modzelewski_okladka

„Zajeździmy kobyłę historii” Karola Modzelewskiego jest książką o rewolucji. Swój polityczny życiorys autor próbuje opisać przez pryzmat idei rewolucyjnej. Mamy tu do czynienia z opowieścią o rodzeniu się świadomości rewolucyjnej, o początkowo nieporadnych próbach rewolucyjnego działania, o walce i poświęceniu, o narastającym sceptycyzmie wobec idei rewolucji, a wreszcie – o zwycięstwie, które, pod wieloma względami okazuje się rozczarowaniem. Książka Modzelewskiego traktuje też o polskiej historii i współczesności. Modzelewski przedstawia swój punkt widzenia na zdarzenia, w których uczestniczył, nie kryje też krytycznych opinii na temat współczesnej Polski. Ale wszystkie przełomy, takie jak Październik ‘56, Marzec ‘68 czy Sierpień ’80, autor opisuje jako wydarzenia, które oświetlają różne aspekty rewolucyjnego doświadczenia. Spróbujmy zatem poszukać odpowiedzi na pytanie, jak doszło do tego, że Karol Modzelewski został rewolucjonistą, co sprawiło, że przestał nim być i jaką naukę możemy z tej historii wyciągnąć.

Edukacja rewolucjonisty

Karol Modzelewski urodził się w 1937 r. w Moskwie. Jego biologiczny ojciec, Aleksander Budniewicz, został skazany na osiem lat łagru. Matka małego Cyryla, bo takie imię nosił wówczas przyszły historyk, wyszła ponownie za mąż za Zygmunta Modzelewskiego, polskiego komunistę i niedawnego więźnia Łubianki. Dużą część wojny Cyryl spędził w Leśnym Kurorcie – radzieckim domu dziecka. Co ciekawe, Modzelewski wspomina ten okres pozytywnie. Wychowanków Leśnego Kurortu indoktrynowano w duchu kolektywizmu, kultu rewolucji i rosyjskiego nacjonalizmu. Cały proces wychowawczy oparty był na silnym poczuciu przynależności do grupy. Radzieccy pedagodzy unikali rozwijania takich zainteresowań wychowanków, które mogłyby odseparować jednostkę od kolektywu.
Bohaterem dziecięcej wyobraźni był niejaki Matrosow, który własną piersią zasłonił lufę niemieckiego karabinu maszynowego, co pozwoliło jego kolegom zdobyć bunkier. Edukacja ta pozostawiła trwały ślad. „Nakaz heroizmu, kult ofiary i pogarda śmierci nabyte w toku kolektywistycznego wychowania czasu wojny mogą zmieniać barwy (…) – pisze Modzelewski – pozostają jednak ukształtowane w dzieciństwie schematy emocji. Stary wzór wypełnia się nową treścią” (s. 18).

Zanim jednak stary wzór mógł napełnić się nową treścią, rodzina państwa Modzelewskich przeniosła się do Polski, a Cyryl stał się odtąd Karolem. Nowy etap w życiu Karola Modzelewskiego przyniósł – oprócz nawrócenia na polskie poczucie przynależności narodowej – także pierwsze momenty zwątpienia w oficjalną ideologię komunistyczną. W czasach stalinizmu państwowa kontrola obejmowała również sferę życia prywatnego. „Strach siedział przy rodzinnym stole i tłumił wszelki dyskurs o sprawach publicznych” – obrazowo pisze o panującej wówczas atmosferze Modzelewski (s. 62). W rezultacie młode pokolenie o polityce potrafiło mówić jedynie językiem marksizmu-leninizmu. Jednak z czasem, oficjalna wykładnia rzeczywistości zaczęła budzić wątpliwości. Tak było, kiedy Zygmunt Modzelewski, ojciec Karola, pod wpływem silnej irytacji dał wyraz przekonaniu, że osoba aresztowana wcale nie musi być winna. To banalne z pozoru zdanie kryło w sobie niepokojącą treść. Któż śmiałby przypuszczać, że komuniści mogą zamykać w więzieniach niewinnych ludzi…?

Wydarzeniem, które dopełniło wczesną edukację polityczną Karola Modzelewskiego był strajk w fabryce FSO na Żeraniu w 1956 r. Modzelewski uczestniczył w nim w roli delegata Związku Młodzieży Polskiej, którego misją było budowanie kontaktów między robotnikami a młodzieżą uniwersytecką. Strajk odbywał się w cieniu zagrożenia radziecką inwazją. Lechosław Goździk, charyzmatyczny przywódca robotników, nakazał strajkującym stworzyć barykadę, uzbroić się w podkówki i butelki z benzyną. Gdyby pod zakład pracy podjechały radzieckie czołgi, załoga miała stawiać opór. Chociaż protest miał robotniczy charakter, ideologiczną płaszczyzną integracji strajkujących robotników była romantyczna wersja polskiego nacjonalizmu. Strajk w FSO uformował wrażliwość polityczną Karola Modzelewskiego. Od tamtej pory naród i demokracja robotnicza nie były dla niego jedynie abstrakcyjnymi pojęciami.

