Po pierwsze, z teologicznego punktu widzenia nie jest tak, jak mówią przedstawiciele Kościoła czy wymowni świeccy, że życie jest najwyższą wartością. Pogląd taki stanowi herezję. Ukrzyżowanie jest najlepszym tego dowodem. Nie będę wnikał dalej. Sama idea, że jakakolwiek wartość jest najwyższa, ma charakter nonsensowny. Co do życia zaś, to jestem – na przykład – przeciwnikiem stosowania kary śmierci, ale nie dlatego, że życie jest święte, lecz dlatego, że nie sądzę, by człowiek mógł wyrokować o życiu lub śmierci drugiego człowieka. Być może ludziom wyjątkowo okrutnym i niepoprawnym należy się kara śmierci, ale nie nam o tym sądzić. Na zupełnie podobnej zasadzie nie nam sądzić o tym, co dla kogo jest najwyższą wartością. Możemy mówić o sobie samych i tylko tyle. Prawo natomiast określa, z braku innych fundamentów moralności, co i w jakiej sytuacji możemy zrobić z drugim człowiekiem. Dlatego nie ma konfliktu między prawem a moralnością. Prawo występuje tam, gdzie moralność nie może decydować, gdyż nie jesteśmy władni narzucać innym swoich poglądów moralnych. Możemy im perswadować, ale to nie jest przypadek profesora Chazana.
Po drugie, prawo – przepraszam za banał – podlega zmianom historycznym, kulturowym i społecznym. W jednej ze swoich prac prof. Elżbieta Kaczyńska pokazuje, że w XX-wiecznej Francji samotna matka (tak zwana panna), która zabiła nowonarodzone dziecko dostawała karę kilku lat więzienia, natomiast kobieta zamężna – karę śmierci. Wynikało to z rozsądku, gdyż doskonale wiemy („Dzieje grzechu”), jaki los czekał wówczas pannę z dzieckiem, jak bardzo było to społecznie nieakceptowane. Dzisiaj jest zupełnie inaczej i zupełnie słusznie prawo tych dwu sytuacji nie odróżnia. A zatem wartość ludzkiego życia nie tylko nie jest najwyższa, lecz także bywa po prostu zmienna. Tak jak zmienne jest wszystko, co podlega ludzkiej interpretacji. Najbardziej zagorzali konserwatyści, wyjąwszy nielicznych, rozumieli ten fakt i zasada zmiany oraz konsekwencje zmiany są dzisiaj przez wszystkich akceptowane. Przykazanie „nie zabijaj” zatem także podlegało zmiennym interpretacjom, a nawet zabijanie (lub nie zabijanie) w świętej sprawie bywało powodem straszliwej udręki moralnej.
Po trzecie, mam coraz silniejsze poczucie, że idą bardzo złe czasy, że kończy się liberalno-demokratyczna tolerancja. Jeżeli sprawa klauzuli sumienia staje się przedmiotem publicznej debaty – spowodowanej oczywiście przez tego, który jej nadużywa – to lada moment okaże się, że w imię klauzuli sumienia lub innego nakazu moralnego, jaki ja uważam za słuszny, mam prawo kazać ludziom coś czynić lub czegoś im zakazywać. Byłby to koniec cywilizacji, jaką znamy i w jakiej czujemy się może nie komfortowo, ale nie najgorzej. Dlatego dopóki mamy siłę bronić demokracji, dopóty musimy walczyć z tego rodzaju autorytaryzmem. Z pozoru wygląda to tylko na obronę spraw rzekomo szlachetnych, ale wystarczy pójść o krok dalej i stracimy rozeznanie, co jest, a co nie jest szlachetne. Wtedy zostaniemy pozbawieni cywilizacji i będziemy jak Hobbesowscy ludzie w stanie wojny, a nawet gorsi, bo w stanie wojny powodowanej nie tylko egoizmem i zachłannością, lecz także własnymi przekonaniami moralnymi.