W mediach dyskutuje się ostatnio o czterech politycznie istotnych zjawiskach, które trudno zrozumieć łącznie. Po pierwsze, w sferze publicznej dominuje tzw. liberalno-lewicowy język. Po drugie, młodzi wyrażają swój bunt, głosując na partie prawicowe. Po trzecie, w wyborach partie konserwatywne zdobywają ponad 80 proc. głosów, a lewica jest w odwrocie. Po czwarte, mimo to Robert Biedroń, został właśnie prezydentem Słupska.
Jak wyjaśnić te pozornie sprzeczne zjawiska? Jeżeli zbuntowana młodzież miałaby być częścią 80-proc. większości, to na czym polegałby jej bunt? Idą za tym dalsze dylematy. Bunt na ogół wiąże się z wolą zmieniania świata – młodzi tradycyjnie chcą świat podpalić, a starzy włożyć go do zamrażarki. W tym jednak wypadku wygląda na to, że to młodzi – głosując na prawicę – chcieliby przywrócić światu stabilność, z której wytrącili go starzy i osadzić go w tradycyjnych wartościach, w sferze gospodarczej zaś przywrócić poczucie bezpieczeństwa. Dlaczego jednak mieliby im wówczas przeszkadzać liberałowie z centrum oraz lewica, którzy z powagą traktują zagadnienie sprawiedliwości społecznej? Wreszcie: jak to możliwe, by liberalno-lewicowy dyskurs dominował, mimo że właściwie nie istnieją partie polityczne, które byłyby jego wyrazicielami? A skoro tak, to dlaczego ktokolwiek się nim w ogóle przejmuje? Czy jest zatem możliwe, by Polacy – a w szczególności młodzież – chcieli dzisiaj realizować marzenie Karola Modzelewskiego i dążyć do wolności, równości i braterstwa?
Z powrotem na ziemię
Wbrew poglądowi prof. Janusza Czapińskiego, wątpliwe, by młodzi rzeczywiście stawali się bardziej konserwatywni. Z pewnością nie okażą się nagle przeciwnikami rozwodów, nie zechcą zakazywać antykoncepcji. Okazuje się bowiem, że owa konserwatywna młodzież często w ogóle nie jest… religijna. Nie tęskni też za społeczeństwem klasowym. Jej postulaty reformy rynku pracy świadczą raczej o tym, że jest wręcz nadzwyczaj egalitarna!
Młodzi mają poczucie wykorzenienia z historii. Obserwują zastępowanie w Europie Świąt Bożego Narodzenia „wakacjami”, ojca i matki „rodzicem 1” oraz „rodzicem 2”. Takie zmiany społeczne powodują unieważnienie dotychczasowych norm, w zamian nie proponując niczego równie doniosłego. Sprawiają w dodatku wrażenie zakłamywania rzeczywistości, tak jakby nie można było „nazywać rzeczy po imieniu”.
Nie stanowi to jednak dowodu na ich konserwatyzm. Oznacza to raczej, że młodzi są krytyczni wobec władzy. Wobec każdej władzy – zarówno władzy państwa, jak i władzy pracodawcy czy władzy ducha epoki. Należy ich zatem potraktować poważnie. Nie sprzedawać kitu, zgodnie z którym pewien istniejący ład czy pewne zmiany są „oczywiste”, szczególnie, że wielu liberalnych oraz lewicowych filozofów zużyło tysiące stron papieru, by dowodzić, że pojęcie oczywistości jest pozbawione sensu. I podjąć poważną dyskusję o współczesnej roli państwa, która toczy się na świecie od czasu kryzysu finansowego. To, że Polska miała być w jego trakcie „zieloną wyspą”, nie oznacza, że jej nie potrzebujemy.
Jeżeli więc chodzi o zjawisko pierwsze: postępowy język powinien wracać z nieba idei na ziemię. Zbyt często bowiem porusza się w społecznej próżni, stając się bytem dla siebie i dla nikogo innego.
Polska w budowie
Zagrożenie, jakie z perspektywy młodych niesie postępowa retoryka, polega na możliwości ich okrutnego wyśmiania – na konkluzji, że ich najgłębsze uczucia i przekonania są tak naprawdę żałosne. Skąd mają zaś czerpać inne wzorce niż te posiadane? I właściwie – po co? Skutkiem takiej logiki sporu jest tylko powstawanie kolejnych murów. Weźmy ruchy nacjonalistyczne. Podnosi się często, że są one ślepe na wymogi współczesności. Cóż jednak z tego? Być może to owe „współczesne” standardy są absurdalne. I kto przeprowadza taką krytykę – czy aby nie ci przedstawiciele elit, którzy sami nie wytworzyli niczego trwałego?
A chyba nie wytworzyli. Wydaje się bowiem, że młodzi zamiast podpalać świat, chcą zakorzenić go w dostępnej im wiedzy praktycznej. Tymczasem starsi nie pozostawili im w spadku wystarczająco inspirujących i żywotnych praktyk. Nikt rozsądny nie będzie się dzisiaj odwoływać do tradycji PRL. Nie mamy też ugruntowanych tradycji liberalno-demokratycznych. W dodatku, jak pisał Jarosław Kuisz, ostatnie 25-lecie nie wytworzyło żadnych wzorców moralnych lepszych niż odziedziczony po PRL anachroniczny model dysydenta. Następcy muszą wypracować odpowiednie wzorce sami. O ile – przyzwyczajeni do bierności, a w szkole oduczani krytycznego myślenia – w ogóle się tego podejmą.