Kolektywizm i utopia

Swoje wczesne wychowanie Modzelewski określa mianem „edukacji sentymentalnej”. W jej toku ukształtował się pewien wzorzec reagowania. Jednak sama edukacja sentymentalna nie wystarczy, aby młody człowiek stał się rewolucjonistą. Potrzebna jest jeszcze ideologia i doświadczenie osobistego zaangażowania. Na szczęście Polska Ludowa mogła zapewnić i jedno, i drugie. Za tworzywo dla rewolucyjnej ideologii posłużyła oficjalna doktryna marksistowska, natomiast rozwijaniu umiejętności politycznych sprzyjała aktywność w Związku Młodzieży Polskiej.

Fundamentem ideologii, którą ZMP wpajało swoim aktywistom, był egalitaryzm i kolektywizm. Przez równość rozumiano przede wszystkim zbliżone materialne warunki życia dla wszystkich członków społeczności, co wykluczało znaczne rozpiętości w dochodach. Metodą realizacji tego ideału w PRL była rozbudowana sfera świadczeń socjalnych oraz polityka pełnego zatrudnienia. Dążąc do realizacji równościowego ideału, nie cofano się przed stosowaniem przymusu pracy. Braterstwo wyrażało się m.in. w stosunku ludzi pracy umysłowej do klasy robotniczej, czego przejawem był swoisty kult pracy fizycznej. Mroczną stroną braterstwa był kolektywistyczny przymus, realizujący się poprzez presję wywieraną na jednostkę przez zbiorowość. Najprostszą formą konformizmu był obowiązek bicia braw i wznoszenia słusznych okrzyków na oficjalnych akademiach. Bardziej złowrogą postacią kolektywizmu było publiczne piętnowanie niepewnych jednostek na zebraniach ZMP. Modzelewski do dziś wstydzi się swojego udziału w tej formie nagonki na „czarną owcę”. „Gdy grupa zwraca się przeciwko jednostce, rozpoznaje bezbłędnie jazgot nagonki i mam odruch sprzeciwu” – pisze Modzelewski (s. 76). Odruch taki okazał się przydatny, bo kolektywistyczna presja występowała też w innych silnie egalitarnych społecznościach – w więzieniu w formie prześladowania tak zwanych „cweli” przez społeczność współwięźniów oraz w pierwszej „Solidarności”, gdzie podczas zebrań i wieców tłum nieraz kierował swój gniew przeciwko podejrzanie chwiejnym jednostkom.

Po śmierci Stalina coraz więcej faktów na temat komunistycznego terroru wychodziło na światło dzienne. Słynny referat Chruszczowa o kulcie jednostki opublikowano w Polsce w wielkim nakładzie. Dla młodych kandydatów na rewolucjonistów, takich jak Jacek Kuroń i Karol Modzelewski, od początku było jasne, że winna jest nie jednostka, lecz system. Zgodnie z naukami Karola Marksa niesprawiedliwy ustrój należy obalić, a dokonać tego ma klasa robotnicza wspólnie z inteligencją, która wnosi do mas rewolucyjną świadomość. Na miejsce obalonego reżimu należy zbudować prawdziwy socjalizm oparty na demokracji rad robotniczych. Były to główne tezy rewizjonizmu, którego najpełniejszym wyrazem był napisany wspólnie z Jackiem Kuroniem „List otwarty do partii”. Niestety, nie ma tu miejsca na pobieżną nawet analizę tego dokumentu. Wedle słów Modzelewskiego „List otwarty do partii” był próbą syntezy „anarchosyndykalistycznego projektu państwa rad robotniczych” oraz „liberalnego wzoru obywatelskich swobód zaczerpniętych z praktyki zachodniej demokracji” (s. 113). Czy takie połączenie jest w ogóle możliwe, to temat na odrębne seminarium z zakresu filozofii politycznej. Ogłaszając swój „List otwarty do partii”, Kuroń i Modzelewski, wedle słów Kazimierza Badowskiego, przekroczyli rubikon legalności i rzucili otwarte wyzwanie komunistycznej dyktaturze. Zaraz potem znaleźli się w więzieniu.

