18 lutego 2015 r. Bandżul stanie się na moment najważniejszą z afrykańskich stolic. Gambia – najmniejszy kraj Czarnego Lądu, od północy, południa i wschodu graniczący z Senegalem, a z zachodu obmywany falami Atlantyku – będzie hucznie obchodzić półwiecze niepodległości. Centrum wydarzeń ulokowano na Stadionie Wolności w nieodległym Bakau. Zapowiedziano największą w dziejach Gambii paradę wojskową i serię bankietów.

Dyktator

Obchody okrągłej rocznicy staną się spektaklem jednego aktora – Yahyi Jammeha, który od ponad dwóch dekad „demokratycznie” rządzi Gambią. Do rekordu swojego poprzednika, Dawdy Kairaby Jawary, brakuje mu zaledwie trzech lat. „Szejk Profesor Czcigodny Doktor Prezydent Jammeh” – tak brzmi skrócona wersja jego oficjalnej tytulatury – utrzymuje się u władzy dzięki dochodom z turystyki oraz dyskretnemu poparciu krajów islamskich: Iranu i Sudanu. W przeciągu ostatnich kilku lat zdołał udaremnić serię zamachów stanu, z których ostatni miał miejsce 30 grudnia ubiegłego roku.

„Uzdrowiciel” – jak ironicznie określają Jammeha opozycjoniści, nawiązując do rozpowszechnianej przez prezydenta informacji o wynalezieniu przez niego ziołowego leku na AIDS – doprowadził gambijską gospodarkę do ruiny. Według Wskaźnika Rozwoju Społecznego, kraj ten znajduje się na 172. miejscu spośród 187 sklasyfikowanych. Winą za recesję obarczani są homoseksualiści. We wrześniu ubiegłego roku w Gambii wprowadzono prawo pozwalające na skazanie ich na dożywotnie więzienie. Prezydent stwierdził: „Wytępimy to robactwo zwane homoseksualistami czy gejami w taki sam lub jeszcze bardziej agresywny sposób, w jaki walczymy z komarami wywołującymi malarię”.

Przebijanie się przez kolejne warstwy rocznicowego dyskursu Sojuszu na rzecz Reorientacji Patriotycznej i Budowy – partii, na której czele stoi Jammeh – to zadanie żmudne i nieatrakcyjne intelektualnie. Na długo przed rocznicą można było z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć, co Jammeh powie, a co przemilczy. Zatem lepiej cofnijmy się nieco w burzliwe dzieje Gambii. Niewielu dziś pamięta, że tereny tego kraju mogły stać się polską kolonią!

Polskiego lennika sen o koloniach

Połowa XVII w. Młody książę Kurlandii – dziś zachodnia Łotwa, a wówczas lenno Rzeczypospolitej – Jakub Kettler, po zakończeniu studiów w Rostocku i Lipsku udaje się w podróż po Europie. Podpatrzywszy mechanizmy funkcjonowania zachodnich gospodarek, wraca na dwór w Mitawie. Wdraża reformy modernizujące państwo. W 1647 r. składa królowi Władysławowi IV ofertę, zdawać by się mogło, nie do odrzucenia. Chce założyć kompanię handlową, mającą zagwarantować Rzeczypospolitej udział w walce o skarby nowo odkrywanego świata.

Gwoli prawdy, propozycja ta nie była jak na tamte czasu specjalnie wyjątkowa – w nowożytnej Europie regularnie powstawały instytucje tego typu, a śmiałków do wypraw w nieznane nie brakowało. Kettler planował, by w skład spółki weszli kupcy kurlandzcy, gdańscy i królewieccy, a patronat nad całym przedsięwzięciem objął polski monarcha. Mocno schorowany Władysław IV nie wykazał zbytniego zainteresowania Afryką – ciężar polityki kolonialnej Rzeczpospolitej kierował się wtedy na wschód, w stronę obszaru dzisiejszej Ukrainy. Kraje Czarnego Lądu w optyce monarchy pojawiały się zaledwie na geopolitycznym marginesie, jako obszar skąd można by prowadzić antyturecką krucjatę.

Kettler nie poddał się tak łatwo. Próbował uzyskać wsparcie innych protektorów – Holandii i Anglii. Mimo że nie uzyskał formalnego patronatu, w połowie 1651 r. ze starego hanzeatyckiego portu w Windawie w stronę zachodniego wybrzeża Afryki wyruszył „Walfisch”. Na pokładzie miał setkę żołnierzy. Cel misji – założenie faktorii handlowej dla Kettlera.

Okręt dotarł do celu pod koniec października. Jego kapitanowi, Joachimowi Denigerowi, dość szybko udało się nabyć od lokalnego wodza plemienia Barra (nazywanego także Kombo) niewielkie, ale strategicznie ulokowane skrawki ziemi. Zakupiono dwie wysepki położone w estuarium rzeki Gambia oraz dwa pasy lądu znajdujące się naprzeciwko nich. Pierwsza z wysp nosiła imię św. Andrzeja – patrona podróżników, rybaków i kupców. Ruiny Fortu Jakuba (nazwa na cześć księcia kurlandzkiego) wybudowanego na wyspie przez niespełna pięcioma wiekami podziwiać można do dzisiaj.

W okresie kolonizacji brytyjskiej Wyspę św. Andrzeja przemianowano na James Island – pozostałości fortu z XVIII w.; źródło: Wikicommons
W okresie kolonizacji brytyjskiej Wyspę św. Andrzeja przemianowano na James Island – pozostałości fortu z XVIII w.; źródło: Wikicommons

Patronką drugiej afrykańskiej wyspy zajętej przez Kurlandczyków była św. Maria, choć przez miejscowych teren ten nazywany był „Bang julo”, co oznaczać miało włókna liny. Dodać można, że obecnie na wyspie znajduje się stolica Gambii, senne na co dzień Bandżul, a nieopodal ulokowane są modne kurorty w Bakau i Serekundzie oraz ostoja ornitofauny – Park Narodowy Abuko.

Kolonia polskiego lennika rozwijała się dynamicznie. Do ufortyfikowanych osad regularnie zawijały statki. Kwitł handel. Z Afryki importowano głównie kość słoniową i niewolników transportowanych dalej do Indii Zachodnich (czyli na współczesne Karaiby). W zamian przywożono naczynia i tkaniny. W interiorze szukano także złota – bezskutecznie. Nikomu wtedy przez myśl nie przyszło, że cztery stulecia później głównym towarem eksportowym Gambii będą… orzeszki ziemne.

Niestety, szczęście przestało sprzyjać księciu Kurlandii. Kettler utracił kontrolę nad ujściem rzeki Gambia w 1659 r. Zadecydował o tym splot czynników różnego rodzaju – kryzys w ojczyźnie spustoszonej przez oddziały szwedzkie oraz oceaniczna rywalizacja holendersko-angielska. W 1658 r. kurlandzkie faktorie próbowali przejąć Holendrzy. Trzy lata później udało się to Anglikom. Ostatecznie Kettler zrzekł się praw do Gambii w 1664 r. Data ta wyznacza kres marzeń polskiego lennika o zbudowaniu kolonialnego imperium Kurlandii w Afryce – snu, który nie miał szans się ziścić.