„Kultura Liberalna”: Od 2009 r. tworzą panie w Lesznowoli k. Grójca koło gospodyń wiejskich. Skąd pomysł na taki rodzaj działalności?

Marta Daniło: Wszystko rozpoczęło się w listopadzie 2009 r., kiedy zaczęłyśmy działać jako grupa nieformalna, na początku byłyśmy tylko we trzy i spotykałyśmy się po zajęciach tanecznych, w środy. Po prostu jako matki małych dzieci szukałyśmy chwili dla siebie i wychodziłyśmy po zajęciach „na wieś”, do jednej czy do drugiej. Powoli grupa się rozrastała, dołączały kolejne dziewczyny. W 2010 r. wydałyśmy pierwszą kartkę świąteczną, a później zorganizowałyśmy warsztaty dla dzieci, pierwszą wspólną choinkę, warsztaty wielkanocne. W końcu założyłyśmy stowarzyszenie.

Ale dlaczego zdecydowałyście się na tę dość archaiczna nazwę i formułę koła gospodyń wiejskich, a nie – lokalnego stowarzyszenia lub fundacji?

MD: Nie odwoływałyśmy się do konkretnej tradycji. Inspiracją stała się kartka, którą otrzymała nasza koleżanka Magda – współzałożycielka koła. Ciocia przesyła jej co roku taką oryginalną kartkę świąteczną, do której wkleja swoje rysunki, fajne teksty. I wtedy przesłała kartkę, na której było koło gospodyń wiejskich z Litwy.

Sama nazwa powstała tak naturalnie. W końcu mieszkamy na wsi, mamy organizację kobiecą. Nie stawiałyśmy sobie żadnych założeń. To wynikło z naszych potrzeb wewnętrznych, z tego, że mamy dzieci i chcemy coś dla nich zorganizować, bo wiemy, że tutaj nie ma wielu rozrywek. Nie chcemy, żeby dzieciaki siedziały po domach czy przy komputerach. Przygotowujemy więc warsztaty, zajęcia. Teraz z naszej inicjatywy będzie na przykład siatkówka w szkole. Pani dyrektor zgodziła się bezpłatnie udostępnić salę, a mąż jednej z naszych gospodyń jest po AWF-ie i będzie trenował dzieciaki.

Ewa Muszyńska-Przybulewska: Nazwa wzięła się trochę z przekory, miała być humorystyczna. Tamto zdjęcie przedstawiało starsze panie, takie prawdziwe gospochy, i my sobie wyobraziłyśmy, że za ileś lat my też będziemy się spotykać i dalej wymieniać swoje doświadczenia i opinie. Nie jesteśmy kołem takiego starego, komunistycznego typu, zresztą nie mamy takich wzorców. Moja mama co prawda była przewodniczącą koła, ale nam nie do końca o coś takiego chodziło, chciałyśmy stworzyć nowy trend – KGW XXI wieku.

Ludowa tradycja nie jest istotna? To po co paniom te artefakty: korale, spodnie uszyte z materiałów w kwiaty, chusty?

MD: Bo naszym hasłem jest „ludowo-sportowo”, czyli promowanie sportu w ludowej otoczce.

Ilu_4_Danilo_Mrzygłód
Autor: Wojtek Radwański

Trudno się oprzeć wrażeniu, że to folklor w stylu pop…

EMP: Tak, trochę tak, ale to jest nasz wybór. Stroje sprawiają, że jesteśmy rozpoznawalne i też budują poczucie jedności. To jest folklor w nowej odsłonie, nie w stylu pop.

MD: Dzięki temu jesteśmy kolorowe, zauważalne, ludzie się nami interesują i wzorują się na nas. Dostajemy dużo listów i pytań: a jak zaczęłyście, a jak to zrobić? Wymieniamy się różnymi doświadczeniami. Ostatnio dzwoniła pani z Wąchocka na przykład i pytała o współpracę ze szkołą.

Sportowy folklor?

