Jarosław Kuisz: Co trwający na Ukrainie kryzys mówi o Unii Europejskiej?
François Heisbourg: Dowodzi, że Unia nie jest polityczną jednością, nie ma też wspólnej strategii. Prowadzenie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, a także sprawy obronne, pozostają w gestii państw członkowskich. Tak było przed kryzysem, tak jest w jego trakcie. Wydarzenia na Ukrainie niczego nie zmieniły w tej materii. Owszem, podpisanie umowy stowarzyszeniowej z Kijowem miałoby swoje konsekwencje strategiczne – póki co w relacjach z Ukrainą dominuje jednak podejście technokratyczno-instytucjonalne.
Wiele osób uważa, że Unia – zamiast skupiać się na rozwijaniu polityki zagranicznej i bezpieczeństwa – tworzy fantomowe instytucje, choćby takie jak Europejska Służba Działań Zewnętrznych. Czy dzięki dyplomacji unijnej możemy czuć się dziś bardziej bezpieczni?
W Unii jest niewiele krajów kształtujących swą politykę zagraniczną całkiem poważnie. Są to zazwyczaj te same państwa, które poważnie traktują politykę obronną – w związku z tym, że nie można mieć pełnowartościowej polityki zagranicznej bez tej polityki właśnie. Należą do nich Francja, Wielka Brytania, ale także Polska. Większość krajów członkowskich bagatelizuje jednak kwestie bezpieczeństwa i obronności, poprzestając na gospodarce. Istnieje pewnego typu konwergencja między tymi, którzy chcą zachować kompetencje w polityce zagranicznej dla siebie i tymi, którzy się nią nie interesują.
Czy te rozbieżności w postrzeganiu priorytetów UE nie wpływają na rozczarowanie związane z oceną skuteczności wspólnoty?
Tak, można nawet powiedzieć więcej. Od początku kryzysu Unia nie notuje wzrostu gospodarczego – to już sześć lat. A zatem nie wypełnia także najważniejszego zadania, które ludzie przed nią stawiają – zajmowania się sprawami ekonomicznymi. Jest niezwykle trudno budować wspólną politykę zagraniczną i obronną, gdy mamy do czynienia z bardzo poważnymi problemami gospodarczymi i społecznymi w ramach Unii, a szczególnie w obrębie strefy euro.
To rozczarowanie działalnością Unii jest coraz powszechniejsze. W rozmowie z „Kulturą Liberalną” Jan Zielonka, autor książki „Is the EU Doomed?” [Czy Unia jest skazana na porażkę?], stwierdził, że dziś od dyplomatów unijnych bardziej liczą się niezależni blogerzy i rynki finansowe. Czy zgodziłby się pan z tą opinią?
To zależy od poziomu analizy. Nie przeczę temu, że rynki finansowe stają się coraz ważniejsze, a państwa narodowe tracą na znaczeniu. Zjawiska te nie muszą jednak oznaczać skazywania UE na porażkę. Uważam, że istnieje dla Unii poważne egzystencjalne ryzyko w związku z kryzysem ekonomicznym, szczególnie w ramach strefy euro. Mamy przecież kraje, takie jak Włochy, które nie zanotowały wzrostu gospodarczego od czasu wstąpienia do strefy, to jest od 15 lat. Podczas gdy przed wstąpieniem do niej, Włochy były liderem wzrostu gospodarczego w Europie. Włosi o tym łatwo nie zapomną!
Ale we Włoszech w ostatnich wyborach do Europarlamentu wygrała centrolewicowa Partia Demokratyczna. Tymczasem we Francji zwyciężył Front Narodowy, w Finlandii Prawdziwi Finowie, w Wielkiej Brytanii – Partia Niepodległości. Czy wyniki te nie potwierdzają tez Zielonki?