A zatem co do zjawiska drugiego: młodzi głosują na partie konserwatywne z braku konkurencyjnych opowieści, które wpisywałyby się w ich prywatne doświadczenie. Ale nie tylko.
W poszukiwaniu alternatyw
Zmiana dominującego języka dyskusji na bardziej równościowy umożliwia legitymizowane normatywną władzą elit podważenie status quo. Nie chodzi przy tym tylko o charakter zmiany, lecz o to, że jest w ogóle wyobrażalna. Sankcjonuje to możliwość, że publiczny system norm rozchodzi się z prywatnymi potrzebami ludzi i – wbrew utartej retoryce roszczeniowości – niekoniecznie należy wobec tego poddawać krytyce indywidualne potrzeby, ale właśnie owe normy. Tym samym elity ukręciły na siebie bicz.
Równościowa forma zwrotu sprzyja demokratyzacji sfery publicznej, wspierając pogląd, że reguły systemu powinny mieć taką formę, jakby były współtworzone przez nas samych. W rezultacie może to powodować zwrócenie się młodych przeciwko elitom, jako z jednej strony autorom paternalistycznych projektów modernizacji, a z drugiej fundatorom i w dalszym ciągu obrońcom istniejącego ładu – wszak często wspierającym podtrzymującą system partię rządzącą. Rewolta wobec konserwatywnego status quo wyrażałaby się wówczas przez głosowanie na bardziej zakorzenione społecznie konserwatywne alternatywy. Nie ma jednak powodu, by była to jedyna możliwość. Zjawisko trzecie – uzyskiwanie ponad 80 proc. głosów przez partie konserwatywne – jest przygodne.
Pokazał to Robert Biedroń. Jeżeli więc chodzi o zjawisko czwarte – jego zwycięstwo wyborcze – płynie z niego następujący wniosek: realna zmiana polityczna, rozumiana jako ustanawianie nowych publicznych praktyk, musi realizować się w dialogu z otwarcie wyrażanymi potrzebami ludzi. Takiemu postulatowi znakomicie odpowiada koncepcyjnie także nowoczesna polityka miejska z jej ruchami obywatelskimi.
Utopia bez rewolucji
Wydaje się, że ostatecznie ów fundament, którego poszukują młodzi, wywodzi się z ich demokratycznego instynktu. Nie ma tu znaczenia, że – jak przypomina prof. Czapiński – tylko 25 proc. Polaków uważa, że demokracja jest lepsza niż inne ustroje. Kiedy jednak odpowiadają na takie pytania, bardziej prawdopodobne jest, że zastanawiają się, czy praktyka demokratyczna odpowiada ich oczekiwaniom niż to, że prowadzą rozważania z zakresu filozofii polityki. W Polsce praktyka demokratycznego społeczeństwa – jak już wspominałem – dopiero się wytwarza.
Młodzi chcą więc raczej, aby ich potrzeby zostały potraktowane z dostateczną uwagą – aby o kanonach poprawności nie decydowali za nich wyniośli dyktatorzy smaku. Punktem wyjścia dla polityki nie powinien być zatem abstrakcyjny „postęp”, czy równie abstrakcyjne „wymogi rynku”. Wychodząca od idei logika polityczna jest niezrozumiała i skutkuje nadużywaniem stosunków dominacji. Polityka powinna rodzić się oddolnie. Źródłem demokratycznej debaty powinny stawać się zgłaszane w dyskusji ludzkie potrzeby, takie jak określone warunki pracy, życie rodzinne, wzajemny szacunek, zdrowie, dostęp do kultury i wiele innych.
Młodymi kierują dziś więc trzy podstawowe dążenia. Pierwsze związane jest z nieufnością wobec władzy – to potrzeba wolności. Drugie wiąże się z odrzuceniem arbitralnych hierarchii – to potrzeba równego uczestnictwa. Trzecie: z budowaniem więzi społecznych w warunkach polityki solidarności – to potrzeba braterstwa. Taki obraz wcale nie jest zasadniczo konserwatywny, ale i nie ślepy na historię. Nie jest pozbawiony ambicji, ale i nie jest produktem romantycznych utopii. „Jest to opcja za wizją świata, która daje perspektywę uciążliwego uzgadniania w naszych działaniach wśród ludzi żywiołów najtrudniejszych do połączenia: dobroci bez pobłażliwości uniwersalnej, odwagi bez fanatyzmu, inteligencji bez zniechęcania i nadziei bez zaślepień”, jak pisał Leszek Kołakowski. Być może jest dziś więc klimat, by walczyć o wolność, równość i braterstwo – oto dobra wiadomość dla Karola Modzelewskiego. Teraz wiadomość zła: nie wiadomo tylko, czy są ręce do pracy.