MD: Realizujemy swoje sportowe pasje, ale myślimy też o tradycji. Przez tę nazwę przykładamy do tego większą wagę, niż gdybyśmy się nazywały Stowarzyszenie Nowoczesnych Pań. Ta nazwa do czegoś nas zobowiązuje. Promujemy nasze jabłka, regionalne produkty. Same robimy dżem, chrzan.

Swego czasu bardzo chciałam, żebyśmy miały stroje mazowieckie, wyszukałam informacje na ten temat, konsultowałam się ze znawcami kultury ludowej. Ale same buty do takiego stroju kosztują 500 zł, już nie mówiąc o reszcie. Na początku miałyśmy nawet takie prawdziwe, długie ludowe spódnice. Później ten wizerunek ludowizny kieckowo-chustkowej zamieniłyśmy na bardziej nowoczesne spodnie. Ale pozostał motyw ludowy.

Natomiast rajd 4×4 „Kobiety na traktory” ewidentnie miał w sobie coś z parodii. W jakim stopniu działalność pań to zabawa, gra z konwencją, tworzenie sobie samym przestrzeni do spędzania miło czasu, a na ile to istotna próba aktywizacji terenów wiejskich i kobiet na tych obszarach?

EMP: To nie parodia, a raczej dostosowywanie się do współczesności. Kiedyś kobiety, które pracowały na wsiach, miały jedną profesję, większość z nich pracowała fizycznie i – nie oszukujmy się – miały pod dostatkiem ruchu. One spotykały się, żeby porozmawiać, żeby uwędzić razem szynkę wielkanocną, bo w ten sposób odpoczywały. My natomiast mamy raczej statyczną pracę i chcemy na różne sposoby zachęcać resztę do sportu i wysiłku fizycznego.

MD: Nie można traktować tego wszystkiego jako zabawy. To nazewnictwo jest może trochę żartobliwe, ale cała działalność taka nie jest, idą za nami konkretne czyny. Robimy to, co nam sprawia frajdę, w czym się realizujemy i czujemy dobre, co wypływa z chęci pomagania innym. Nie wymyślamy do tego ideologii, to płynie z nas.

EMP: Kiedyś te organizacje też powstawały spontanicznie. Kobiety spotykały się, żeby pobyć ze sobą, nie miały narzuconej struktury i jakiejś podbudowy ideowej, tylko chodziło o zagospodarowanie codzienności. My jesteśmy nowoczesnymi gospodyniami, pracujemy, uprawiamy sporty, biegamy i bierzemy udział w zawodach organizowanych nie tylko w naszym regionie.

MD: Do działania sprowokował nas także podział na nowych i starych mieszkańców wsi. Chodziło o to, żeby się integrować. Sama roznosiłam ulotki i informowałam o spotkaniach.

Starsi mieszkańcy tych nowych, przyjezdnych nazywają „działkowcami” lub „krzakami”. | Marta Daniło

Wyjaśnijmy może, że część pań jest z Lesznowoli, ale większość to osoby, które zamieszkały tu niedawno.

MD: W tym momencie 1/4, może 1/3 dziewczyn to rdzenne mieszkanki Lesznowoli, reszta to mieszkanki napływowe. Nie tylko z Warszawy, lecz także z innych stron Polski. Mamy więc różne tradycje.

I jak przebiegała integracja ze społecznością miejscową? Czy to, że odwołałyście się do pewnej tradycyjnej formy koła gospodyń wiejskich Wam pomogło?

EMP: Nie, wręcz odwrotnie, nazwa koło gospodyń wiejskich miała w sobie sporo przekory…

MD: …i ludzie też odbierali to w ten sposób. Teraz zupełnie inaczej nas traktują. Na początku byłyśmy postrzegane tak nie do końca poważnie.

Starsi mieszkańcy tych nowych, przyjezdnych nazywają „działkowcami” lub „krzakami”.

Badania socjologów pokazują, że na prowincji więź wspólnotowa jest obecnie bardzo słaba, różne aktywności zanikają, społeczeństwo obywatelskie się rozpada. Jak to wygląda z waszej perspektywy?

