Błażej Popławski: Co ty, jako artysta młodego pokolenia, chcesz przekazać swoim słuchaczom? Chcesz nimi jakoś pokierować, ostrzec przed czymś?
Pablopavo: Z roku na rok wyzbywam się takich ambicji. Obserwując przeobrażenia w Polsce i Warszawie, chaotyczny charakter jej modernizacji, tracę pewność, a ta jest konieczna dla uprawiania „naprawczego” dyskursu. Nie ufam politykom czy artystom, którzy uparcie dążą do „zbawiania” warszawiaków. W swoich utworach zdarza mi się jednak zwracać uwagę na określone problemy społeczne, które mnie irytują albo bolą. Konsekwentnie sprzeciwiam się temu, by o wyglądzie miasta decydowali deweloperzy. Jakiś czas temu oddaliśmy tę władzę jako wyborcy, co gorsza – zrezygnowali z niej także nasi polityczni reprezentanci. O takich sytuacjach trzeba mówić głośno i wyraźnie.
Czy można określić cię mianem artysty zaangażowanego? Możliwe jest dziś w ogóle tworzenie sztuki, która nie kontestuje ładu publicznego?
Nie czuję się bardziej „zaangażowany” niż inni artyści. W swojej działalności unikam tematów politycznych, ponieważ polska scena polityczna mnie męczy. Zresztą takie „zaangażowanie” z definicji jest bardzo ulotne, bo wartości polityczne cechuje ogromna podatność na zmiany. Paradoksalnie świat współczesnej polityki stał się jeszcze bardziej płynny niż świat sztuki współczesnej. Chciałbym, by moje piosenki przetrwały, a tak się nie stanie, jeśli je sztucznie uwikłam w bieżące spory polityczne. Nie przeczy to jednak idei osadzenia sztuki w perspektywie konstruktywnego sprzeciwu, kontestacji społecznej, kulturowej czy politycznej.
Słuchając cię, odnoszę wrażenie, że granica między artystą a aktywistą miejskim mocno się zaciera…
Łączy nas określony rodzaj wrażliwości społecznej – zwracanie uwagi na sytuacje nieoczywiste, marginalizowane w głównym dyskursie. W opisywaniu rzeczywistości skupiam się na przestrzeni „mikro”. Artyści i aktywiści miejscy, zajmując się rzeczywistością, powinni starać się dostrzegać w nim coś więcej. Politycy, opowiadając o „wielkich sprawach”, często zapominają o zwykłych obywatelach.
Politycy traktują stolicę wyłącznie jak przedsiębiorstwo – a taka technokratyczna perspektywa wypacza sens miejskości jako pewnej wizji relacji międzyludzkich. | Pablopavo
Myślałeś kiedyś o karierze polityka albo przynajmniej o wstąpieniu do organizacji zmierzającej do realizacji określonych celów społecznych?
Nie, nigdy. Razi mnie brak klasy politycznej czy może po prostu – brak jakiejkolwiek klasy. To kwestia etyki, ale i estetyki. Do tego nie mam w sobie ducha działacza, który mógłby powieść za sobą innych. Doceniam, że wśród nas są osoby, które biorą na siebie takie brzemię. Ostatnio to dosyć modny styl życia.
Miejskość staje się coraz ważniejszym wymiarem konstruowania tożsamości. Ale rolę intelektualnego zaplecza tego procesu chcą pełnić coraz to nowe osoby, często pozbawione solidnego przegotowania. Chciałbyś, by prezydentem stolicy został trzydziestokilkuletni aktywista lub aktywistka, który nigdy wcześniej nie zetknął się z wielką polityką?
Tu nie o wiek i kompetencje chodzi – priorytetem jest właściwe podejście do stolicy. Bardziej od braku doświadczenia młodych drażni mnie marazm i wyjałowienie z emocji starszych, obojętne przyglądanie się przez nich miastu, jego historii, losom zwykłych mieszkańców. Politycy traktują stolicę wyłącznie jak przedsiębiorstwo – a taka technokratyczna perspektywa wypacza sens miejskości jako pewnej wizji relacji międzyludzkich.
Nie przeszkadza mi performatywny charakter uprawiania polityki przez aktywistów miejskich, choć widzę, że nie zawsze jest on realizowany ze smakiem. | Pablopavo
Jakimi wartościami kierują się, według ciebie, młodzi ludzie garnący się do świata polityki?
