Spokojny czerwcowy wieczór. Początek ramadanu. Miliony fanów futbolu podziwiają kolejny pokaz umiejętności Jamesa Rodrigueza, piłkarza reprezentacji Kolumbii. Nie wszystkich jednak ponoszą sportowe emocje – gdzieś na podlaskiej prowincji grupa niezidentyfikowanych osób „odwiedza” wieś Kruszyniany, pozostawiając symboliczne pamiątki na tamtejszym meczecie i cmentarzu muzułmańskim: wizerunek świni i inne bazgroły szpecące elewację drewnianego meczetu i kamienie nagrobne zabytkowego cmentarza.
Sprawa spotkała się z solidarnymi wyrazami oburzenia ze strony wszystkich środowisk opiniotwórczych, nie wyłączając Ruchu Narodowego oraz ich konkurentów na radykalnej prawicy, Narodowego Odrodzenia Polski. W mniej zdecydowany sposób odcięli się od sprawców wandalizmu wywołani do tablicy przedstawiciele Polskiej Ligi Obrony. Żadna ze stron nie chciała oczywiście przyjąć odpowiedzialności za tę sytuację, a rozmaitych teorii dotyczących sprawców (od „lewackich prowokacji” po „syjonistycznych agentów”) nie będę opisywać w detalach z szacunku dla inteligencji czytelników.
Nie sposób jednak nie znaleźć analogii między wizerunkiem świni w Kruszynianach, a powtarzaną w internecie legendą o hiszpańskim meczecie, którego budowa została wstrzymana przez… zakopanie pod fundamentami nieukończonej budowli padłego zwierzęcia, uznawanego przez doktrynę islamu za „nieczyste”. Tego typu historyjki przywoływane są na licznych forach internetowych, ilekroć mowa jest o wyznawcach islamu. Lubują się w tym szczególnie zwolennicy wymienionych wyżej organizacji, czemu zresztą dali upust w sporach o stanowisko własnych organizacji. Dla osoby obserwującej atmosferę tych dyskusji – atak na społeczność tatarską od dawna był tylko kwestią czasu.
Tak działa mowa nienawiści. Z dyskusji w polskim internecie rysuje się jasny obraz muzułmanina: brodaty facet (lub zniewolona przez niego kobieta w burce), przyjeżdżający do Europy w celu nadużywania hojności pomocy społecznej, nienawidzący chrześcijan, sympatyzujący z Al-Kaidą, hodujący gromadkę dzieci – potencjalnego „mięsa armatniego” dla organizacji terrorystycznych. Poza tym nie możemy zapominać o skrzętnie ukrywanych skłonnościach pedofilskich i zoofilskich – internetowi przeciwnicy islamu do perfekcji opanowali już analizę tego typu zachowań, od pana Mohammeda z przedmieść Sztokholmu poczynając, na samym Proroku kończąc.
Podobne klisze nie są niczym nowym. W zbliżony sposób starożytni Ateńczycy dyskutowali o Spartanach, mieszkańcy „cywilizowanych” polis o Macedończykach, wszyscy Grecy (z Macedończykami włącznie) o Persach… ten łańcuch ciągnie się przez wszystkie znane nam okresy historyczne. Jeśli spojrzymy na opisy Żydów w propagandzie antysemickiej z lat 20. i 30. XX wieku, jedyną chyba dostrzegalną różnicą jest mniejsze zafiksowanie na punkcie domniemanych dewiacji seksualnych. Odczłowieczony, zdemonizowany Żyd stał się łatwym celem ataków. Czy istnieje jakiś powód, aby ze społecznościami, którym dzisiaj odmawia się człowieczeństwa, było inaczej?
Demonizowanie Innego i przypisywanie mu odpowiedzialności za wszelkie możliwe problemy, to właśnie mowa nienawiści. Dyskutując o niej, często błędnie wychodzimy od zagadnienia wolności słowa – niejako zakładając, iż każdy pogląd, który jesteśmy w stanie wygłosić, stanowi wartość samą w sobie. Głównym problemem nie jest jednak sama możliwość dyskutowania. Powiązanie tematu mowy nienawiści z zagadnieniem wolności słowa związane jest z jej redukowaniem – niestety, często stosowanym w rządowych strategiach walki z tym problemem – do zapisów prawa karnego. Truizmem jest przekonanie, iż więzienie za słowo jest co do zasady złe. David Irving i jego zwolennicy nie zmienią jednak swojego stanowiska z powodu wyroku austriackiego sądu. (Zwłaszcza, jeżeli osadzając w więzieniach osoby negujące zbrodnię Holokaustu, negocjujemy – w ramach struktur unijnych oraz na szczeblu międzyrządowym – na równych zasadach z osobami negującymi Rzeź Ormian).
