Malkontenci narzekają, że aby w tych pokręconych czasach zaistnieć w świadomości publicznej nie trzeba ani wybitnej wiedzy, ani nawet talentu. Czasem wystarczy skąpy strój, a ostatnio – wylanie na siebie kubła zimnej wody i wrzucenie filmiku z tego wydarzenia na jeden z portali społecznościowych. W tak zwanym Ice Bucket Challenge (IBC) wzięli już udział hollywoodzcy aktorzy, sportowcy, gwiazdeczki pop, pisarze science fiction, a także marzący o internetowej sławie amatorzy. Politycy – jak na razie – podchodzą do tego zjawiska z ostrożnością; konserwatystów zapewne odstraszyła twitterowa krytyka papieża Franciszka, inni z kolei nadal badają realną skalę tego fenomenu. Oblewają się głównie emeryci (George W. Bush), wyblakłe gwiazdy (Sarah Palin) albo też ci, którym jest to potrzebne do utrwalenia wizerunku młodych, wyluzowanych i przebojowych (Matteo Renzi). W miniony weekend do grona polityków, którzy podjęli rękawicę rzuconą przez IBC, dołączył nowy prezydent Słowacji, Andrej Kiska.
Urodzony przy granicy z Polską 51-letni Kiska nie jest ani wyluzowany, ani przebojowy – ani też nie wybiera się na emeryturę. Wręcz przeciwnie, ten polityczny żółtodziób dopiero co zaistniał na krajowej scenie publicznej, wygrywając – całkiem niespodziewanie – marcowe wybory prezydenckie z doświadczonym i ambitnym premierem Robertem Ficą. Wcześniej Kiska, zamożny przedsiębiorca z branży pożyczkowej (jego firmy de facto zajmowały się działalnością quasi-lichwiarską) znany był głównie z działalności charytatywnej – jest założycielem organizacji non-profit o nazwie Dobry Anioł, która pomaga rodzinom znajdującym się w ciężkiej sytuacji życiowej. I to także tłumaczy jego zaangażowanie w wodną konkurencję, wszak w IBC chodzi o to, że oblewający wpłacają pieniądze na rzecz fundacji walczącej ze stwardnieniem zanikowym bocznym, więc dla Kiski IBC to ekstrawagancki sposób zwrócenia uwagi na problemy, którymi zajmuje się od dawna. I o których nie zapomniał po wejściu do polityki. Chociaż nie szefuje już Dobremu Aniołowi, co miesiąc rozdziela prezydencką pensję między dziesięć najbardziej potrzebujących rodzin.
Kiska nie jest ani wyluzowany, ani przebojowy. Ale uosabia to, co Fico przez lata starał się wyrugować z własnej formacji: niezależność myśli, niekonfrontacyjność; tęsknotę dla polityczną osobowością, a nie aparatem idącym bezmyślnie za wskazówkami lidera. | Dariusz Kałan
I za to właśnie pokochali go Słowacy. Kiska, mający chyba ambicję stania się słowackim Václavem Havlem (mimo mniejszego kalibru intelektualnego i niejasnej przeszłości przed 1989 r.). Pozytywnie wyróżnia się nie tylko na tle statycznego i nudnawego poprzednika, profesora prawa Ivana Gašparoviča, ale także całej aktualnej elity politycznej, tworzonej wokół premiera Ficy i jego partii SMER–SD, która skalą swojej władzy w kraju dorównuje Fideszowi Viktora Orbana. To prawda, talenty polityczne Kiski jeszcze nie zostały odkryte. Jego niektóre wypowiedzi świadczą o braku orientacji w sprawach państwowych, np. prezydent idealistycznie deklaruje gotowość uznania niepodległości Kosowa oraz mocniejsze oparcie na NATO, abstrahując od ponadpartyjnego konsensusu (na Słowacji istnieje obawa, że uznanie Kosowa stanowiłoby pretekst do podobnych żądań mniejszości węgierskiej) oraz nastrojów społecznych (Słowacy należą do najbardziej sceptycznych wobec NATO narodów UE). Mimo to PR-owo radzi sobie bardzo przyzwoicie, zagospodarowując zapotrzebowanie Słowaków na nie uwikłanego w bieżące spory partyjne, zaradnego ojca narodu z ludzką twarzą. Kiska jest jak powiew świeżego powietrza w dawno niewietrzonym mieszkaniu.
A jeszcze do niedawna wydawało się, że przełamanie dominacji Ficy będzie niemożliwe. Lewa strona sceny politycznej jest od wielu lat zdominowana przez jego SMER–SD. Od dłuższego czasu partia wysyła sygnały konserwatywnym wyborcom, starając się zbudować blok gospodarczo etatystyczny i obyczajowo zachowawczy, co Słowakom, darzącym sentymentem lata komunizmu i przywiązanym do wartości katolickich, chyba odpowiada. Socjalista Fico bywa więc bardziej ortodoksyjny niż wielu twardogłowych prawicowców, np. na początku roku jego ugrupowanie wpisało do konstytucji definicję rodziny jako związku wyłącznie kobiety i mężczyzny, stając się bodaj jedyną lewicową formacją w Unii Europejskiej, która w sprawach obyczajowych mówi jednym głosem z Frontem Narodowym i Januszem Korwin-Mikkem. Ale taka strategia jest nie tylko skuteczna, bo przynosi SMER–SD kolejne zwycięstwa wyborcze, ale także zabójcza dla konserwatystów. Prawica, która przez lata dążyła do modernizacji Słowacji, jest dziś pogrążona w programowej i strukturalnej apatii, konfliktach personalnych, aferach korupcyjnych, a także – po odejściu z polityki Mikulaša Dzurindy i Ivety Radičovej – zmaga się z brakiem wyrazistych osobowości.
Prezydent co miesiąc rozdziela swoją pensję między dziesięć najbardziej potrzebujących rodzin. I za to również pokochali go Słowacy. | Dariusz Kałan
A jednak w tym zabetonowanym systemie brutalnej dominacji znalazła się przestrzeń dla kogoś takiego jako Kiska. Nieprzypadkowo to właśnie on jest dziś wrogiem numer jeden Ficy i to nie tylko dlatego, że wygrał z nim bezpośrednią walkę o prezydenturę. Kiska reprezentuje wszystko to, co Fico przez lata starał się wyrugować z własnej formacji: niezależność myśli, niekonfrontacyjność; uosabia tęsknotę dla polityczną osobowością, a nie aparatem idącym bezmyślnie za wskazówkami lidera. Kiska nie tylko nie ma własnego ugrupowania, ale nawet mocnego zaplecza. Nie posiada sprzyjających mediów, nie rozdziela kontraktów państwowych, dlatego nie stoją za nim wielkie nazwiska słowackiego biznesu. Jego przewagą nad nieco zużytym Ficą jest świeżość i osobista popularność, wzmacniana także dzięki takim akcjom, jak udział w Ice Bucket Challenge. Sprawniejszy technicznie Kiska lepiej odgaduje społeczne nastroje; jest ze swoimi wyborcami w ciągłym dialogu, który ułatwia mu jego aktywność na Twitterze i Facebooku, gdzie filmik z weekendowego oblania się wodą polubiło niemal 40 tysięcy osób. W jaki sposób wykorzysta ten kapitał? Czy po spadku poparcia SMER–SD wejdzie do polityki partyjnej? A może zadowoli się rolą głosu ludu i surowego recenzenta Fica? Tego jeszcze nie wiemy. W każdym razie warto mu się przyglądać, bo kto wie, może na naszych oczach rośnie nowa gwiazda środkowoeuropejskiej polityki.