AMWM-00987

Na przestrzeni ostatnich lat rysuje się wyraźna zmiana w sposobie przybliżania szerokiej kinowej publiczności skomplikowanego światka służb wywiadowczych. Wciąż jeszcze z łatwością można natrafić na ikoniczny wizerunek agenta z bronią w ręku, efektownie wypadającego z trasy podczas morderczego pościgu samochodowego. Jednak równolegle prężnie rozwinął się zupełnie inny, (w zamierzeniu) bardziej wyrafinowany nurt – przedkładający nad widowiskowość studium detalu, a nad emocjonalną logikę wyrazistych podziałów – skrupulatną analizę wewnętrznych mechanizmów władzy. Najwyraźniej było to widoczne przy okazji premiery ostatniej części przygód Jamesa Bonda: „Skyfall” wyreżyserowany przez Sama Mendesa został doceniony w głównej mierze za pogłębienie psychologii słynnego agenta. Ten lifting zrobił znakomicie postaci Bonda – odświeżając pokryty patyną wizerunek, a zarazem nie podważając jego istotowych cech. Co równie ważne po raz pierwszy w historii tego cyklu powierzono reżyserię twórcy kojarzonemu z kinem autorskim. Tym samym udowodniono niedowiarkom, że możliwy jest komercyjny sukces, na którym nie ucierpi artystyczna jakość.

Jak szpiegować po Bondzie?

Proza Iana Fleminga skupia się na ekscytacji możliwościami, jakie daje świat służb, stawiając pewien opór każdemu, kto będzie chciał skoncentrować się wyłącznie na ludzkim pierwiastku postaci. Z kolei twórczość le Carrego – autora, który osobiście miał okazję poznać realia wywiadu – oprócz wyrafinowanej intrygi oferuje również refleksję etyczną i polityczną. To tworzywo wręcz wymarzone dla twórców spod znaku kina autorskiego, chcących spróbować swoich sił w większej produkcji mocno osadzonej w pewnej konwencji. Wszyscy mamy jeszcze w pamięci znakomitego „Szpiega” w reżyserii Tomasa Alfredsona – rozgrywającą się w zimnowojennej rzeczywistości opowieść, ukazującą erozję etosu służb u progu nowych czasów. Tym, co najbardziej uwodziło w „Szpiegu”, była meandryczna struktura narracji – aranżująca w intrygę w równym stopniu postaci i samego widza.

Elementu zagadkowości, traktowania opowieści jako sumy rozrzuconych logicznych następstw próżno szukać natomiast w „Bardzo poszukiwanym człowieku”. Corbijn postanowił podążyć zupełnie innymi ścieżkami – lepi swoją opowieść ze składników dobrze znanych każdemu miłośnikowi szpiegowskich historii. Świadome ocieranie się o naiwne klisze pozwala podkreślić pewien dystans, jaki reżyser zachowuje wobec gatunkowych prawideł – gdy oglądamy parę agentów udającą pocałunek, aby ukryć się przed spojrzeniem podejrzanych, mamy wrażenie, że ten gest to raczej ironiczne symulowanie niż rozegrany z pełną powagą zabieg. A przy okazji (być może niezamierzenie) takie podejście oddaje też rzeczywistą powtarzalność codziennych zawodowych czynności pracowników wywiadu.

Warto jednak spojrzeć na „Bardzo poszukiwanego człowieka” jako dobrze pomyślany projekt z ambicjami. O sile filmu stanowi dobrze pojęta solidność, niemająca nic wspólnego z przeciętnością – tak jak we wcześniejszych produkcjach (np. „Control”) swoje autorskie piętno odciska wyrazisty styl Corbijna, nie zawodzą też znane nazwiska wśród obsady aktorskiej (Willem Dafoe, Grigoriy Dobrygin, Rachel McAdams), a literacki pierwowzór wynosi całość o dodatkowe kilka poziomów w górę. Ponadto tragiczna śmierć Philipa Seymoura Hoffmana dopisała osobny rozdział do sposobu postrzegania kreowanej przez niego postaci. Trudno nie postrzegać tej roli z perspektywy pewnego podsumowania przedwcześnie zakończonej kariery aktorskiej. W drobnych gestach doszukiwać się można symbolicznego zwiastuna końca.