Konspiracja i więzienie to kolejne rewolucyjne doświadczenie, którym Karol Modzelewski poświęca w swej książce wiele miejsca. Jak sam przyznaje, młodzi rewolucjoniści jego pokolenia okazali się dość nieudolnymi konspiratorami. O przebiegu tajnych spotkań służba bezpieczeństwa dostawała regularne raporty, gdyż jeden z współtowarzyszy walki był jej agentem. Ponadto, młodzi rewolucjoniści naiwnie ufali każdemu, kto miał za sobą doświadczenie łagru lub w czasie wojny działał w podziemiu. W rezultacie bezpieka nie miała większych problemów z rozbiciem konspiracyjnej organizacji. Opis więziennego życia należy do najciekawszych fragmentów pracy Modzelewskiego. Na uwagę zasługuje zarówno przedstawienie metod stosowanych podczas przesłuchań, jak i analiza norm rządzących życiem więziennej społeczności. Podczas pobytu w więzieniu Modzelewski śledził doniesienia prasowe na temat inwazji wojsk układu warszawskiego na Czechosłowację. Pod wpływem tych relacji Modzelewski przewartościował swoje poglądy. Uznał, że pod panowaniem doktryny Breżniewa żaden przewrót polityczny nie jest możliwy, a najlepsze, co można zrobić, to maksymalnie wykorzystać tolerowany przez władze margines swobody twórczej. Po wyjściu na wolność Modzelewski nie myślał już o prowadzeniu agitacji w środowisku robotników wielkoprzemysłowych, lecz zajął się pracą naukową w dziedzinie mediewistyki. Od studiów nad wiekami średnimi oderwał go dopiero wybuch rewolucji robotniczej.

Rewolucja „Solidarności”

Rewolucja – pisze Modzelewski – „jest zbiorowym i niecodziennym stanem ducha wielkich mas ludzkich. Wyrasta ona z trwającej od dawna codzienności, ale jest jej zaprzeczeniem, aktem samowyzwolenia” (s. 240). Doświadczenie pierwszej „Solidarności” pozwoliło całej rzeszy Polaków zaznać takiego rewolucyjnego samowyzwolenia. Modzelewski bynajmniej nie gloryfikuje rewolucji. Przekonuje wprawdzie, że zrewoltowane masy nie są całkiem impregnowane na racjonalną argumentację, ale zarazem podkreśla, że perswazja taka ma swoje granice. Rewolucja jest żywiołem – i jak każdy żywioł potrafi być niebezpieczna. O tym, że nad masami trudno jest zapanować, przekonało się samo kierownictwo „Solidarności”, próbując – nie zawsze skutecznie – wygaszać strajki ogłaszane w całej Polsce bez konsultacji z centralą związku. Misją Modzelewskiego, podobnie jak i większości związanych z „Solidarnością” intelektualistów, była próba hamowania rewolucyjnego impetu w imię geopolitycznego realizmu.

Podczas rewolucyjnego zrywu często dochodzi do powstania silnej więzi między masami i przywódcą, który staje się niejako ucieleśnieniem sprawy, o którą toczy się walka. Podczas rewolucji solidarnościowej rolę wodza zaczął odgrywać Lech Wałęsa. Wkrótce najbliższe otoczenie przewodniczącego zaczęło skupiać w swoich rękach realną władzę. Kluczowe decyzje podejmowano bez oglądania się na ciała statutowe związku, takie jak Krajowa Komisja Porozumiewawcza. Nie trzeba dodawać, że stanowiło to pogwałcenie demokracji związkowej. Protestując przeciwko lekceważeniu organów kolegialnych, Karol Modzelewski zrezygnował z funkcji rzecznika prasowego „Solidarności”. Mówił wtedy, że związek jest rządzony na sposób monarchiczny, a władzę sprawuje w nim król (Wałęsa) i dwór (jego doradcy). Dziś o tamtej decyzji Modzelewski pisze, że była podyktowana „impulsem – odruchem estetycznym opakowanym w racjonalne uzasadnienie” (s. 302). Trudno odmówić tej postawie racji. Z drugiej strony, trudno nie zauważyć, że koncentracja władzy w rękach wąskiej grupy jest dość powszechnym fenomenem w dziejach rewolucji.