MD: W dużym stopniu tak jest, ludzie się zamykają w domach. Tutaj też było martwo, cicho, głucho…

W czym tkwi problem?

EMP: Przede wszystkim winny jest brak czasu i pęd za pieniądzem. Przecież są takie badania, które pokazują, że pracujemy coraz dłużej i ludzie są po prostu zmęczeni, nie chce im się angażować. Kiedyś było tak, że pracowało się od piania koguta do zmierzchu, a potem odpoczywało.

MD: Ostatnio ktoś mi powiedział, że odkąd my działamy to we wsi, zaczęło się coś dziać, gdzieś można wyjść, coś można zrobić. Skoro nic się nie dzieje, to jak mamy się integrować? Wyjść na wieś i krzyczeć: „Hej, ludzie, jestem tu, porozmawiajcie ze mną!”?

Więc impuls musiał przyjść z zewnątrz?

EMP: Fakt, że jesteśmy młodymi, prężnymi osobami, które mieszkają w tych stronach, odegrał sporą rolę. Najważniejsze są przyjaźń i pierwsze trzy osoby, które zaczynają coś robić. Naszym szczęściem jest to, że mamy takich napoleonów, jak Marta, którzy potrafią pociągnąć za sobą tłumy.

MD: I liczy się otwartość, bo gdybyśmy były zamknięte, to dalej spotykałybyśmy się tylko we trzy i nic by z tego nie było. A tak starałyśmy się zachęcić inne kobiety do tego, żeby dołączały. Dużo zależy też od naszych wewnętrznych potrzeb.

Skoro nic się nie dzieje, to jak mamy się integrować? Wyjść na wieś i krzyczeć: „Hej, ludzie, jestem tu, porozmawiajcie ze mną!”? | Marta Daniło

A co pani odpisuje tym dziewczynom z Wąchocka, które pytają, jak zacząć?

MD: Zawsze staram się jakoś pomóc. Nam też na początku ktoś pomógł, szczególnie w tych formalnych sprawach. Pamiętam, jak Stowarzyszenie W.A.R.K.A. organizowało szkolenia „Działaj lokalnie”. W ramach projektu w Lesznowoli pojawił się Andrzej Zaremba, prezes tego stowarzyszenia, profesjonalnie przygotowany, wyposażony w rzutnik, ekran, materiały, a na spotkaniu ja jedna. I tak zawiązała się między nami dyskusja. Mówił, że liderzy zawsze na początku są sami, a później ciągną za sobą innych. Jeszcze przed zorganizowaniem obchodów 600-lecia Lesznowoli miałam różne obawy. Że jeśli się coś stanie i mnie by zabrakło, to wszystko przestanie się rozwijać. Teraz moja obecność nie jest już tak niezbędna, jak była na początku, bo dziewczyny są bardzo zaangażowane, realizują swoje pomysły jako liderki poszczególnych projektów, a reszta jest grupą wspierającą.

Obchody 600-lecia to był moment przełomowy?

MD: Tak, zdałam sobie sprawę, że już nie tylko ja działam, ale również że dziewczyny poczuły odpowiedzialność za koło, za projekt, za wieś. Z okazji 600-lecia przygotowałyśmy wydawnictwo okolicznościowe w formie starej gazety, w którym zamieściłyśmy obszerną historię Lesznowoli. Znalazły się tam także opisy instytucji, szkoły, Kościoła, nas samych, klubu sportowego, który działa we wsi już 11 lat. Wtedy bardzo dużo dowiedziałyśmy się o historii wsi. Przed obchodami odbyły się spotkania z historykiem w szkole i w przedszkolu. Dzieciaki wyrysowały w konkursie plastycznym herb wsi Lesznowola. Wygrała praca rodzeństwa Dominiaków, która później została przerobiona zgodnie z zasadami heraldyki. Rada Sołecka tenże herb przyjęła specjalną uchwałą jako obowiązujący symbol wsi.

