Jestem srebrne i dokładne. Nie mam uprzedzeń.
Cokolwiek widzę połykam natychmiast
Takie, jakie jest, niezamglone ani miłością, ani nienawiścią.
Nie jestem okrutne tylko prawdomówne –
Oko małego, czworokątnego boga.
Większość czasu medytuję na przeciwległej ścianie.
Jest ona różowa i nakrapiana. Patrzyłem na nią tak długo
Że sądzę iż stała się częścią mojego serca. Lecz ona migoce.
Twarze i ciemność rozdzielają nas bezustannie.

Teraz jestem jeziorem. Kobieta pochyla się nade mną,
Przeszukuje aż do dna, żeby odkryć kim jest naprawdę,
Potem zwraca się do tych kłamców, świec i księżyca.
Widzę jej plecy i odbijam je wiernie.
Nagradza mnie łzami i niepokojem rąk.
Jestem ważne dla niej. Odchodzi i powraca.
Co rano twarz jej zastępuje ciemność.
We mnie zatopiła młodą dziewczynę i we mnie stara kobieta
Staje naprzeciw niej, dzień po dniu, jak okropna ryba.

 


 

Mirror

I am silver and exact. I have no preconceptions.
What ever you see I swallow immediately
Just as it is, unmisted by love or dislike.
I am not cruel, only truthful—
The eye of a little god, four-cornered.
Most of the time I meditate on the opposite wall.
It is pink, with speckles. I have looked at it so long
I think it is a part of my heart. But it flickers.

Faces and darkness separate us over and over.
Now I am a lake. A woman bends over me,
Searching my reaches for what she really is.
Then she turns to those liars, the candles or the moon.
I see her back, and reflect it faithfully.
She rewards me with tears and an agitation of hands.
I am important to her. She comes and goes.
Each morning it is her face that replaces the darkness.
In me she has drowned a young girl, and in me an old woman
Rises toward her day after day, like a terrible fish.

 


 

„Dwoje ludzi…, którzy są tak dobrani duchowo, tak naprawdę stanowią jedną osobę… jedno źródło siły, z którego oboje czerpią inspirację (…)”. Tak mówiła Sylvia Plath o swoim związku z angielskim poetą Tedem Hughesem. Rzeczywiście, nie sposób mówić o Sylvii, nie wspominając o Tedzie i na odwrót – Ted bez Sylvii byłby wybrakowany. Niemniej stanowili dwa osobne, oryginalne głosy poetyckie. Ona – Amerykanka z Massachusetts, której ojciec – biolog, znawca pszczół (jego zajęcia staną się inspiracją dla jej późniejszych wierszy) – zmarł, gdy poetka miała zaledwie osiem lat. Piszę „poetka”, bo właśnie wtedy debiutuje pierwszym wierszem. On – angielski poeta pochodzący z Yorkshire, gdzie spędził dzieciństwo, które – jak sam przyznawał – go uformowało. Poznali się z Sylvią w Anglii, podczas jej pobytu na stypendium w Cambridge. Stali się parą właściwie od pierwszego spotkania. Jednak najlepsze wiersze Sylvii powstaną, gdy Ted ją opuści, a ona zostanie sama z dwójką dzieci i w czasie niezwykle srogiej zimy napisze wybitny tomik wierszy „Ariel”, który wydany zostanie po jej śmierci. Pierwszy raz Sylvia próbowała popełnić samobójstwo jeszcze jako nastolatka – połknęła tabletki nasenne swojej matki. Mówiła o sobie „Pani Łazarzowa”. Za drugim razem nie zmartwychwstała. Zagazowała się w wieku trzydziestu lat. Tomik „Ariel” został wyróżniony nagrodą Pulitzera.

Pisała wyłącznie o własnych doświadczeniach, nierzadko trudnych, które potrafiła odnieść do większych, tragicznych wydarzeń XX wieku. Jej język był chłodny, zdystansowany. Zbigniew Herbert, wybierając do tłumaczenia „Lustro” Sylvii Plath, literalnie się w nim przegląda, sam bowiem pisał w wierszu „Pan Cogito obserwuje w lustrze swoją twarz”: „przed lustrem twarz odziedziczona / worek gdzie fermentują dawne mięsa”. Są sobie zdumiewająco bliscy: oboje potrafili pisać o sobie, jakby pisali o kimś obcym, potrafili być swoim lustrem.

Rubrykę redaguje Alicja Rosé.

W dniach 27 – 29 października 2014 roku odbędą się w Warszawie obchody 90. rocznicy urodzin Zbigniewa Herberta. Program obchodów do pobrania na stronie Biblioteki Narodowej.