Kult zdrowia
Wzrost popytu na suplementy diety wiąże się ściśle z przemianami stylu życia człowieka nowoczesnego – zatopionego w konsumpcjonizmie, kulcie zdrowia i dyskursie terapeutycznym. Tożsamość społeczna staje się projektem, nad którym każdy z nas chce sprawować kontrolę od początku do końca. Cielesność staje się przestrzenią samorealizacji – polem do hipochondrycznych eksperymentów, nieustannego ulepszania się, autoterapii. A pomocne w tym – zdaniem wielu – są suplementy diety.
Mają nas one naprawiać, poprawiać kondycję. Według reklamodawców suplementy uzupełniają niedobory witaminowe w organizmie, przywracają homeostazę, redukują masę ciała, odbudowują strukturę włosów, cery, paznokci, wspomagają erekcję. Słowem – dzięki nim wizja starości oddala się, a młodość przestaje być tylko wspomnieniem.
Koncerny farmaceutyczne, rozwijając segment suplementów, uciekają przed kosztami związanymi z badaniami klinicznymi i procedurami rejestracji. | Magdalena Popławska
Dziury prawne
Suplementy diety nie są lekami. Zgodnie z ustawodawstwem unijnym traktować je należy jak żywność. Na skutek nieprecyzyjnych definicji prawnych w suplementach diety zawarte mogą być substancje wykazujące „efekt odżywczy lub inny fizjologiczny”. Zapis ten pozwala na dodawanie do suplementów nie tylko witamin i soli mineralnych, ale także substancji leczniczych – tylko poniżej dawki terapeutycznej (dawka ta stosowana może być wyłącznie w produktach leczniczych, które podlegają prawu farmaceutycznemu). Jednak nie o rodzaj i dawkowanie substancji chemicznych tu chodzi, lecz o zwykły zysk czasowy i finansowy.
Koncerny farmaceutyczne, rozwijając segment suplementów, uciekają przed kosztami związanymi z badaniami klinicznymi i procedurami rejestracji. Ustawa o bezpieczeństwie żywności i żywienia obliguje producenta lub dystrybutora jedynie do powiadomienia Głównego Inspektora Sanitarnego o wprowadzeniu danego produktu po raz pierwszy do obrotu. Zatem złotówki zaoszczędzone w ten sposób można śmiało zainwestować – choćby w reklamę, nie ograniczaną przepisami tak restrykcyjnie, jak to jest w przypadku leków.
Co gorsze, dane zapisane na etykietach suplementów – zgodnie z prawem – nie muszą być pełne. Firmy produkujące preparaty nie są zobligowane do udowadniania, że suplement jest bezpieczny, jak reaguje z innymi kategoriami żywności i lekami, czy może byś stosowany przez szczególne grupy osób (np. kobiety w ciąży). Stwierdzenie szkodliwości możliwe jest tylko post factum – po jego zażyciu i wystąpieniu efektów niepożądanych u konsumentów. Podkreślmy: „konsumentów” – bo przecież nie można osób konsumujących środki żywnościowe nazwać pacjentami. Tak jak działanie środków żywnościowych trudno określić mianem leczenia.
Apteczna mimikra
Co jeszcze decyduje o rynkowym sukcesie suplementów? Ich dostępność – powszechna i egalitarna, na wskroś demokratyczna. Według prawa powszechnie obowiązującego, produkty lecznicze nabyć można w aptekach i punktach aptecznych (główna różnica między nimi wiąże się z legalnością sprzedaży substancji bardzo silnie działających). A suplementy trafiają na regały do marketów, warzywniaków, kiosków. Leżą obok proszków do prania w drogeriach i obok papierosów na stacjach benzynowych. Sprzedają je osoby bez specjalistycznego przygotowania farmaceutycznego – co nie oznacza, że nieuciekające się do rad (wszak życzliwość nie przeczy ignorancji!).
Suplementy wypełniają także półki apteczne, gdzie świetnie kryją się między lekami. Wytwórcy zadbali o podobne opakowania (kapsułki, tabletki, ampułki) i sposób przyjmowania (wierzymy, że to co odmierzane, musi być cenne i lecznicze). Całkowity proces upodobnienia się w służbie nobilitowania producenta i uwodzenia klienta. Cudowny specyfik, rzekomo wymyślony przez szamanów, umieszczony w eleganckim opakowaniu zachodnioeuropejskiego leku, intryguje konsumentów. W suplementach ziołowych tradycja łączy się z nowoczesnością – tak jak lubimy.
Wiara, że internista z najbliższej przychodni wcieli się w dra Houseʼa, z nauką wiele wspólnego nie ma. Zwłaszcza jeśli osoba zażyła suplementy powstałe na bazie substancji niestosowanych w rodzimym lecznictwie. | Magdalena Popławska
Niestety, ale coraz popularniejszym kanałem dystrybucji suplementów diety stał się internet. Kontrola firm zarejestrowanych zagranicą, monitorowanie procesu produkcji, pakowania i transportu zamawianych preparatów są praktycznie niemożliwe. Taki charakter sprzedaży suplementów ułatwia także proceder ich fałszowania i wprowadzania na rynek produktów nielegalnych. Liczba tych przestępstw rośnie z roku na rok.
Dr House pierwszego kontaktu
W zachowaniu osób przyjmujących suplementy widać pewną sprzeczność. Traktują je jak panacea, ale często nie informują o ich spożywaniu lekarzy. Postawę taką częściowo tłumaczy brak informacji, której producent suplementów dostarczać nie musi. Przykładowo: dlaczego osoba przyjmująca suplementy diety mające poprawić pamięć powinna się z tego spowiadać chirurgowi przed udaniem się na operację wymiany stawu biodrowego? Ponieważ miłorząb – częsty składnik preparatów dostępnych bez recepty – rozrzedza krew. Chirurga taka „kuracja” z pewnością nie ucieszy.
Przyjmujący suplementy nie informują o tym lekarza, bo często kieruje nimi też wstydliwość. Dlaczego mieliby się przyznawać gastrologowi, że mają problemy z erekcją i biorą suplementy, które stworzono by zwiększać sprawność seksualną? Ale gastrolog z kuli magicznej nie wywróży, że jego stary pacjent skarży się nie na dawne dolegliwości, lecz na przedawkowanie ziołowego preparatu. Przykładów takich mnożyć można bez końca.
Stosowanie suplementów przez pacjenta często utrudnia lekarzowi postawienie prawidłowej diagnozy. Bagatelizowanie tego zjawiska stać się może tragicznym błędem. Wiara, że internista z najbliższej przychodni wcieli się w dra Houseʼa, z nauką wiele wspólnego nie ma. Zwłaszcza jeśli osoba zażyła suplementy powstałe na bazie substancji niestosowanych w rodzimym lecznictwie – np. roślin z Dalekiego Wschodu, Ameryki Południowej czy Afryki. W przypadku wyleczenia pacjent może przypisać sprawstwo suplementowi i polecić go innym – gdy choroba się rozwinie, winą obarczyć może przyjmowane równolegle leki. A gdy lekarze pomóc nie potrafią, to spróbować suplementu przecież nie zaszkodzi?