Według antropologów, karnawał niewiele różni się od żałoby. W obu przypadkach – szczególnych w życiu wspólnoty – odwrócony zostaje porządek społeczny. Czasoprzestrzeń się otwiera, granica między światem żywych i zmarłych znika. W karnawale to smutek stanowi tabu, a podczas żałoby – zabawa. Obchody 70. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego dowodzą zespolenia komizmu i tragizmu, słowem – groteski dominującej w żałobnym karnawale polskiej pamięci.

W realiach płynnej nowoczesności konsumentów traktować należy jak dzieci. Trzeba zapewniać im rozrywkę, chronić przed złem świata, a najlepiej zakryć ich przed jego widokiem. Zastąpić cierpienie pustą radością. Nasycić pozytywnymi emocjami i przekonać o rychłym zbawieniu, a przynajmniej – samorealizacji. Śledząc inżynierię propagandową 70. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, można odnieść wrażenie, że warszawiacy mimo wszystko insurekcję wygrali. I nie chodzi tu o spory o zasadność przystąpienia do walki z gruntu asymetrycznej czy o debaty speców od dziejów wojskowości. Chodzi o popkulturowy żargon, w którym toczona jest współczesna dyskusja o wydarzeniach sprzed siedmiu dekad. W komunikacji tej adresaci i odbiorcy traktują siebie nawzajem jak dzieci.

Łatwo włączyć komputer, by odwrócić szalę zwycięstwa na rzecz AK, nucąc przy tym zakazane piosenki w aranżacji hiphopowej. Strojem godnym gry jest zakupiony w sklepie internetowym powstańczy t-shirt z dziurą po kuli i zaschniętą krwią na piersi. | Błażej Popławski

Mit powstania warszawskiego opakowany został w szatę tandetną – zabawkową (z perspektywy dzieci), tudzież gadżeciarską (w mniemaniu dorosłych). Wystarczy, by z kieszeni rodziców wysypało się kilkadziesiąt złotych i można śmiało rozpocząć świętowanie rocznicy. Wtedy maleństwa uzyskują szansę zmontowania jubileuszowej minibarykady oraz własnych ruin z plastikowym płomieniem buchającym z okien. Resztki kamienicy mija Volkswagen Kübelwagen – miłośnicy militariów twierdzą, że o zbyt szerokim nadwoziu. Za jego kierownicą zasiada hitlerowiec ze schmeisserem – o zgrozo, Niemiec się uśmiecha! Podobnie jak drugi nazista, pędzący na motorze nieopodal szańca. Wydaje się, że powstaniec czający się w ruinach ma nieco inny wyraz twarzy, bardziej melancholijny. Ma okulary, zapewne to przedstawiciel stołecznej inteligencji. Ależ… on też się chyba uśmiecha! Trudno orzec – ludzik ma stylowy, kilkudniowy zarost. Z pewnością od ucha do ucha śmieje się za to obrońca barykady. Generalnie, zabawa w wojnę na całego. Przynajmniej dla cztero- i pięciolatków, jak głoszą reklamy klocków.

Nieco starsza młodzież 1 sierpnia może także rozkosznie zabijać nazistów w grze Enemy Front. To klasyczna komputerowa strzelanka. Główny bohater – Robert Hawkins jest amerykańskim korespondentem wojennym (zachodnia prasa, jak widać, nam zawsze sprzyja!). Przemoc, zbrodnie, makabryczne jatki na ulicach Śródmieścia. Gra adresowana do 18-latków. Wystarczyć włączyć komputer, by odwrócić szalę zwycięstwa na rzecz Armii Krajowej, nucąc przy tym zakazane piosenki – koniecznie w aranżacji hiphopowo-metalowej. A strojem godnym gry i śpiewnika dołączanego do tabloidów jest odzież patriotyczna – np. powstańczy t-shirt z dziurą po kuli i zaschniętą krwią na piersi. Zaopatrzenie przed wyruszeniem w wirtualny bój można łatwo i stosunkowo niedrogo uzupełnić na aukcjach internetowych dla grup rekonstrukcyjnych, uczestników inscenizacji i fanów gier miejskich.

Na naszych oczach tragedia stała się farsą. Pamięć o gehennie miasta została zepchnięta w wyobraźni społecznej przez artefakty kultury konsumpcyjnej – zabawki, gry komputerowe, pseudohollywoodzkie kino. | Błażej Popławski

A wieczorem, najspokojniej w świecie, wybierzmy się na „Miasto 44”, najnowsze dzieło filmowe Jana Komasy. Jego oficjalna premiera przewidziana jest na wrzesień – dzięki temu sale kinowe staną się zapewne celem szkolnych pielgrzymek, a producent swoje na tym zarobi. A na ekranie: przygoda, wojenka, śmierć oswojona, seks nastolatków. W taki sposób reżyser „Sali samobójców” postanowił odczarować mit powstańczy.

Czy taki właśnie przekaz wartości należy kierować do młodego widza? Jak go rocznicowo nawrócić, omamić, kupić? Cóż, to ostatnie przynajmniej wydaje się jasne: kupcząc grozą, krwią i śmiercią. Tematy, które zawsze doskonale się sprzedają, idealne dla projektantów zabawek dla chłopców, inscenizacji historycznych czy gier komputerowych.

A może powstanie wcale nie musi być już traumą, która kształtować ma tożsamość narodową? Wydaje się, że ten szok już przepracowaliśmy i to głównie za sprawą obchodzącego swoje dziesięciolecie Muzeum Powstania Warszawskiego. Ośrodek nowoczesny, multimedialny odegrał swoją niebagatelną rolę w kształtowaniu pamięci społecznej Europy. Wszak podobno wielu obcokrajowców zwiedzających po raz pierwszy gmach na Woli opuszcza go z przekonaniem, że to warszawiacy pokonali Niemców w 1944 r.

Na naszych oczach tragedia stała się farsą. Pamięć o gehennie miasta została zepchnięta w zbiorowej wyobraźni przez artefakty kultury konsumpcyjnej – zabawki, gry komputerowe, pseudohollywoodzkie kino. Coraz mniej pamiętamy o apelach poległych, modlitwach ekumenicznych, dziełach Kamińskiego, Brandysa czy Białoszewskiego. Konserwatywna otoczka obchodów przestaje być modna. Przełom to tandetny, ale… może i Polakom potrzebny.

Wydawać by się mogło, że w nadwiślańskim raju główną alternatywą dla dyskursu katastroficznego może być tylko martyrologiczne podtrzymywanie heroizmu na barykadach, w oblężonej przez hordy barbarzyńców twierdzy. Głęboko zakorzenione w kulturze polskiej przekonanie, że tylko bohaterski zgon jest śmiercią godną, zostało w 2014 r. dyskretnie wyparte przez festyn próżności. Edukacja patriotyczna oparta na kulcie męczeńskiej śmierci odchodzi w niebyt historii. Co ją zastąpi? To wiedzą jedynie producenci zabawek, gier komputerowych i filmów.

* Autor dziękuje za uwagi Wojciechowi Engelkingowi, autorowi recenzji filmu Jana Komasy – „«Miasto 44»: rzeź, jaka to świetna impreza. Nieudolny film dla młodzieży”.