Umundurowana strażniczka zatrzaskuje mi drzwi przed nosem: „wchodzić albo wychodzić, nie robić przeciągu”. Ale niełatwo się zdecydować na kierunek zwiedzania, ponieważ wystawa prac Jiříego Kolářa w praskim Muzeum Kampa zajmuje trzy piętra po obu stronach korytarza. Muzealnica z obfitą trwałą i grubych okularach wygląda jak wycięta ze starej gazety. Kiedy się upewni, że łapy trzymam z daleka od sztuki, na powrót zagłębia się w katalog sprzętu domowego. Jiří Kolář odebrałby jej broszurę, wydarł z niej zielony odkurzacz i nałożył go na reprodukcję Botticellego; pociąłby na paseczki reklamę sweterka i skleił od nowa – tworząc poruszony, niespokojny kadr. Ucieszyłaby go też krzyżówka, którą rozwiązuje pani w sąsiedniej sali (drobna, przygarbiona, mocno upudrowana, ale wykazuje się refleksem, kiedy przez okno próbuję uchwycić Wełtawę, fotografowanie jest zabronione, zasada to zasada). Artysta rzuciłby się na zbiór łamigłówek, pomieszał litery i uporządkował je na nowo w migotliwą mozaikę.

jirikolar_1
Materiały: Muzeum Kampa w Pradze

 

Kolářa fascynowały oderwane znaki, obłok sensu, którego nie można przełożyć na potoczną mowę, ponieważ nie poddaje się on prawom składni ani semantyki. Z hebrajskich liter, z gotyckiego druku albo z kaligraficznych zawijasów artysta zszywa patchwork, układa okrąg, modeluje relief. Wyrwane z kontekstu słowa tworzą zgiełk, pomieszanie języków, ale także nowy, geometryczny porządek. Po galerii biegają dzieci; dziewczynki ćwierkają, chłopcy biorą się do bitki. Na podłodze leżą ścinki papieru, resztki gazet. Najwyraźniej uczniowie mają się zainspirować i stworzyć własne kolaże. W tym pomyśle wyczuwam znajomą ironię: taką sztukę mógłby uprawiać każdy dzieciak. Ale ta wystawa naprawdę zachęca, aby spróbować własnych sił. Prace Jiříego Kolářa przypominają wiersze Białoszewskiego: nicują język, wykorzystują najpospolitsze materiały, aby stworzyć nowy przedmiot – przewrotny, zabawny i piękny. Jak choćby ten globus oklejony znaczkami i kawałkami banknotów. Nie, tego nie wymyśliłby młodociany amator. Ale niech dzieci się uczą, może przynajmniej nauczą się patrzeć…

Ulica: w poszukiwaniu nowego języka

W tym roku minęło stulecie urodzin Jiříego Kolářa. Był synem piekarza i szwaczki, wychowywał się w przemysłowym Kladnie. Zdobył fach stolarza, ale bywał też ładowaczem, stróżem, murarzem i pomocnikiem rzeźnika. Awansował, kiedy zaprzyjaźnieni artyści załatwili mu posadę kelnera. Proletariackim pochodzeniem Kolář wręcz się chlubił, lubił pogadać ze sklepową i posiedzieć w hutniczej knajpie. Nie nosił się jednak jak robotnik, przeciwnie, w Pradze uchodził za eleganta. Kolekcjonerka Meda Mládková (założycielka Muzeum Kampa) wysyłała mu z Ameryki swetry i wodę kolońską. „Kolář był ubrany, jakby wybierał się na wesele, nie na czyjeś wesele, lecz na własne – z przymrużeniem oka pisał o nim Bohumil Hrabal – już siadając, podciągnął kanty spodni, żeby ich sobie nie wygnieść”.

jirikolar_3

„Postanowiłem wyjść z domu z piórem”, napisał Jiří Kolář w „Dzienniku z 1949 roku”. Nie został jednak piewcą socjalistycznego ustroju. Członkiem partii był zaledwie przez kilka powojennych miesięcy. W 1952 roku policja znalazła maszynopis jego poematu „Historia prawdziwa (Ród Genora)”. Kolář zestawił w nim dwa pozornie nieprzystające wątki: zabitej przez męża niewiernej żony oraz Żydówki postrzelonej podczas ucieczki z transportu (motyw oparty na opowiadaniu Zofii Nałkowskiej). Za ten utwór dziewięć miesięcy przesiedział w więzieniu, a pobyt tam uważał za najciekawszy okres w życiu. „Na ulicy” nie podziwiał osiągnięć nowego ustroju. Znajdował tam za to potoczne wyrażenia, mieszaninę głosów. Jak słusznie zauważył Leszek Engelking, jego dzieło nie jest tak solipsystyczne jak prace surrealistów: „nie chodzi mu o własną halucynację, ale o zestawienie elementów naznaczonych konkretnym ludzkim losem, niosących jego wyraźny ślad. Urywki rozmów, prowadzonych gdzieś w mieście lub na przedmieściu, niosą w sobie ślad losu tych, którzy rozmawiają” [1].

