Kandydatura dr Ogórek to z punktu widzenia Leszka Millera wybór idealny. Jeśli, z nieznanych nam jeszcze względów, kandydatka SLD przekona do siebie wyborców, przewodniczący zyska status reformatora, wprowadzającego do ugrupowania nowe siły i otwierającego je na nowy, młodszy elektorat. A młodych głosów Sojusz potrzebuje jak żadna inna partia. W ostatnich wyborach samorządowych poparcie dla partii rosło liniowo w każdej kolejnej grupie wiekowej – wśród wyborców powyżej 65. roku życia wyniosło ponad 11,4 proc., ale wśród najmłodszych tylko 6,1 proc. Jeżeli tak dalej pójdzie, SLD będzie pierwszą partią III RP, której elektorat dosłownie zejdzie ze sceny.
A jeśli – co jak na razie jest bardziej prawdopodobne – Magdalena Ogórek przegra wybory z kretesem, uzyskując 2-3 proc. poparcia? Wówczas przewodniczący będzie mógł ogłosić, że próba odmłodzenia SLD po raz kolejny zakończyła się klęską, trzeba więc – pod jego przewodnictwem oczywiście – poszukać innej drogi. A zatem – tak czy owak: Leszek Miller?
Jeśli tak dalej pójdzie, SLD będzie pierwszą partią III RP, której elektorat dosłownie zejdzie ze sceny. | Łukasz Pawłowski
Były premier to polityk, który nie raz udowodniał, że spośród politycznych umiejętności jedną opanował w stopniu doskonałym – trwanie. Trudno wskazać jakąkolwiek inicjatywę polityczną bliską lewicowym ideałom, którą można by uznać za siłę napędową Sojuszu, mogącą przyspieszyć bicie serca sympatyka lewicy. Kwestie obyczajowe i reforma relacji państwo–Kościół? Nie słyszymy, by Sojusz forsował kompleksowe zmiany w tych sprawach. Decyzje rządu o przyznaniu dodatkowych środków na budowę Świątyni Opatrzności Bożej czy odkładające debatę nad konwencją ws. zwalczania przemocy wobec kobiet, refundowania zabiegów in vitro oraz legalizacji związków partnerskich także nie wywołały specjalnego sprzeciwu tej partii.
Spójrzmy na sprawy społeczne. Nie tylko trudno doszukać się w wypowiedziach członków SLD jakichkolwiek pomysłów w tej dziedzinie, nie wiadomo również, kto miałby być ich autorem. Obniżenie wieku emerytalnego? To populistyczne hasło, którego SLD – podobnie zresztą jak PiS – zapewne nigdy nie będzie miało nawet możliwości zrealizować. Najnowsza kampania internetowa polegająca na rozsyłaniu hasła #JestemGórnikiem na wzór #JeSuisCharlie, niepoparta żadnym wykonalnym planem reformy, budzi zażenowanie i nie zmienia faktu, że kwestie gospodarcze do priorytetów szefa partii raczej nie należą.
A co do nich należy? Lider polskiej lewicy nie wychodzi poza komentarze do wydarzeń bieżących, jest reaktywny, odpowiada jedynie na działania innych, nie próbując nawet narzucić nowych tematów dyskusji. Jego ugrupowanie drepcze w miejscu, czekając od wyborów do wyborów i dziwiąc się, że słupki poparcia nie sięgają już tak wysoko, jak kiedyś. Ale gdzie w tym wszystkim wspomniana jasna strona, nadzieja dla polskiej lewicy?
Otóż nominacja Magdaleny Ogórek – podobnie jak start Andrzeja Dudy czy wcześniej kariera Piotra Glińskiego i Kazimierza Marcinkiewicza, a nawet Jerzego Buzka – pokazuje, że polska scena polityczna, wbrew utyskiwaniom na jej rzekome zabetonowanie, w rzeczywistości jest dziurawa jak ser szwajcarski. Z osoby, która jeszcze wczoraj znana była co najwyżej wąskiej grupie widzów telewizji informacyjnej, Ogórek stała się twarzą największego ugrupowania (przynajmniej z nazwy) lewicowego.
Nominacja Magdaleny Ogórek pokazuje, że polska scena polityczna, wbrew utyskiwaniom na jej rzekome zabetonowanie, w rzeczywistości jest dziurawa jak ser szwajcarski. | Łukasz Pawłowski
W tym miejscu można by powiedzieć, że Polska nie jest pod tym względem wyjątkowa. Przecież także w stabilnych zachodnich demokracjach nieraz pojawiają się kandydaci znikąd i ku zaskoczeniu wszystkich docierają na szczyt. Najlepszym przykładem takiej błyskotliwej kariery jest oczywiście sukces Baracka Obamy.
Ale chociaż obecny prezydent USA w momencie ogłoszenia startu w wyborach nie miał specjalnego doświadczenia politycznego (niecałe trzy lata w senacie krajowym i osiem lat w senacie stanowym), to jednak nominację swojej partii otrzymał dopiero po długich prawyborach. W tym czasie musiał do siebie przekonać nie tylko wyborców w poszczególnych stanach, ale także partyjny establishment i związany z nim biznes, gotowy wesprzeć go finansowo.
W Polsce nikt nikomu takich wymagań nie stawia. Kandydat może pojawić się znikąd i już uzyskuje formalne poparcie partii oraz dostęp do ogólnokrajowych mediów, które – jeśli tylko dobrze je wykorzysta – natychmiast czynią go częścią „politycznej elity”. Niepotrzebne są ogromne pieniądze (w Stanach kandydat na prezydenta musi zebrać ok. miliard dolarów; by zostać kongresmanem potrzeba co najmniej kilkanaście milionów), długa kampania, kuszenie elektoratu – nic. Oczywiście, zwykle ruch w górę odbywa się w ramach istniejących partii, ale i to nie jest regułą – sukces Janusza Palikota sprzed czterech lat to najlepszy dowód. Owszem, sam Palikot oseskiem w polityce nie był, ale wraz z nim weszło do niej wiele nowych twarzy – kto jeszcze kilka lat temu znał Andrzeja Rozenka, Roberta Biedronia, Wandę Nowicką czy Barbarę Nowacką?
A zatem kiedy dziś Leszek Miller wystawia do wyścigu o urząd prezydenta nikomu nieznaną kandydatkę, chce udowodnić, że wciąż trzyma partię mocną ręką. Niechcący jednak pokazuje coś więcej – w polskiej polityce wciąż można wszystko. Politykiem może zostać każdy, a skoro tak, to i bieżący układ sił nie jest dany raz na zawsze. I to właśnie – jak na razie jedyna – jasna strona nominacji Magdaleny Ogórek.