Film „Obce ciało” wchodzi na polskie ekrany w atmosferze wrzawy, celowo chyba jednak podsycanej przez reżysera. Krzysztof Zanussi ogłasza wszem wobec, że padł ofiarą środowiskowej zmowy, bo jego film dopiero w trybie odwoławczym otrzymał mniejsze niż wnioskowano dofinansowanie. Zaznacza przy tym, że nikt nie powinien jego, twórcy o takim dorobku, uczyć, jak się powinno kręcić filmy i pisać scenariusze. „Starym pisarzom nikt nie powinien przestawiać rozdziałów” – zaznacza Zanussi i dodaje, że krytyka filmowa straciła w Polsce jakiekolwiek znaczenie, a nawet rację bytu, uprzedzając negatywne recenzje „Obcego ciała”. Nie zostało ono przyjęte do konkursu Festiwalu Filmowego w Gdyni, co autor mógł odebrać jako afront. W takich sytuacjach powraca stara maksyma, mówiąca, że jesteś wart tyle, ile twoje ostatnio dzieło i pytanie, czy stosować ją także w odniesieniu do starych mistrzów.

Można przecież uznać, że to tylko od Zanussiego albo od Andrzeja Wajdy zależy, czy zechcą zgłosić swojej kolejne prace do stosownych rywalizacji i nikomu poza samymi zainteresowanymi nic do tego. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zakwestionuje przecież ich wkładu w historię polskiego kina, nie powie, że „Ziemia obiecana” albo „Barwy ochronne” to filmy dziś nie do obronienia. Przepraszam, że trzymam się nazwisk tych dwóch artystów, ale nie robię tego w złej woli. Przeciwnie, traktuję ich symbolicznie, wiedząc, że bez ich twórczości polskie kino ostatniego półwiecza byłoby tylko własną bladą kopią.

„Obce ciało” szalenie łatwo wyśmiać. Podczas pokazu prasowego salwy śmiechu rozlegały się raz po raz, w momentach wydawałoby się najmniej adekwatnych. Inna sprawa, że wyszydzenie tego filmu to zajęcie co najmniej wdzięczne, co udowodnił w swoim felietonie w ostatnim „Dużym Formacie” Krzysztof Varga. Wypunktował on przede wszystkim to, co Zanussi odnosi do stosunków we współczesnych korporacjach, w rozumieniu artysty będących i Sodomą, i Gomorą naszych czasów, siedliskiem wszelkiego zła i najbardziej wyuzdanej rozpusty. Rzeczywiście, kiedy się słucha dialogów, jakie napisał Zanussi Agnieszce Grochowskiej i Weronice Rosati, brwi same podnoszą się ze zdumienia. Reżyser podczas konferencji prasowej podkreślał, że aktorki (jeszcze Agata Buzek) ingerowały w treść scenariusza, wiele z ich uwag znalazło ponoć w nim odzwierciedlenie. Tym bardziej trudno mi zrozumieć na przykład Grochowską, która z niejednego filmowego pieca chleb jadła, a poza tym nie żyje przecież w wieży z kości słoniowej, że bez mrugnięcia okiem mówi to, co mówi i gra to, co gra.

Myśl Zanussiego o tym, by bronić sponiewieranej dziś cnoty i w czasach ogólnego postmodernistycznego rozmycia opowiadać się za tym, co jednoznaczne, jest może i szlachetna, tyle że w filmie przeradza się w karykaturę. Trudno obronić w filmie i taki obraz korporacji, i taki obraz chrześcijańskiej wiary. I to również, że zdaniem Zanussiego katolicy to dziś w świecie okrutnie ciemiężona mniejszość. Można zrozumieć chęć reżysera, by wystąpić przeciwko politycznej poprawności głównego nurtu, jednak potrzebne są jeszcze jakiekolwiek argumenty natury artystycznej. Tych zaś w „Obcym ciele” boleśnie brakuje, stąd groteskowy wymiar całości.

Ja jednak nie śmiałem się na „Obcym ciele” – nawet przy najbardziej spektakularnych sekwencjach z pejczem w ręku Grochowskiej i tabletkami wczesnoporonnymi, które Rosati połyka niczym dropsy, nie było mi do śmiechu. Patrzyłem na nowy film Zanussiego, mając w pamięci jego konfrontacyjne wypowiedzi i cały czas utwierdzałem się w przekonaniu, że żyje on w niezmąconym przeświadczeniu, że zrobił dzieło ważne, prawdziwe i wartościowe, a jego tutejsze przyjęcie to kwestia polskiego spisku małych ludzi. I coraz mocniej docierało do mnie, że Krzysztof Zanussi żyje we własnej alternatywnej rzeczywistości, w której jest właśnie tak, jak to przedstawił na ekranie. Jego wyobrażenia o współczesności są tak bardzo od niej oderwane, że „Obce ciało” można traktować jedynie jako utopijną, pozbawioną punktów zaczepienia fantasmagorię. Jej słabość podkreśla jeszcze kłująca w oczy indolencja warsztatowa reżysera.

Swój ostatni spełniony film nakręcił w 2000 roku, było to „Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową”. Wiele zawdzięczał on zresztą wspaniałej kreacji Zbigniewa Zapasiewicza. A potem dało się jeszcze patrzeć na „Persona non grata” (2005). Tym bardziej przykro mi było na „Obcym ciele”. Na naszych oczach ważny rozdział w historii polskiego kina nieodwołalnie chyba się kończy.