Niektóre z tych utworów brzmią jak scenariusz happeningu: „Opróżnij pomieszczenie / wynieś wszystko / i podpisz się na progu / jakbyś podpisywał / wiersz albo obraz”. | Anna Arno

Kolář był przekonany, że sztuka nie może kłamać. „Wziąć / pięć gramów ślepoty duchowej / piętnaście gramów tępoty / dwadzieścia gramów łajdactwa / i dwadzieścia pięć gramów bezczelności – podawał przepis na „Maść przeciw poezji” – Na końcu wymieszać / nowym szlagierem i hymnem / żeby nie było zarazków rzeczywistości / albo prawdy życia” (przeł. L. Engelking). Wykoślawiony, propagandowy język prowokował do szukania nowych środków wyrazu. Na przełomie lat 50. i 60. Kolář porzucił tradycyjną lirykę. Stworzył własny gatunek – zawieszoną pomiędzy literaturą a plastyką poezję „konkretną” czy też „ewidentną”. W tekście „Może nic, może coś” wyjaśniał: „Jest to wszelka poezja, wykluczająca słowo pisane jako nośnik tworzenia i porozumiewania się. Właśnie to – słowo – ma pozostać w człowieku i wszcząć w nim monolog”.

Pociąć, obrócić, skleić na nowo

W formalnych poszukiwaniach czeskiego artysty czuć swobodę, na jaką stać było tylko samouka. Z przymrużeniem oka nawiązywał do dawnych mistrzów. „Maję nagą” Goi okleił znakami drogowymi i zatytułował „Droga do raju”. Z kolei „Pannę Rivière” Ingresa pociął na kawałki i złożył na nowo, przez co nadał jej twarzy szpetny wyraz. Każdy materiał nadaje się do wtórnej obróbki. Etykiety konserw, przepisy kulinarne, zasady obsługi urządzeń zainspirowały „poezję instrukcji”. Niektóre z tych utworów brzmią jak scenariusz happeningu: „Opróżnij pomieszczenie / wynieś wszystko / i podpisz się na progu / jakbyś podpisywał / wiersz albo obraz”. Z kolei wiersze „porównawcze” zmuszają do intelektualnego wysiłku: „Były to proste teksty, w których czytelnik miał przykładowo porównać wyzwiska, których słuchałem ja o sobie, z tymi, których wysłuchał o sobie on”. Kolář wymyślił całą gamę nowych technik, które opisał potem w „Słowniku metod”.

jirikolar_4

„Reportażami” nazywał scenki, które w zestawieniach nabierały nowego znaczenia. W „Bezludnej ziemi” połączył średniowieczny zamek, szpitalny korytarz, cmentarz i autostradę. Dopiero artysta wydobył z tych zdjęć smutną poezję. Do gatunku „konfrontażu” Kolář zaliczył „Dwie płachty”: chłopska rodzina mozolnie ciągnie wór do pracy na roli, na sąsiednim zdjęciu oglądamy wojskową paradę, tym razem płachta to aksamitny tren z krzyżem maltańskim. Piorunujące wrażenie wywiera podobny układ postaci i skrajnie odmienne sytuacje. Autorskim gatunkiem Kolářa są „chiasmaże” z rozsypanych liter. Gęsto naklejone sylaby czy nuty tworzą dekoracyjny labirynt. Z kolei „frolaż” to obraz w obrazie: skośne oczy wyglądają z oparcia fotela, a fragmenty średniowiecznego mszału wypełniają sztućce. Pannie Béatrice Bizot, z którą korespondował w latach 80., Kolář radził się pobawić podziurawioną widokówką: „Proszę znaleźć jakieś zdjęcie i włożyć je pod wycięte miejsce. Czy ma Pani wrażenie, że wygląda inaczej? Następnie proszę przejść do łazienki i spojrzeć w lustro przez wycięte miejsce. Warto też zobaczyć, jak zmieni to Pani palce, usta, włosy itp.”. Proste zabiegi przynoszą nieraz najciekawsze efekty: „krumplaż” polega na przyklejeniu na czystej karcie uprzednio pogniecionego obrazu. Zmiętoszony rysunek kurczy się, koślawi i rozpada: na przykład krzywe budynki pochylają się ku podciętej Statui Wolności. W podobny sposób czeski artysta zinterpretował cykl pasyjny Dürera. Jego gest jest hołdem i bluźnierstwem zarazem. Kolář posłużył się reprodukcjami, ale podobny los mógłby przecież spotkać oryginalne ryciny.