Potęga wizerunków, czyli szczypta Judith Butler

„Bardzo poszukiwanego człowieka” otwiera informacja skrótowo referująca najważniejszy punkt odniesienia dla opowiadanej historii: jest nim aktywny współudział grup islamskich radykałów działających na terenie Hamburga w planowaniu ataku na World Trade Center. Wprowadzający nas w ekranową rzeczywistość zdawkowy komunikat stanowi czytelną matrycę dla interpretacji późniejszych wydarzeń. Można wręcz powiedzieć ‒ zgodnie z logiką proponowaną w „Ramach wojny” przez Judith Butler ‒ że to typowy zabieg w opowieściach o wojnie z terroryzmem: wyznacza on ramy przedstawieniom, aby określić etyczne granice współczucia. U Corbijna podobny środek bardziej jednak niż nadaniu personalnej twarzy lękom widzów służy podjęciu gry z klasyfikacyjną funkcją stereotypu – podważaniu sądów przyjmowanych na zasadach oczywistości.

AMWM-01256

Podstawowe zręby fabularne „Bardzo poszukiwanego człowieka” zostały naszkicowane zgodnie z klasycznymi standardami gatunkowego rzemiosła: konsekwentnie unika się tutaj nadmiernie widowiskowych ekspozycji, przewidywalnych konfliktów, wyraźnego podziału na dobrych i złych. Główna oś intrygi koncentruje się wokół operacji służb szpiegowskich mającej udowodnić, że działający na rzecz pokoju proeuropejski wpływowy islamski prezes organizacji charytatywnych wykorzystuje swoją aktywność do sponsorowania terrorystycznej siatki na Bliskim Wschodzie. W tym samym czasie na celownik agentów trafia nielegalnie przebywający w Niemczech młody pół-Rosjanin, pół-Czeczen mający zamiar przejąć pochodzącą z nielegalnych interesów gigantyczną fortunę pozostawioną przez zmarłego ojca. Dwa pozornie niezależne śledztwa w umysłach agentów trafiają do sąsiadujących ze sobą szufladek, konsekwentnie zmierzając do wzajemnego rozwiązania.

Corbijn, który rozpoczynał swoją karierę jako fotograf muzyczny, buduje atmosferę tajemniczości za pomocą utrzymanych w chłodnych barwach zdjęć. Gęsta mgła spowijająca ulice czyni z Hamburga idealne miejsce do szemranych interesów i podstępnych spisków. Fakt, że opowiada się tutaj w dużej mierze obrazem, nie marginalizuje jednak strony fabularnej. „Bardzo poszukiwany człowiek” w sposób dość konkretny wskazuje na podstawowe zapalne problemy, z jakimi Europa nie potrafi uporać się po 11 września; pyta o miejsce etyki w liberalnej rzeczywistości i logikę działania instytucji w świecie pozbawionym centralnego ośrodka władzy.

Wrogościność, czyli szczypta Derridy

Już od pierwszej sceny, gdy widzimy wspinającego się na powierzchnię lądu młodego mężczyznę o śniadej karnacji, Corbijn buduje wizualną tożsamość Hamburga jako miasta portowego. Przypomina tym samym o starej tradycji takich ośrodków, miejsc dających schronienie i anonimowość – przestrzeni, gdzie łatwo można się ukryć i gdzie nikt nie pyta, kim się jest. Oglądając tę scenę, ma się jednocześnie wrażenie, że podobne obrazki rozgrywają się u wielu innych brzegów Europy zmieniającej się w antyimigrancką twierdzę. Chyba najtrafniej ten paradoks europejskiego traktowania obcych przybyszów łączący w sobie sprzeczne ideały – gościnność i wrogość – oddał Jacques Derrida, zwracając uwagę na łacińskie pokrewieństwo między słowami hospes (gość, przybysz, przyjaciel) a hosties (obcokrajowiec, cudzoziemiec, wróg). Zdaniem autora „Polityki przyjaźni” to, że posiadamy w języku takie rozróżnienie, wiele mówi o fundamentach etycznych i politycznych świata Zachodu. Francuski filozof na nazwanie tego splotu proponuje ukonstytuowane na wewnętrznej sprzeczności pojęcie hostipitalite (wrogościność). To ono miałoby najtrafniej oddawać ambiwalentne podejście do obecności, wciąż żywe wśród współczesnych Europejczyków.

