My, Polacy, potrafimy sprowadzić każdy temat do skali krajowej. Tak stało się z ideą Europejskiej Stolicy Kultury – wydarzeniem pamiętanym właściwie wyłącznie z powodu krytyki dokonanego przez ministerstwo wyboru, który przyniósł zwycięstwo Wrocławiowi, a nie Lublinowi. Są jednak kraje, gdzie idea Stolicy Kultury odbierana jest nieco inaczej.

W 2014 roku gospodarzami imprez związanych z tym tytułem są: pewne szwedzkie miasteczko gdzieś w Laponii i stolica Łotwy. Podział na starą i nową Europę jest wciąż widoczny. Co roku bowiem obdarza się niebagatelnym zaszczytem kogoś, kto należał do Unii przed rokiem 2004 i kogoś, kto przystąpił do niej dopiero wtedy.

Warto z tej okazji rzucić trochę światła na Łotwę i jej stolicę. Kraj nad Dźwiną pojawia się wszak w mediach głównie za sprawą rosyjskiej mniejszości i różnych proputinowskich prób destabilizacji sytuacji politycznej. Łotwa jest jednak dużo ciekawsza niż jej medialny obraz.

Na jednym z głównych placów Rygi stoi Pomnik Swobody. To dość dobry przykład architektury modernizmu. Postać symbolizująca łotewską wolność ukoronowana jest trzema gwiazdami. Każda z nich oznacza jedną z krain, które tworzą współczesną Łotwę. Podziały ustalone w XVI wieku przetrwały do dziś.

Kurlandia (dawne księstwo) jest wciąż cichym regionem z charakterystycznymi, niemieckimi z wyglądu miejscowościami oraz pięknymi wydmami. Krajobrazu nie zniszczyła nawet sowiecka polityka, która uczyniła z tej krainy bazę atomowych silosów. Łatgalia (dawne Inflanty Polskie), pełna lasów i dolin, to ciągle obszar najbiedniejszy i terytorium, gdzie najmocniej trzyma się katolicyzm. I to w tej postaci, jaką pozostawiła po sobie kultura dawnej Rzeczypospolitej – z silnym kultem maryjnym i ludową religijnością. Mniejszością wiodącą są tu jednak Rosjanie, a tamtejsi Polacy ulegają rusyfikacji. Liwonia, czyli dawne Inflanty Szwedzkie z multikulturową Rygą wyglądają inaczej – przypominają nieco hanzeatycką mieszankę Niemiec i Skandynawii.

Sama Ryga to drastyczne przeciwieństwo prowincji. Miasto z niezniszczoną średniowieczną starówką oraz zespołami architektury secesyjnej i modernistycznej pełne jest ludzi z całego świata. To nie prowincjonalne Wilno. Na ulicy spotyka się tutaj Rosjan ciągnących zewsząd do Rygi (stolica Łotwy to neutralne miejsce spotkań między putinowską Rosją a Zachodem), Amerykanów, Skandynawów czy Polaków. Ryga to nie tylko miasto rzadkiej urody, ale i miasto, które w swej codzienności nie różni się już od innych zachodnich stolic UE. Muzea remontowane dzięki unijnym projektom, galerie handlowe, wytworne kawiarnie, gotyckie kirchy i kościoły, gejowskie sauny i rosyjscy dorobkiewicze w klapkach – to obraz dzisiejszej Rygi. Właściwie można ją uznać za bardziej kameralną (mniej turystów!) i bardziej otwartą wersję Pragi.

W tym wszystkim nie gubi się ambitna kultura – kosmopolityczne metropolie znakomicie łączą w sobie sacrum i profanum. Ryga taką metropolią już jest.

Ryga nie gubi także swojej historii. Burmistrzem miasta jest Rosjanin, co zadaje kłam tezom putinowskiej propagandy kreującej mit łotewskich faszystów prześladujących Rosjan. Pod Rygą w ostatnich dniach odbywał się zresztą wielki coroczny festiwal rosyjskiej kultury (którego poziomowi było jednak bardzo daleko do imprez organizowanych w ramach programu Stolicy Kultury). Łotewskie władze nie wpuściły do kraju nawet artystów tak legendarnych, jak pieśniarz Josif Kobzon. Rosyjska kultura – tak, Putin – nie. Komunikat jest bardzo jasny. Rosjanie stali się elementem społeczeństwa. W każdym łotewskim sklepie możesz mówić po rosyjsku, a podpisy w kinie są dwujęzyczne, ale Łotwa ma pozostać Łotwą.

Ryga – miasto Isaiaha Berlina i Siergieja Eisensteina radzi sobie coraz lepiej i nie ulega nadciągającej od Wschodu burzy histerii. O przeszłości przypomina Muzeum Okupacji – jedno z najlepszych muzeów poświęconych totalitaryzmom w Europie. Podstawowym horyzontem pozostaje jednak nadchodząca przyszłość.