Eksperymenty Kolářa nawiązują do awangardowych tradycji, począwszy od „Kaligramów” Apollinaire’a i surrealistycznego wiersza-obiektu. Z kolei recycling, czerpanie z kultury masowej zbliża go do pop-artu. Kolář stronił jednak od pustej prowokacji, epatowania i skandalu – przemocy, jaka często towarzyszy artystycznemu eksperymentowi. Jak wspominał twórca, był to świadomy wybór, do którego przyczyniła się wizyta w Muzeum Auschwitz-Birkenau: „Był to dla mnie jeden z największych wstrząsów, jakie przeżyłem: przeszklone olbrzymie pomieszczenia pełne włosów, butów, walizek, ubrań, protez, naczyń, okularów, zabawek dziecięcych itd. Wszystko to naznaczone strasznym losem, czymś, czemu sztuka nie sprostała i chyba nigdy nie podoła. Tutaj dokonał się mój sceptycyzm dla wszystkiego, co funkcjonowało i funkcjonuje na sztucznym szoku, dla wszystkiego, co kiedykolwiek chciało i chce epatować, drażnić, prowokować, dla jakiegokolwiek ekshibicjonizmu”.

jirikolar_5

Gdzie przepadła ironia Kolářa?

„Moim nauczycielem był zawsze Jiří Kolář” – mawiał Bohumil Hrabal. Przyjaciele nazywali go Dziobiącym Orłem, ponieważ „był wspaniale krytyczny”. Hrabalowi kazał się przerzucić z poezji na prozę. Dwudziestoletni Vaclav Havel debiutował w zredagowanym przez niego almanachu. W 1977 r. Kolář podpisał Kartę 77, a w obliczu politycznych represji zdecydował się na emigrację. „A któż poniesie odpowiedzialność za to, że poeta Jerzy Kolarz musiał przesunąć swój stolik i krzesło w kawiarni «Slavia» do Paryża?– martwił się Bohumil Hrabal w „Listach do Kwiecieńki”. – Jerzy Kolarz, który przez z górą ćwierć wieku przekazywał swoim przyjaciołom w godzinach popołudniowych wszystkie informacje o poezji i o wszystkich prądach i kierunkach świata plastycznego? Któż odpowie za to, że ten piękny człowiek zniknął z centrum Europy, on, który był jednym z członków-założycieli «Przyjaciół Bohemians», on, który chodził na piłkarską «Slavię», siadając zawsze pod zegarem za bramką i zawsze w stroju sportowym? On, który dumny był z tego, że choć wyuczył się na stolarza, mimo to uchodził za polihistora?”. Jiří Kolář wrócił do Pragi w 1997 r., na pięć lat przed śmiercią.

***

Wyglądam przez okno Muzeum Kampa – na Wełtawę, na żółte liście – tego nie może mi zabronić nawet sędziwa cerberka, która podnosi wzrok znad swojej krzyżówki. W kawiarni przy sąsiedniej ulicy podziwiałam dystyngowaną staruszkę, pogrążoną w lekturze „Lidovych novin”. Tydzień wcześniej Czesi pokazali czerwoną kartkę Miloszowi Zemanowi, głównie za prorosyjską postawę w sprawie Ukrainy. W powietrzu czuję napięcie. Czy to wyjaśnia wściekłość muzealników, którzy trzepnęli mnie po rękach za zbliżanie się do gablotki? Czy cokolwiek usprawiedliwia podarcie menu przez kelnera w gospodzie „Rudolfino”? Gdzie się podziało szwejkowskie poczucie humoru, dystans do samych siebie, którego tak często Czechom zazdrościmy? Myślę o tym, przyrządzając nakládaný hermelín (marynowany ser) i wspominając prace Kolářa – ich dowcip, ironię, zawartą w nich troskę, aby nie utracić „okaleczonej szczypty wolności”.

Przypis:

[1] Leszek Engelking, „Posłowie”, [w:] Jiří Kolář, „Sposób użycia i inne wiersze”, wybrał i przełożył Leszek Engelking, Wrocław 2010.

 

Wystawa:

„Jiří Kolář – 100 let od narození”, Muzeum Kampa w Pradze; do 8 lutego 2015 r.