Konsekwencje prawne stanowią środek niezbędny, ale nie najważniejszy – istotą przeciwdziałania mowie nienawiści jest bowiem przeciwstawianie się jej ekspresji, zdecydowane pokazywanie, że nie ma dla niej miejsca w przestrzeni publicznej. Być może osoby głoszące nienawistne poglądy wcale nie zmądrzeją; powstanie jednak alternatywa dla ich narracji, której brakuje dzisiaj w przestrzeni dostępnej dla młodych odbiorców. Konsekwencją owego braku jest radykalizacja postaw młodych ludzi ujawniająca się zarówno w przeprowadzanych wśród licealistów sondażach na temat postaw wobec społeczności LGBT czy Żydów jak również – w wynikach ostatnich wyborów. Osoba, która lubuje się w ekstremalnych rozrywkach, takich jak czytanie dyskusji na najbardziej popularnych portalach internetowych czy stronach w portalach społecznościowych, nie będzie mieć cienia wątpliwości co do tego, jakiego rodzaju poglądy dominują w tej przestrzeni.
Nie zwalczymy mowy nienawiści, jeżeli nie uznamy jednej podstawowej prawdy: każdy ma prawo do swoich poglądów, ale każde stanowisko wypowiadane w debacie publicznej musi być starannie ugruntowane. Jeżeli ktoś uważa, że imigranci powodują bezrobocie – niech udowodni, że analizy ekspertów ds. rynku pracy, które jednoznacznie wskazują brak korelacji między stopą imigracji a stopą bezrobocia, są błędne. Jeśli ktoś uważa, że wśród osób homoseksualnych szczególnie często występują skłonności pedofilskie – niech w sposób wiarygodny, zgodny z metodologicznymi założeniami obu nauk, podważy ustalenia dziesiątek lat pracy najwybitniejszych seksuologów i psychologów. Jeśli ktoś uważa, że kobiety mają z racji swojej płci gorsze predyspozycje do pełnienia jakichś funkcji – niech swoje tezy ogłosi po przeprowadzeniu miarodajnych badań.
W każdym z wymienionych przypadków staranna analiza rzeczywistości prowadziłaby do zanegowania postawionej tezy. Włączanie tego typu poglądów do debaty publicznej wynika najczęściej z chęci podniesienia statystyk „oglądalności” i ”klikalności” lub wypromowania własnej osoby. Lud podburzany niesprawdzonymi faktami o islamskich spiskach jest tak samo niebezpieczny, jak lud podburzany plotkami o mordach rytualnych na chrześcijańskich dzieciach. Prawdziwe źródło mowy nienawiści leży zatem w jakości debaty publicznej w dzisiejszym świecie. W 140-znakowym „tłicie” łatwiej jest zawrzeć ostrzeżenie przed żydowskim/islamskim/genderowym niebezpieczeństwem niż analizę istotnych problemów. Konieczne jest wypracowanie pozytywnych metod przeciwdziałania mowie nienawiści. Najważniejszym wyzwaniem jest dzisiaj zrozumienie języka, którym posługują się internetowi hejterzy. Aktywność w mediach społecznościowych – bo to głównie na Facebooku, Twitterze, YouTubie kumulują się nienawistne treści – nie może jednak ograniczać się do prostego odbijania piłeczki, odpowiadania na zarzuty stawiane przez siewców mowy nienawiści. W pierwszej kolejności potrzebne jest zakwestionowanie wniesionych przez nich fałszywych perspektyw: wizji islamizacji, zagrożenia genderem, upadku cywilizacji białego człowieka. Jak długo będziemy legitymizować funkcjonowanie tego typu sloganów, nie będziemy w stanie normalnie rozmawiać.
Sprowadzanie problemu do konfliktu na linii mowa nienawiści – wolność słowa jest dzisiaj dosyć archaiczne. Dotyczy to zarówno osób zatroskanych (czy to z autentycznego liberalizmu, czy z osobistego umiłowania do epatowania nienawiścią) zagrożeniami dla wolności słowa, jak również tych, którzy rozwiązania problemu upatrują w mnożeniu konsekwencji karnych – obu stronom umyka istota problemu.
Prawdziwym wyzwaniem jest powstrzymanie eksplozji nienawiści, która zawsze rozpoczynała się od słów – warto o tym pamiętać.