Częściowo tak. Dla UE rosnącym problemem staje się wzrost poparcia dla skrajnej prawicy, a także zagrożenie wyjściem Wielkiej Brytanii z UE. Unia została więc postawiona przed bardzo poważnymi wyzwaniami, ale nie wydaje mi się, by jej upadek był nieuchronny. Przypomina mi się wcześniejsza książka Zielonki, w której opisuje on UE jako późnośredniowieczną strukturę Świętego Cesarstwa Rzymskiego. To ciekawe porównanie, ponieważ Europa w okresie wczesnośredniowiecznym nie była jednolicie działającym aktorem, lecz skomplikowanym systemem wspólnych zasad i norm. Mimo tych trudnych początków Święte Cesarstwo przetrwało 600 lat, aż do wojen napoleońskich. To dopiero model do doścignięcia!
Zdaje się jednak, że od czasów średniowiecza sytuacja geopolityczna nieco się skomplikowała. Kto jest w stanie dziś pomóc w rozwiązaniu kryzysu ukraińskiego – może kolejny sukcesor Świętego Cesarstwa Rzymskiego, czyli Niemcy?
Jeśli chodzi o Ukrainę, to kanclerz Angela Merkel wykonuje naprawdę dobrą robotę. Ona zrozumiała bardzo wcześnie, do czego może zmierzać sytuacja na wschodzie Europy. I udało jej się przekonać Niemców do tego, by stanęli w obronie Ukrainy. Gdy konflikt się zaczynał, zarówno niemieccy przedsiębiorcy, związki zawodowe, jak i klasa polityczna opowiadały się po stronie Rosji. Merkel w związku z tym, że pochodzi z byłego NRD, rozumie lepiej, kim jest Putin i do czego może się on posunąć. Udało jej się sprawić, że Niemcy stały się częścią strategii rozwiązania, a nie częścią samego problemu.
Unia Europejska potrzebuje więcej przysłowiowej „niemieckiej solidności”?
Częściowo ma pan rację. Ale zwróćmy uwagę, że Niemcy nie są przyzwyczajone do myślenia strategicznego. Strategia łączy się z kombinacją siły i przebiegłości, a Niemcy po roku 1945 zdecydowały, że wolą raczej być po słusznej – dobrej moralnie – stronie. Niemiecki brak strategiczności wraz z europejskim brakiem strategii doprowadziły do bardzo ważnego moim zdaniem błędu: ustanowienia sankcji jako najważniejszej odpowiedzi na działania Putina.
Nie wierzy pan w skuteczność sankcji unijnych?
To broń obosieczna o ograniczonym zasięgu oddziaływania. Nałożenie sankcji zawsze odbija się na tych, którzy wydali decyzję o ich implementacji. Relatywnie, Polska może stać się większą ofiarą sankcji UE niż Rosja. Do tego pamiętajmy, że nałożenie sankcji jest mechanizmem karania oligarchów rosyjskich, taktyką w minimalnym stopniu wspierającą tych, którzy pomocy UE najbardziej potrzebują – Ukraińców.
Jakiej zatem pomocy potrzebują Ukraińcy?
Po pierwsze – militarnej. UE powinna dostarczyć tego rodzaju wsparcia władzom z Kijowa. Ukraina ma pełne prawo do obrony swojej suwerenności, nad tą kwestią nie ma co dłużej dywagować! Drugi aspekt pomocy – wsparcie finansowe. Pożyczki udzielane przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy oceniam jako zupełnie niewystarczające. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że znaczna część zagłębia przemysłowego Ukrainy znajduje się pod kontrolą separatystów. Trzeba zatem ten system ekonomiczny jak najszybciej zdywersyfikować.
Jak pan ocenia postawę polskiej dyplomacji wobec Ukrainy?
Jako wystarczającą i racjonalną. Wiem, że na Zachodzie pojawiają się oskarżenia o rusofobię, formułowane pod adresem waszych polityków. Nie uważam ich za słuszne. Robicie, co do was należy.