Systematyczny rozpad wspólnot sąsiedzkich w USA po zakończeniu II wojny światowej zaskoczył wielu badaczy społecznych. Rosła mobilność społeczna. Więzi rodzinne rozwijały się świetnie – czynnik oddalenia geograficznego nie odgrywał szczególnej roli.
Życie w strefach
W USA politykę mieszkaniową regulowało prawo uchwalone przez Sąd Najwyższy w 1926 r. Ład przestrzenny budowano w oparciu o strefy (zoning). Celem planistycznej regulacji było rozdzielanie obszarów przemysłowo-handlowych od mieszkalnych.
Na tych regulacjach skorzystały wielkie korporacje i firmy deweloperskie. Nabywały połacie ziemi wokół ważnych arterii komunikacyjnych. Jak grzyby po deszczu wyrastały przy nich identyczne domeczki, sprzedawane na pniu młodym Amerykanom. W ten sposób kształtował się tak zwany Otwarty Ład (Open Order) – wbrew utartej w dyskursie publicznym nazwie, ze swobodą wiele on wspólnego nie miał. Populację tych domostw cechowała nie tylko spora mobilność przestrzenna, ale również wyraźna izolacja i oderwanie życia codziennego od kontekstu wspólnotowego.
Sąsiedztwo (neighborhood) stało się określeniem na zbiorowiska prywatnych rezydencji, osiedli pozbawionych agory – obszaru, gdzie mieszkańcy mogli się spotykać, poznawać, dyskutować o przyszłości okolicy.
Dawniej sąsiedzi spotykali się przy saturatorze – teraz nauczyli się spędzać czas, siedząc przed telewizorem u siebie w domu. Niezwykle kreatywne, nieprawdaż? | Ray Oldenburg
Skromne domki i bardziej okazałe wille funkcjonowały jako sypialnie aglomeracji. Sąsiedzi praktycznie się nie znali. Widywali się przelotem, wracając wieczorem z pracy. Nie ufali sobie – wręcz przeciwnie, ich relacje zdominowała wzajemna podejrzliwość. Wzrost nieufności odbił się na szeregu inicjatyw, które tylko pozornie zwiększały bezpieczeństwo na poziomie okolicy. Rodzice przestali wypuszczać z domu dzieci wracające ze szkoły. Młodzież nie spędzała zbyt wiele czasu razem. Ich życie było coraz bardziej kontrolowane. Na popularności zyskiwał system osiedli zamkniętych, niszczących ducha koegzystencji sąsiedzkiej, opartej na akceptacji różnorodności.
Telewizor zamiast saturatora
Procesy te wpływały na kształt i funkcje rodziny. Klasyczna dwupokoleniowa rodzina stawała się organizmem skazanym na wyjałowienie z życia sąsiedzkiego. Trudno też nie wiązać tych zjawisk z gwałtownym wzrostem liczby rozwodów i osób żyjących samotnie lub w związkach nieformalnych. Erozja jednych więzi społecznych wpływała na rozpad innych.
Paradoksalnie, domy stawały się coraz większe, ale rodziny w nich żyjące – mniejsze. Jeden z badaczy społecznych trafnie, ale i gorzko skonstatował: „Żyjemy w czasach, gdy ludzie potrafią skoncentrować się jedynie na kwestiach tak małych, jak wielkość ich domu”.
Jak w takich realiach konstruowano czas wolny? Otóż wszelkie funkcje klubów, kawiarni, budek z lemoniadą, przejęły gospodarstwa domowe. Dawniej sąsiedzi spotykali się przy saturatorze – teraz nauczyli się spędzać czas, siedząc przed telewizorem u siebie w domu. Niezwykle kreatywne, nieprawdaż?
Klubokawiarnie stanowią o kształcie społecznej wspólnoty i należy je uznać za podstawę funkcjonowania demokracji. To tam kształtuje się sfera publiczna. | Ray Oldenburg
„Trzecie miejsca”
Sytuacja zmienia się od jakiegoś czasu. Sąsiedztwo jest powoli odkrywane na nowo. Ludzie wreszcie zrozumieli, że współuczestnictwo w życiu okolicy oferuje im satysfakcję wyjątkową, której nie są w stanie odnaleźć w zamkniętych osiedlach czy ogrodzonych willach. I nie tylko o dostęp do dóbr, usług i świata konsumpcji oferowanej przez wielkie koncerny i korporacje tu chodzi. Tylko o nowy sens wspólnotowości – doświadczanej na poziomie sąsiedzkim, lokalnym.
Gdzie się ten sens wykuwa? W kawiarniach, ogródkach piwnych – tak zwanych „trzecich miejscach” (the third places). Pierwszym jest dom, drugim jest praca. Najtrudniej jednak nam zaakceptować, że diadę tę uzupełnić należy o trzeci obszar aktywności, trzeci – co nie znaczy, że najmniej ważny.
Dziś w USA rośnie generacja młodych ludzi, którzy nie są ograniczani wyborami podejmowanymi przez ich rodziców. Widzę to zwłaszcza na przedmieściach wielkich miast, w obszarach wyłamujących się ze sztywnego i anachronicznego systemu stref. Kwitnie tam życie w kafejkach, powstają nowoczesne „agory”. Tam właśnie następuje odbudowa identyfikacji: być może państwowej, narodowej, ale przede wszystkim – sąsiedzkiej i obywatelskiej!
To właśnie klubokawiarnie stanowią o kształcie społecznej wspólnoty i należy je uznać za podstawę funkcjonowania demokracji. Tam też kształtuje się sfera publiczna, promowane są wartości demokracji i aktywny stosunek do niej. W pracy są kierownicy i pracownicy, bogatsi i biedniejsi – w kawiarniach siedzą obok siebie, na równi rozmawiając o świecie wielkiej polityki. Spotykają się regularnie, lecz nie rutynowo, z chęci, a nie z obowiązku. I z racji na akceptację, że przynależą do otoczenia, że sąsiedztwo nie jest jedynie określeniem geograficznym, ale przede wszystkim społecznym.