Dzień 13 grudnia 1981 r. oznaczał koniec solidarnościowego karnawału. Opór zakładów pracy złamano przy pomocy wojska, a czołowi działacze związkowi zostali aresztowani. „Solidarność” z masowego ruchu rewolucyjnego przekształciła się w antykomunistyczne podziemie. Zdaniem Modzelewskiego w stanie wojennym „Solidarność” utraciła swoje egalitarne, socjalistyczne oblicze. Dominującą emocją stał się antykomunistyczny rewanżyzm. Ukształtowane w owym czasie schematy odczuwania w ocenie Modzelewskiego dały o sobie znać w późniejszych debatach na temat lustracji i dekomunizacji.

Czy koniec rewolucji?

Poglądy Karola Modzelewskiego na temat planu Balcerowicza, a także jego krytyka rozmaitych „skaz na urodzie Niepodległej”, znane są wszystkim, którzy śledzą debatę publiczną w naszym kraju. Nie ma potrzeby ich tutaj omawiać. Komentarza domaga się za to, krótki epilog, w którym autor zwraca się do „ludzi młodych, skłonnych do buntu przeciwko niesprawiedliwości społecznej, których wewnętrzny imperatyw popycha do walki o zmianę porządku świata” (s. 426). Ludzie ci, zdaniem Modzelewskiego, „spróbują naprawić ład społeczny wolnej Polski (…) albo obalić go w drodze rewolucji, by wcielić w życie własne ideały”(s. 426). Z tą zbuntowaną młodzieżą Karol Modzelewski chce się podzielić swoimi przemyśleniami na temat historii i rewolucji, które w skrócie przeciwstawiają się następująco. Nie ma żadnych praw rządzących rozwojem dziejów. „Kobyła historii jest dzikim, nie ujeżdżonym mustangiem” (s. 426). Rewolucjoniści próbują jej dosiąść, okiełznać, nadać kierunek. Wiadomo, że im się to nie powiedzie, bo historia i tak poniesie ich tam, gdzie nie mieli zamiaru iść. Nie jest to jeszcze powód, żeby z rewolucyjnych prób rezygnować, bo „każde pokolenie ma niezbywalne prawo, żeby dostawać w skórę; to jedyne prawo człowieka, którego żaden reżim im nie odbierze” (s. 427). Niezależnie od tego ile się w skórę zbierze, ostateczny rezultat i tak będzie różny od oczekiwanego. Rewolucjonistów nieuchronnie czeka więc rozczarowanie. Konkluzja jest zatem sceptyczna, ale i tak nie zatrzyma ona młodej awangardy. A zatem, drodzy młodzi rewolucjoniści, „Szczęść Wam Boże”.

Wedle mojej wiedzy we współczesnej Polsce nie ma zbyt wielu rewolucjonistów, jeżeli pod tym pojęciem rozumiemy ludzi, którzy zamierzają przemocą obalić panujący ustrój. Jest za to spore grono kontestatorów, którzy uważają, że panujący w Polsce porządek jest niemożliwy do zaakceptowania i wymaga radykalnych zmian. To właśnie ich kokietuje Karol Modzelewski w epilogu do swojej książki. Wydaje się jednak, że młodzi rewolucjoniści nie mogą z propozycji Modzelewskiego skorzystać, nawet jeśli wyda się im ona pociągająca. We współczesnej Polsce brakuje bowiem elementów konstytutywnych dla rewolucyjnego doświadczenia, które opisał w swej książce Karol Modzelewski. Lewica nie dysponuje dziś autentycznym doświadczeniem wspólnotowym ani nową utopijną wiarą. O kolektywistycznym wychowaniu młodzi rewolucjoniści mogą przeczytać jedynie w książkach historycznych, takich jak autobiografia Modzelewskiego. Wielkie zakłady pracy w większości nie przetrwały transformacji ustrojowej; nie przetrwało jej niestety również doświadczenie solidarności intelektualistów z robotniczymi załogami. Lewica nie ma też na podorędziu nowej wielkiej utopii. Jedną z najbardziej uderzających cech współczesnych protestów antysystemowych, takich jak Occupy Wall Street czy ruch hiszpańskich oburzonych, jest to, że ich uczestnicy pozostają sceptyczni wobec tradycyjnych ideologii radykalnej lewicy – ideologii wyrastających z tego samego anarchokomunistycznego pnia, co „List otwarty do partii”.

A zatem – goodbye to all that? Niekoniecznie. Jeśli świat ma uniknąć społecznej i ekologicznej katastrofy, bez mała rewolucyjne przekształcenia mogą okazać się niezbędne. Jakąkolwiek postać przybiorą buntownicze wystąpienia w przyszłości, nie wydaje się prawdopodobne, aby przypominały one obraz rewolucji wyłaniający się z kart znakomitej książki Karola Modzelewskiego.

 

Książka:

Karol Modzelewski, „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca”, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2013.