Szanowni Państwo,

„Nie mówi po francusku, słabo po angielsku, świetnie po niemiecku – jako że pochodzi z regionu przygranicznego”. Czy oznacza to „bliskość z Berlinem, realizm wobec USA i uprzejmy dystans wobec Francji” – jak prorokuje „Le Monde”? A może umiejętność unoszenia się ponad kryzysem gospodarczym? – jak określa to w swojej analizie „The Guardian? Przyszłość pokaże.

Zastanawiające, że w komentarzach relatywnie niewiele uwagi poświęcono kondycji, w jakiej dotychczasowy przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy pozostawia UE. Tymczasem, w świetle rozbudzonych wobec Tuska oczekiwań, warto zadać pytanie: co kryzys na Ukrainie mówi nam o UE? Co wiemy dziś o Unii Europejskiej, tym przedziwnym gospodarczo-politycznym związku państw Starego Kontynentu? Czy nasze nadzieje, wiązane z Lewiatanem, tak poobijanym przez kryzys 2008 r. i kłopoty z masową emigracją, nie pochodzą z czasów obalania komunizmu?

Czas na odrobinę realizmu. Można bowiem powątpiewać, czy sobotni wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej istotnie oznacza wyraźniejsze zajęcie przez Unię stanowiska wobec kryzysu ukraińskiego oraz imperialnych zapędów Władimira Putina. Europa dotychczas nie chciała ginąć za Donieck. Ba, w stolicach europejskich dokonano politycznej kalkulacji, które nie tyle świadczą o rosnącej roli państw dawnego bloku wschodniego, co o politycznej bezradności Zachodu. Zupełnie jakby wołano: „Niech ktoś z Europy Wschodniej szarpnie za cugle, bo my, Zachód, powątpiewamy w sens UE, mamy zmartwienia ekonomiczne na własnym podwórku, a wojna jest daleko”.

Nic zatem dziwnego, że Donald Tusk w sobotę studził zapędy tych, którzy chcieliby widzieć w jego wyborze przewodniczącego Rady Europejskiej zapowiedź natychmiastowej zmiany w stosunkach Bruksela–Moskwa. Stwierdził, że „stanowisko Unii Europejskiej w sprawie konfliktu ukraińskiego musi być odważne, ale nie radykalne”. Już jednak podczas poniedziałkowych uroczystości na Westerplatte zaskoczył zebranych, twierdząc że hasło „«nigdy więcej wojny» nie może być manifestem słabych i bezradnych”.

O formę, w jakiej znajduje się dziś UE, pytamy najbardziej błyskotliwych znawców problematyki Unii Europejskiej.

Wybitny analityk polityczny François Heisbourg mówi Jarosławowi Kuiszowi, że UE ani nie jest polityczną jednością, ani nie ma wspólnej strategii. Prowadzi to do szeregu błędów w postępowaniu wobec Kijowa i Moskwy. Nad działania militarne i wsparcie finansowe niepotrzebnie przedkłada się sankcje gospodarcze, mogące odbić się rykoszetem m.in. w Polsce.

A czy Wspólnota w ogóle mogłaby zachowywać się ambitniej? Jan Zielonka przekonuje, że uratowanie projektu europejskiego jest niemożliwe bez głębokiej reformy Unii. Zmiana nie może jednak polegać na prostym zacieśnieniu integracji. Kluczem do sukcesu jest uwzględnienie w procesie politycznym aktorów do tej pory pomijanych: organizacji pozarządowych czy wielkich metropolii.

Wyjście poza schemat stowarzyszenia państw narodowych będzie jednak trudne, tym bardziej, że niektóre z tych państw coraz śmielej lekceważą obowiązujące innych członków reguły. Najlepszym przykładem są oczywiście Węgry, ale zdaniem Jana-Wernera Müllera Viktor Orbán może stać się wzorem do naśladowania także dla innych liderów państw  Europy Środkowej. Jak przekonuje niemiecki politolog w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim, w tej sytuacji Unia Europejska potrzebuje lepszego mechanizmu karania niesubordynowanych państw, a nawet ich całkowitego usuwania ze Wspólnoty.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja

 


 

Stopka numeru:

 

Autor koncepcji numeru: Jarosław Kuisz.

Współpraca: Błażej Popławski, Joanna Kozłowska, Michał Matlak, Jakub Sypiański, Viktoriia Zhuhan.