Chcieliby zapewne ten świat odpolitycznić, zubożyć go i uatrakcyjnić jednocześnie. Dla nich ważniejsza niż boje partyjne jest realizacja konkretnych postulatów. Mam nadzieję, że, jeśli tacy ludzie uzyskają jakiś wpływ na politykę miejską, to dzięki nim ratusz dostrzeże wreszcie wagę perspektywy mieszkańców. Człowiek, który porusza się całe życie w samochodzie służbowym, rzadko widzi coś spoza jego szyb…
Brakuje mu poezji?
Można tak to określić [śmiech].
A czy przekonuje cię marketing polityczny młodych, de facto ograniczony do organizowania happeningów i korzystania z mediów społecznościowych? Edwin Bendyk nazwał kiedyś to zjawisko „demokracją hipsterską”.
Aktywność polityczna wymaga posiadania środków, które najłatwiej zapewnia afiliacja partyjna. Brak dostępu do pieniędzy wymusza zatem pewną kreatywność. Nie przeszkadza mi performatywny charakter uprawiania polityki, choć widzę, że nie zawsze jest on realizowany ze smakiem. Ale trudno w tej materii generalizować. Podobnie jest zresztą w sztuce.
Czy wobec tego zmiana pokoleniowa w polityce jest w ogóle możliwa? Czy młodzi mogą zdobyć samorządy, a potem może przekroczyć rubikon i dostać się do władz centralnych?
Kilka lat temu wierzyłem, że zmiana pokoleniowa uzdrowi politykę, że pewni ludzie muszą odejść, że trzeba na nowo zdefiniować lewicowość i prawicowość. Teraz nie mam już takich złudzeń. Wielu młodych ludzi, wchodząc do polityki, ubiera garnitury ich starszych kolegów, po czym błyskawicznie się do nich upodabnia – fizycznie i mentalnie. Mimo to wierzę, że odczarowanie polityki miejskiej może odmienić oblicze polskiej polityki, nadać jej większą wiarygodność w oczach obywateli.
Większą część widowni na twoich koncertach stanowią ludzie młodzi. Czy dostrzegasz w tej grupie wzrost – być może marzycielskiego – potencjału do zmiany rzeczywistości, w której zostali wychowani? A może jest dokładnie odwrotnie – niektóre badania i wyniki wyborów – choćby poparcie dla Janusza Korwin-Mikkego – pokazują, że młodzi stają się coraz bardziej konserwatywni.
W ogóle Polacy stają się coraz bardziej rozpolitykowani, co prowadzi do rosnącej polaryzacji, na której najwięcej zyskują radykałowie. Sam wzrost aktywizmu – społecznego czy politycznego – oceniam pozytywnie. Z kolei narastanie radykalizmów – to już proces destrukcyjny, który zabija sferę publiczną.
Jak zatem określić zjawisko aktywizacji ruchów miejskich? Fenomen społeczny, krótkotrwały performans czy może nowy fetysz miejski?
Najbardziej imponuje mi oddolny, autentyczny ruch społeczny dążący do rzeczywistej zmiany miasta. Cenię ludzi, którzy nie zapomnieli, że miasto należy do nich, że oni je tworzą. Ich działalność najwięcej wnosi z dala od wielkiej polityki – choćby w obszarze kultury. Taka forma aktywizmu miejskiego jest mi szczególnie bliska. Najbardziej kibicuję tym, którzy nie walczą o stołki w ratuszu, tylko chcą coś zmienić w swoim najbliższym sąsiedztwie. Czas pokaże, czy polityzacja ruchów miejskich nie zabije ducha aktywizmu.
„Ważne spojrzenie szczere i ręka niespracowana banknotami; ważne to, co się kruszy, a potem z powrotem poskładane; ważne by nie, nie gilotynować ludzi swoimi zasadami; ważne to, to co bywa między nami”. Tekst twojego utworu brzmi podobnie do haseł z programów „młodych wilków” politycznych. Zgodziłbyś się dziś napisać „polityczne libretto” dla ruchów miejskich, gdyby cię o to poproszono?
Ta piosenka jest dosyć stara, dziś może inaczej bym to sformułował… [śmiech]. Czy zgodziłbym się napisać tekst za zamówienie polityczne? Zdecydowanie nie! To kwestia związana z tym, o czym mówiliśmy – z autonomią i autentycznością przekazu.