Trudno o lepszy sposób opisania reakcji, z jakimi spotyka się Issa Karpov (Grigoriy Dobrygin), niż właśnie owa wrogościność. Wystarczy tylko biograficzny pretekst, aby służby nie spuszczały go z oka; równocześnie jednak może on liczyć na pełne empatii wsparcie reprezentującej jego interesy lewicującej prawniczki. Wyraźnie wycofany, zamknięty w sobie młody mężczyzna mocno podkreśla swoje przywiązanie do wiary, dogłębnie przeżywa konflikty, na jakie natrafia w zderzeniu z nowym porządkiem. Najlepiej widać to w sytuacji wyższej konieczności, gdy uciekając, Issa musi pozbyć się długiej, gęstej czarnej brody. Umyślnie wydłużona scena szczegółowo pokazuje celebrowanie przez Issę gestu obcinania zarostu – dając szansę widzowi na odczucie bólu przemocy symbolicznej, jaki spotyka muzułmanina.

Od czasów zimnowojennych klimat panujący w służbach nie uległ większym przeobrażeniom – nadal rządzi osobista chęć zdobycia władzy i trwa nieustanna wojna wszystkich ze wszystkimi. Z horyzontu zniknął jednak wróg reprezentowany przez konkretną jednostkę państwową czy też organizacyjną. | Michał Piasecki

Reżyser celowo nie stara się pogłębiać porteru psychologicznego młodego mężczyzny, podrzucając tylko drobne, znaczące szczegóły. Gdy wydaje się, że właśnie opada zasłona, nie wydarza się nic. Karpov ma pozostać zagadką i staje się z tego powodu obiektem w rękach obu stron sporu. Posiadający władzę bohaterowie przerzucają się nim i używają go do swoich celów. Poniekąd oddaje to istotę sporów o wielokulturowość w Europie, gdzie szybko od empatii bądź wrogości przechodzi się do wygodnego instrumentalizowania obcych.

To nie jest już klub dżentelmenów

„Bardzo poszukiwany człowiek” podejmuje tematykę zakulisowych gier o wpływy bez nadmiernej pretensji do kreślenia wielkiego szekspirowskiego poematu. W działaniach szpiegowskiej machiny nad wyrafinowaniem króluje niewydolność. Od czasów zimnowojennych klimat panujący w służbach nie uległ większym przeobrażeniom – nadal rządzi osobista chęć zdobycia władzy i trwa nieustanna wojna wszystkich ze wszystkimi. Z horyzontu zniknął jednak wróg reprezentowany przez konkretną jednostkę państwową czy też organizacyjną. Rozmycie się wyraźnych konturów sylwetki przeciwnika wymusza na agentach ciągłą czujność i jeszcze większą wzajemną rywalizację o zapisanie na swoim koncie przenikliwego odkrycia potencjalnych źródeł niebezpieczeństwa. To wszystko zmienia życie członków służb w mieszaninę samotności, nieufności i wyniszczającego indywidualizmu.

W tych warunkach trzeba nie lada determinacji, aby dopiąć swego i pokonać przeciwności rzucane zarówno przez wrogie kadry kierownicze, jak i zwykłą przypadkowość. Na tak ukonstytuowany front zostaje rzucony doświadczony Günther Bachmann; dogłębnie znający blaski i cienie swojej profesji. Złudzenia już dawno zamienił na nieufność, a idealizm na szklankę whisky. Ostatnią rolę Philip Seymour Hoffman buduje w przeważającej części z własnej fizyczności, jego cielesność wyposaża kreowaną postać w najważniejsze określające ją przymioty: zmęczenie życiem, afront wobec elitarnych salonów, siłę i determinację. Hoffman nie zawłaszcza dla siebie całego ekranu, ale w jego wyrafinowanej przeciętności jest coś hipnotycznego. Aktor balansuje między zdrowym cynizmem, nienasyconą ambicją i zgodą na niesprawiedliwość losu. A jak się okazuję pod koniec, równie dobrze sprawdza się on również w roli taksówkarza.

Za sprawą literackiego pierwowzoru „Bardzo poszukiwany człowiek” ma pewne zadatki na moralizujący wydźwięk. Lekcja płynąca z tej opowieści jest cierpka w smaku – rzeczywistość to kłębowisko nihilistycznych jednostek kierujących się własnym interesem, a wszelkie wspólnotowe cele mają jedynie deklaratywny charakter, europejska i amerykańska dominacja osadzona jest zaś na coraz bardziej kruchych fundamentach. Te zarzuty nie są wypowiadane jednak z pięknoduchowskich pozycji – z pesymistycznymi konkluzjami należy się pogodzić i w każdej minucie robić wszystko, aby działać na rzecz ich podważenia.

 

Film:

„Bardzo poszukiwany człowiek”, reż. Anton Corbijn, 2014.

 

[yt]OUyYBrlF_W8?list=PL6qdQvZUhGcseLY7KPsn-UgVLzD5KczNR[/yt]