Przykłady można mnożyć. Jednym z najczęściej dyskutowanych w tym kontekście przypadków jest udzielenie pomocy finansowej Grecji w 2010 r. Wsparcie Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Unii Europejskiej wyniosło 110 mld euro, a później zostało rozszerzone do 237 mld euro. Uwarunkowane jednak było koniecznością dokonania drastycznych cięć w wydatkach budżetowych i wprowadzenia restrykcyjnej polityki fiskalnej. Chociaż wdrożenie zaleconego przez MFW programu pozwoliło na szybkie zmniejszenie deficytu finansów publicznych Grecji, to jednak gospodarka wpadła w nieprzewidzianie głęboką recesję. Do porażki w 2013 r. przyznał się sam MFW, wskazując, że… źle oszacowali tzw. mnożniki fiskalne dla krajów południowej Europy, czyli wpływ zwiększenia wydatków rządowych na kondycję gospodarki.
Adrian Wooldridge podkreśla, że rola państwa w ciągu wieków, a także nasze oczekiwania wobec niego uległy drastycznej zmianie. To fakt. Warto jednak pamiętać, że swoje wnioski Wooldridge formułuje w oparciu o klasyczny podział na lewicę i prawicę w zachodnioeuropejskim rozumieniu. Dla obywateli byłych „demoludów” ten właściwy dla dojrzałych demokracji i rozwiniętych gospodarek model nie jest już tak oczywisty.
Ostatnie 25 lat postsocjalistycznych doświadczeń pokazuje, że programy i działania poszczególnych partii idą w poprzek poglądów gospodarczych. W szczenięcych latach gospodarki rynkowej i raczkującej demokracji rządy lewicy podejmowały działania zarezerwowane dla partii skrajnie konserwatywnych i na odwrót. W efekcie dzisiejszej polskiej klasie politycznej łatwo jest przypisać dość precyzyjne podziały światopoglądowe, jednak w kategoriach gospodarczych ta klarowność się zatraca. Trwające od ponad 9 lat rządy centroprawicowe przeprowadziły de facto tylko jedną reformę, która pasowałaby do konserwatywnego gospodarczo profilu: wydłużenie wieku emerytalnego. W odróżnieniu od doświadczonych demokracji nauczyliśmy się też żyć w rzeczywistości wirtualnej, czyli cyklu wyborczym.
Zarówno całkowite negowanie istnienia instytucji państwa, jak i oczekiwanie jego pełnej ingerencji w każdym zakresie jest równie nieuprawnione, co niemożliwe. | Grażyna Piotrowska-Oliwa
Warto więc mieć w pamięci tę subtelną różnicę, analizując celne wnioski Wooldrige’a. Definiując oczekiwaną rolę państwa, trzeba zwrócić uwagę na jeden z tych wniosków – dotyczący różnych grup społecznych i ich poglądów. Zarówno całkowite negowanie istnienia instytucji państwa (skrajni libertarianie), jak i oczekiwanie jego pełnej ingerencji w każdym zakresie (skrajni etatyści) jest równie nieuprawnione, co niemożliwe. Trzecia z grup, o których wspomina Wooldridge, czyli osoby, które po prostu nauczyły się ignorować państwo ze względu na jego niekompetencję lub nieefektywność, to źródło potencjalnie największych problemów, nie tylko w Europie. Frustracja spowodowana brakiem skuteczności państwa może prowadzić do radykalizacji poglądów jako efektów poszukiwań alternatywnych rozwiązań z gatunku „jeśli nie państwo, to co?”. Rosnąca liczba i popularność radykalnych partii tylko potwierdza ten trend.
Doskonałym przykładem może służyć rodzime podwórko. Narastająca frustracja państwem, w wielu wymiarach niewydolnym, wspierającym pieniędzmi podatników nieefektywne, ale politycznie istotne sektory gospodarki (jak np. górnictwo), kierującym ogromne strumienie pomocy społecznej w obszary nieodpowiadające dzisiejszym potrzebom, daje efekt w postaci coraz silniejszego sprzeciwu dużej części społeczeństwa. Radykalizm przejawia się również w narastającym nacjonalizmie. Wooldridge słusznie dostrzega, że stworzenie ponadnarodowego obszaru wolnego handlu nie wymaga likwidacji państw, a więc w przyszłości Unia Europejska może być zmuszona do powrotu do swojej pierwotnej koncepcji, czyli właśnie budowy takiego jednolitego obszaru, zamiast państwa federalnego.
Ostatnie 25 lat postsocjalistycznych doświadczeń pokazuje, że programy i działania poszczególnych partii idą w poprzek poglądów gospodarczych. Rządy lewicy podejmowały działania zarezerwowane dla partii skrajnie konserwatywnych i na odwrót. | Grażyna Piotrowska-Oliwa
Inaczej spojrzałabym na kwestię międzynarodowych korporacji i ich roli na świecie. Trudno dyskutować z faktem, że w XIX i XX w. US Steel czy East India Company dosłownie zarządzały ogromnymi obszarami świata. Porównywanie tamtych organizacji do dzisiejszego Google czy Apple jest jednak problematyczne. Nie tylko dlatego, że nie da się porównać liczby zatrudnionych czy przychodów tych firm. W dzisiejszych czasach należałoby raczej mówić o zdolności do wywierania wpływu – w tym zakresie obydwie wymienione firmy nie mają sobie równych. Dlatego trudno uznać, że Google czy Apple są znacznie słabsze od historycznie ujętego US Steel. Ich powstanie i ekspansja są wypadkową gwałtownych zmian technologicznych i społecznych. W analogiczny sposób – i tu zgadzam się z Wooldridgem – za jakiś czas mogą one zostać zastąpione przez organizacje, o których kształcie i funkcjonowaniu dzisiaj nawet jeszcze nie myślimy.
