Z dzisiejszej perspektywy trudno w to uwierzyć, ale w przeszłości Europa Środkowa wzbudzała podobne zainteresowanie co Afryka Północna czy Bliski Wschód. Jeszcze dwadzieścia pięć lat temu była uważana za jedno z geopolitycznych centrów, a następujące tu zmiany systemowe wywoływały emocje u obywateli światowych mocarstw. Równie uważnie obserwowano integrację krajów regionu z instytucjami euroatlantyckimi. Jednak – po rozszerzeniu Unii w 2004 i 2007 r. o grupę dawnych demoludów – zachodni decydenci doszli do wniosku, że Europa Środkowa to misja zakończona.
Obecnie Europa Środkowa nie ma dobrej prasy. Działania rządu w Budapeszcie prowokują komentatorów do stawiania pytań o stan demokracji w regionie. Prezydent Czech od dawna traktowany jest z pobłażaniem, a na wizerunku Rumunii i Bułgarii ciąży polityczna i gospodarcza niestabilność. W okresie wojny ukraińsko-rosyjskiej to właśnie w Europie Środkowej powstała awangarda oporu przeciwko sankcjom wobec Rosji, która jest głównym eksporterem surowców energetycznych i jednym z ważniejszych partnerów handlowych krajów regionu. W ostatnich latach powstało wrażenie, że Europa Środkowa to obszar ograniczonego zaufania.
Wygląda więc na to, że marzenie o silnej i mówiącej jednym głosem Europie Środkowej jest przejawem naiwności i pięknoduchowskiego optymizmu. Gdyby Milan Kundera czy István Bibó chcieli dziś publikować swoje klasyczne eseje środkowoeuropejskie, najpewniej grzecznie by im odmówiono, twierdząc, że ich argumenty mogą być niezrozumiałe dla współczesnego czytelnika. Adolf Bocheński i Milan Hodža, entuzjaści polityki regionalnej z dwudziestolecia międzywojennego, także raczej nie odnaleźliby się w aktualnej debacie publicznej.
A jednak waga geopolityczna regionu nie zmieniła się. Jesteśmy bardziej syci i zadowoleni, ale Europa Środkowa, położona na skraju dwu wielkich cywilizacji, pozostaje wrażliwa na zawirowania w swoim najbliższym sąsiedztwie. Region nadal – choć w stopniu nieporównywalnym do okresu przedwojennego – zmaga się z nacjonalizmami, historycznymi resentymentami i problemami mniejszości narodowych. Tak jak w przeszłości, wyzwaniem jest jakość elit politycznych, brak połączeń infrastrukturalnych i niska wiedza na temat sąsiada wśród poszczególnych społeczeństw. A wreszcie, w obliczu pogłębiającego się konfliktu na południowo-wschodniej Ukrainie, środkowoeuropejskie elity muszą sobie zadać pytanie – również dobrze znane skądinąd – o bezpieczeństwo regionu.
Dzisiaj częściej niż kiedykolwiek w ostatnim ćwierćwieczu zastanawiamy się nad logiką i potrzebą współpracy z innymi krajami Europy Środkowej. Kilku jej liderów raczej nie zdało egzaminu z konfliktu ukraińsko-rosyjskiego, inni zaś przesadnie zachłysnęli się mocną pozycją w swoich krajach. Wszystko to sprawia, iż pojawiają się głosy, że Polska z powodu negatywnej koniunktury nie powinna angażować się w dialog z państwami Europy Środkowej, w tym z członkami Grupy Wyszehradzkiej (V4). Jednak autorzy tych wypowiedzi zapominają, że dialog z sąsiadami jest jak jazda na rowerze – kiedy przestajesz pedałować, nie tylko tracisz już osiągnięte z niego korzyści, ale z czasem całkowicie się przewracasz.
V4 ze względu na naturalne różnice interesów pewnie nigdy nie dojdzie do poziomu wielkiego sojuszu strategicznego, ale w ciągu dwu dekad i tak udało się zbudować między krajami sieć powiązań, o jakiej entuzjaści polityki środkowoeuropejskiej z okresu międzywojennego mogli tylko marzyć. Wiele dylematów, przed jakimi dzisiaj stajemy w działaniach wewnętrznych i otoczeniu międzynarodowym, jest – mimo korzystnych przetasowań politycznych i gospodarczych ostatniego ćwierćwiecza – znanych z bliskiej i dalekiej przeszłości. Można zrozumieć, że wobec natłoku wyzwań i zniechęcających działań niektórych państw istnieje pokusa swego rodzaju ucieczki z Europy Środkowej. Ale to błąd, który już dawniej negatywnie odbijał się na pomyślności regionu.