częścią prawa naturalnego i objęte zostały sferą tabu. Każda próba wzbogacenia tej dyskusji o inne stanowiska okazuje się być profanacją świętości. Jak pokazuje przykład odwołania w Poznaniu spektaklu „Golgota Picnic”, wciąż funkcjonuje ciche przymierze zainteresowanych zachowaniem status quo tronu i ołtarza.