EMP: Wówczas została też zorganizowana wystawa o historii miejscowości. Ludzie, zwiedzając, często wspominali własną historię. Starzy mieszkańcy przypominali sobie to, co słyszeli od rodziców i dziadków i opowiadali o tym. To była płaszczyzna do rozmowy. Dla tych starszych osób i starszych mieszkańców to było ważne. A nowych mieszkańców zaciekawiła historia tych ziem.

MD: I odkryłyśmy, że kobiety kiedyś także były aktywne na tym terenie.

Określiłybyście się mianem feministek?

EMP i MD: Nie! Absolutnie nie!

EMP: Ale musimy zdefiniować, co rozumiemy pod pojęciem feminizmu. Jeśli to oznacza kobiety, które wywyższają się ponad inne kobiety i mężczyzn, są samowystarczalne i nie potrzebują męskiej pomocy, to nie jesteśmy feministkami. My bardzo dobrze się czujemy w swoim towarzystwie, w tym, co robimy i bardzo chętnie korzystamy ze wsparcia naszych mężczyzn. Bez nich nie mogłybyśmy tak aktywnie działać.

Można powiedzieć, że jesteśmy trochę wyzwolone. Wiadomo, że jeśli się spotykamy i coś robimy, to musimy mieć opiekę nad naszymi dziećmi i wtedy mężczyźni z nimi zostają. | Ewa Muszyńska-Przybulewska

MD: Dla każdej z nas ważne są dom, dzieci, obiad, ale w tym wszystkim, w tej roli matki, żony i kochanki nie zapominamy o sobie, swoich pasjach, swoim wolnym czasie, realizujemy siebie przez pomaganie innym. Gdy jestem aktywna, jestem szczęśliwsza, mam więcej energii. Jeśli zamknie się mnie w domu, to usiądę na kanapie i będę oglądać 15 seriali jeden po drugim. Po co mi to?

Emancypacja w ramach tradycyjnych ról…

EMP: Można powiedzieć, że jesteśmy trochę wyzwolone. Wiadomo, że jeśli się spotykamy i coś robimy, to musimy mieć opiekę nad naszymi dziećmi i wtedy mężczyźni z nimi zostają.

MD: Poza tym uczymy się też od siebie i to jest rozwijające. Przede wszystkim poszanowania dla różnorodności, teraz jest nas około dwudziestu. Dwudziestu różnych bab, odmiennych charakterów i form ekspresji. Na większość z nas ma to pozytywny wpływ. Jedna z naszych koleżanek, która była mało asertywna, została przez nas trochę zindoktrynowana. Mówiłyśmy jej, że musi być bardziej zdecydowana, musi umieć wyrazić własne zdanie, powiedzieć „nie”. Udało się.

A co obecnie przygotowujecie?

EMP: Teraz mamy w planach imprezę prozdrowotną, promującą badania cytologiczne i mammograficzne. Może uda się również zorganizować tego typu badania w terenie.

To jest pomysł zrodzony na bazie własnego doświadczenia. Jestem osobą, którą dotknęła choroba nowotworowa, przeszłam chemioterapię. Dość spontanicznie postanowiłam urządzić imprezę, na którą biletem wstępu byłyby aktualne badania. Nie chciałabym, żeby ktoś doświadczył tego, co ja. Na jednym z oficjalnych spotkań, na które byłyśmy zaproszone, nawiązałam rozmowę z szefową pielęgniarek, która koordynuje program profilaktyki zdrowotnej i jest chętna do współpracy. Darmowe badania czekają na pacjentów, a ich nie ma. Naszym zadaniem będzie poinformować i zmotywować ludzi, aby się przebadali. Jako stowarzyszenie cieszymy się już dużą rozpoznawalnością i zaufaniem.

Czują się panie „siłaczkami”? Macie misję zmieniania świata?

EMP: Tak, jak najbardziej.

MD: Tak. I chyba udaje nam się nawet dokonać tych zmian. Gdy patrzę wstecz, to faktycznie widzę efekty – i to cieszy.

Rozmawiała Iza Mrzygłód