Afrykański Pokojowy Nobel – jak nieco ironicznie nazywa się Nagrodę Fundacji Mo Ibrahima – przyznawany jest od ośmiu lat. Tak naprawdę trudno mówić o jego „przyznawaniu”, bo od 2007 r. laureatów zdołano uhonorować zaledwie czterokrotnie – w pozostałych przypadkach kapituła nie potrafiła wytypować postaci z Czarnego Lądu, która spełniałby określone kryteria.

Nagrodę ufundował urodzony w Sudanie, posiadający brytyjski paszport miliarder Mohammed Ibrahim. Jego biografia to opowieść o sukcesie, spełnieniu american dream w realiach afrykańskich i – mimo wszystko – o wyjątkowej wrażliwości społecznej. Po studiach inżynieryjnych w Egipcie i Wielkiej Brytanii oraz krótkim okresie pracy dla British Telecom, Mo – jak nazywają go w ojczyźnie – założył własną firmę telekomunikacyjną: Mobile Systems International. Spółkę przemianowano wkrótce na Celtel. Po kilku latach koncern stał się jedną z ikon nowoczesności i rewolucji cyfrowej w Afryce, a majątek Mo przekroczył miliard dolarów.

Na początku XX w. Celtel oferował swoje usługi w co trzecim kraju afrykańskim. W 2005 r. firma została przejęta przez kuwejcki Zain, a Mo skupił się na działalności filantropijnej. Dwa lata później ufundował nagrodę swojego imienia, którą przyznaje się wybitnym afrykańskim przywódcom – wyłonionym w wyborach, dobrowolnie oddającym ster państwa (bądź utrzymującym się u władzy na drodze demokratycznej reelekcji), których decyzje mają bezpośrednie przełożenie na rozwój kraju.

Dodać można, że zdobycie nagrody Mo Ibrahima wiąże się nie tylko z prestiżem. To jedno z najbardziej wartościowych – w sensie finansowym – wyróżnień na świecie. Politykowi płaci się hojnie za uczciwość – otrzymuje on jednorazowo 5 mln dolarów oraz dożywotnią wypłatę 200 tys. dolarów rocznie, którą ma obowiązek przeznaczać na cele charytatywne. Tak skonstruowana nagroda stanowi rzadki przykład motywatora – strumienia pomocy finansowej, kierowanej przez Afrykanów do Afrykanów, a zatem ziszczenia idei African solution for African problems.

Pierwszym zwycięzcą konkursu był prezydent Mozambiku Joaquim Chissano, jeden z architektów odbudowy kraju wyniszczonego przez wojnę domową. W tym samym roku honorowe wyróżnienie otrzymał Nelson Mandela. Rok później nagrodzono Festusa Mogae z Botswany, a w 2011 r. Pedro Piresa z Republiki Zielonego Przylądka. W 2012 roku specjalną nagrodę i milion dolarów otrzymał abp Desmond Tutu. W 2014 r. nagroda powędrowała do Hifikepunye Pohamby, od 2005 r. sprawującego urząd prezydenta Namibii.

Fundator nagrody, Mohammed Ibrahim. Źródło: Wikicommons
Fundator nagrody, Mohammed Ibrahim. Źródło: Wikicommons

Kto decyduje o przyznaniu nagrody? W skład kapituły konkursu wchodzą m.in.: Salim Ahmed Salim – tanzański dziennikarz i dyplomata, były przewodniczący Sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ, sekretarz generalny Organizacji Jedności Afrykańskiej; Martti Ahtisaari, prezydent Finlandii, laureat Pokojowej Nagrody Nobla w 2008 r., którą otrzymał za zaangażowanie w rozwiązanie konfliktów międzynarodowych; Aïcha Bah Diallo, gwinejska minister edukacji, założycielka Forum of African Women Educationalists; Muhammad el-Baradei, wiceprezydent Egiptu, dyrektor generalny Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, laureat Pokojowej Nagrody Nobla w 2005 r.

Skład jury przedstawia się imponująco – to uznane autorytety międzynarodowe i postacie zatopione w świecie politycznym Afryki. Trudno posądzać je o nieznajomość charakteru transformacji społeczeństw postkolonialnych. Dlaczego zatem cztery razy nagrody nie przyznano? Odpowiedzi na to pytanie dostarcza Ibrahim Index of African Governance – ranking jakości rządzenia w Afryce. Według ostatniego zestawienia kraje najlepiej rozwijające się w sensie politycznym to: Mauritius, Republika Zielonego Przylądka, Botswana, RPA, Seszele, Namibia, Ghana, Tunezja, Senegal i Lesotho. Co łączy te kraje? Na liście tej znajdują się niewielkie państewka wyspiarskie (często raje turystyczno-podatkowe) oraz organizmy polityczne z południa kontynentu, które najpóźniej w Afryce uzyskały niepodległość. Najgorzej w rankingu wypadają (od końca): Somalia, Republika Środkowoafrykańska, Erytrea, Czad, Gwinea Bissau, Demokratyczna Republika Konga, Zimbabwe, Gwinea Równikowa, Angola, Libia i Gwinea. Są to państwa upadłe, gdzie trwa bądź niedawno zakończyła się wojna domowa. Według autorów indeksu, demokratyzacja najszybciej przebiega w byłych koloniach francuskich, których PKB rośnie dzięki inwestycjom byłego oraz nowego – chińskiego – kolonizatora: Wybrzeżu Kości Słoniowej, Gwinei i Nigrze. Wśród państw odnotowujących największy spadek w rankingu znajdują się kraje niepotrafiące odnaleźć własnej tożsamości politycznej po Arabskim Przebudzeniu (Egipt, Libia), naznaczona piętnem zamachów stanu Gwinea Bissau oraz dwa regiony pokonfliktowe: Republika Środkowoafrykańska i Mali.

Śledząc Ibrahim Index of African Governance, trudno dziwić się kapitule konkursu, która czterokrotnie odmówiła wyboru laureata. Owszem, Afryka rozwija się gospodarczo, ale wzrostowi PKB rzadko towarzyszy demokratyzacja, walka z korupcją i wypracowanie ponadetnicznego konsensusu. Czy przyznanie nagrody cokolwiek w tym obszarze zmienia? Oczywiście, nie. Warto zwrócić jednak uwagę, że sam fakt niewytypowania kandydata odbija się fatalnym medialnym echem, potęgując negatywne wyobrażenia o upadku kultury politycznej na Czarnym Lądzie. Dziennikarze, komentując decyzję odmowną jury, kasandrycznie wieszczą degrengoladę w całej Afryce. Czy wobec tego powinno się wymóc na kapitule coroczne przyznawanie nagrody – finansowego motywatora przemian demokratycznych? To także nie rozwiąże problemów zapaści politycznej dotykającej znaczne części tego kontynentu. Co więcej, imperatyw przyznawania nagrody mógłby sprzyjać pogłębieniu się nierówności rozwojowych, przy okazji generując nowego rodzaju napięcia. Nagradzanie „tych, którym się udało”, oznacza wszak honorowanie elitarnego klubu państw bogatych, czyli społeczeństw najmniej potrzebujących wsparcia. Czy byłby to zatem wybór sprawiedliwy?