Bardzo ciekawy jest wątek (szkoda, że nie został rozwinięty) zwracający uwagę, że w jednych dziedzinach państwo może działać niezwykle sprawnie, a w niektórych jest wręcz porażająco słabe. Przewidywalność i powtarzalność działań, administracja i rutyna faktycznie nie sprzyjają elastyczności i szybkiej adaptacji do zmieniającego się otoczenia. Z drugiej strony, państwo może być niezwykle skuteczne w monitorowaniu życia swoich obywateli. Zaryzykowałabym tezę, że administrowanie państwem w zestawieniu z możliwością oglądania opery mydlanej w wydaniu wielomilionowym i to na żywo, po prostu przegrywa. Nie ma nic kuszącego w codziennej, organicznej pracy, pobieraniu podatków, wydawaniu pozwoleń i zezwoleń. Za to ile atrakcji może przynieść obserwacja obywateli! Doświadczenia historyczne pokazują, że państwo opresyjne można zbudować i kontrolować łatwiej niż efektywnie działającą gospodarkę rynkową ze wszystkimi jej zaletami i wadami. Orwell zapewne poczułby się mocno dowartościowany, gdyby mógł zajrzeć w nasze czasy.
Komentowany wywiad dotyka również ostatnio bardzo mocno dyskutowanego wątku minimalnego gwarantowanego przychodu dla każdego. Tak jak Wooldridge, uważam, że tego typu rozwiązanie trudno uznać za rozsądne gospodarczo. Nie ma ono nic wspólnego z często postulowaną równością społeczną. Kwestia ta jest za to niezwykle nośna politycznie i choćby z tego względu groźna. Oferowanie wszystkim nawet małych pieniędzy za nic nie wywoła eksplozji kreatywności i chęci do pracy, a może mieć skutek dokładnie odwrotny. Na tę bierną grupę ktoś inny będzie musiał pracować. Postawmy się też w sytuacji osoby, która ciężko pracując, mogłaby zarabiać niewiele więcej od takiego zasiłku, dawanego osobie nic niewnoszącej do gospodarczego krwioobiegu (poza ewentualnym zwiększeniem konsumpcji poprzez wydanie łatwo pozyskanych pieniędzy).
Oferowanie wszystkim obywatelom nawet małych pieniędzy w postaci dochodu gwarantowanego nie wywoła eksplozji kreatywności i chęci do pracy, a może mieć skutek dokładnie odwrotny. | Grażyna Piotrowska-Oliwa
Dużo miejsca w rozmowie zostało poświęcone funkcjonowaniu i finansowaniu służby zdrowia. Bolączka to światowa i ogólnie znana. Jest to jeden z nielicznych sektorów gospodarki, które – jak się zdaje – są w stanie nieustającej reformy. Racjonalne podejście Wooldridge’a zapewne każdego polskiego polityka przyprawiłoby o zawał. Za to większość przedsiębiorców i ekonomistów na pewno z uznaniem przyjęłaby np. wprowadzenie choćby symbolicznej opłaty za wizytę u lekarza. Natura ludzka skłonna jest nie szanować czegoś, co dostaje za darmo (chociaż w przypadku świadczeń zdrowotnych trudno mówić o darmowej usłudze, przynajmniej dla osób płacących składki na ZUS).
Last but not least, kwestia zaufania obywateli do państwa. Warto zaznaczyć, że i ten kij ma dwa końce. Wspomniany w wywiadzie przypadek Szwecji, gdzie pacjenci nie nadużywają prawa do korzystania z opieki medycznej, jest interesujący. Szwedzi wiedzą, że jeżeli będą potrzebować pomocy medycznej, to takową od państwa otrzymają. Z drugiej strony instytucje państwowe mają zaufanie do swoich obywateli i liczą na ich uczciwość w korzystaniu z tej opieki. Biorąc pod uwagę wyniki badań dotyczących stopnia zaufania obywateli do organów państwa, względem modelu szwedzkiego Polska pozostaje daleko w tyle (warto jednak zaznaczyć, że to specyfika nie tylko naszego kraju). Gdy zaś chodzi o zaufanie państwa do obywatela – jest równie źle, jeśli nie jeszcze gorzej. Wystarczy wspomnieć, że jeden z największych ostatnio sukcesów stanowi złożenie do laski marszałkowskiej prezydenckiego projektu zmian w ordynacji podatkowej, implementującego zasadę in dubio pro tributario. Rzecz wydawałaby się oczywista. Dla organów skarbowych – niekoniecznie.
Lekturę arcyciekawego wywiadu z Adrianem Wooldridge’em poleciłabym jako obowiązkową pracę domową każdemu zajmującemu się profesjonalnie gospodarką, a w szczególności naszej klasie politycznej. Mimo że – a może zwłaszcza z tego względu – uderzająca trafność wniosków z niego płynących może niektórych przyprawić o ból głowy.