Ubrani jak nindża, operujący okrucieństwem jak z horrorów klasy B, używający seksu jako broni przeciwko wrogom i jako obietnicy dla kandydatów, szokujący bezwzględnością. W ich nagraniach z kolejnych egzekucji wrzucanych do sieci miara przekraczania kolejnych granic wydaje się dozowana jakby za radą wytrawnych marketingowców. Kiedy już przyzwyczailiśmy się (właśnie, przyzwyczailiśmy?) do nieśmiałego chłopaczka z brytyjskiej lower secondary school, który został katem ISIS, odrzynającym głowy jeńcom, wkrótce stawka została podniesiona: 24 ubranych na pomarańczowo jeńców-chrześcijan (Guantanamo dla krzyżowców), pozbawianych głów nad brzegiem morza. I potem ujęcie jak z klasyki kina, pusty brzeg i tylko morze czerwone od krwi.
Po drodze ISIS zorganizował globalne głosowanie wśród swoich zwolenników, jaką śmiercią powinien zginać ujęty jordański pilot. Większość wybrała spalenie żywcem, co też skwapliwie wykonano, zgodnie z regułami wszystkich programów rozrywkowych Zachodu, gdzie publiczność decyduje o odpadnięciu uczestnika lub jego zwycięstwie. To, że ten program dotyczył czegoś innego niż taniec, piosenka lub wybór najpiękniejszej, dla istoty sprawy miał drugorzędne znaczenie. Każdy ma takie programy, jakie lubi. A ISIS lubi programy, gdzie stawką jest śmierć i zniszczenie. Śmierć i zniszczenie wszystkiego, co dla Zachodu wydaje się wartością czy tabu. Rozwalanie młotami w muzeach w Mosulu starożytnych rzeźb, wysadzanie w powietrze antycznych ruin, palenie bibliotek. Zagłada dla wszelkiej różnorodności – od inaczej wierzących i mniejszości etniczno-religijnych, po filmowanie egzekucji homoseksualistów.
Treści obecne na Zachodzie jako wytwór popkultury, w tysiącach filmów, teledysków i zawartości sieci, w oswojonej i zbanalizowanej formie, ISIS zrealizował naprawdę. Tyle że bardziej. | Bartłomiej Sienkiewicz
ISIS jest równocześnie otoczone nimbem niezwykłości przenikającym do metropolii Zachodu, ściągającym ochotników porzucających swoje życie na przedmieściach Londynu, Brukseli czy Paryża (ale także miast i wiosek Rosyjskiego Kaukazu) na rzecz maski zakrywającej twarz, czarnego proporca i kałasznikowa. Ściągającym kobiety, a raczej nastolatki, by służyły swoim ciałem wojownikom za prawdziwą wiarę, co nawet już się stało przedmiotem prześmiewczych filmików w USA. ISIS oferuje przemoc i seks swoim wyznawcom i członkom – bez limitu, ekstremalnie na tyle, że jak można dowiedzieć się z relacji „z frontu”, zaczął sprowadzać duże ilości viagry, by wspomóc bojowników w masowych gwałtach i nieskrępowanej uciesze z „żonami” i niewolnicami.
Treści obecne na Zachodzie jako wytwór popkultury, w tysiącach filmów, teledysków i zawartości sieci, w oswojonej i zbanalizowanej formie, ISIS zrealizował naprawdę. Tyle że bardziej. I uczynił z tego swój znak rozpoznawczy, brand ściągający nowych chętnych na skalę równie globalną jak Coca-Cola czy Google. W świecie, w którym rozpoznawalność i marka są kluczem do umysłów i kieszeni klientów, stworzyli markę napędzającą zjawisko jak z mrocznych snów. Albo z wyszukiwarki internetowej.
Można oczywiście wykazać, że przedtem były stosowane podobne metody – w Bośni, w Afryce, w działalności Al-Kaidy. Ale ISIS wyciągnął ostateczne wnioski z tych antecedencji i stworzył system oddziałujący o wiele silniej niż jego poprzednicy. To wojna, która toczy się nie tylko na terenie Syrii i Iraku, ale w głowach globalnej widowni. ISIS wykorzystał jak nikt dotąd triadę, na której uformowała się tradycja Zachodu: tolerancji religijnej, wolności słowa i internetu, i zwrócił te narzędzia przeciw Zachodowi i całej społeczności liberalno-demokratycznej. To jest nowa wojna, w której stawką jest nie tyle militarna przewaga w polu, jak ze zwietrzałych doktryn Clausewitza, ile umiejętność posługiwania się narzędziami marketingowymi wypracowanymi w erze globalnego turbokapitalizmu.
Religia, prorok Muhammad są tu zaledwie dekoracją, narzędziem, formą dostępną i atrakcyjną, lecz nie decydującą o treści. | Bartłomiej Sienkiewicz
ISIS to nie tylko problem polityczny i militarny, ale też społeczny i kulturowy. Klecąca się powoli koalicja na rzecz wygubienia tej nowej formy dżihadu pewnie osiągnie w końcu swój cel i przynajmniej ograniczy zasięg oraz możliwości działania ISIS w jego mateczniku. Będzie to trwało parę miesięcy, będzie kosztowne i pełne niespodziewanych, cichych sojuszy. Obok USA i jego europejskich sojuszników obecne będą Izrael, Rosja, Iran i niedobity Assad. A także wiele państw arabskich, przerażonych gwałtownością płomienia, jaki wzniecili bojownicy ISIS w regionie.
Co nie zmienia faktu, że jesteśmy świadkami działania mającego wymiar globalny, tak jak globalna była dominacja Zachodu od końca zimnej wojny. Bo każdy, kto w zderzeniu z bogatą cywilizacją demoliberalną może mieć poczucie utraty prestiżu, choćby przez biedę, w jakiej żyje – ma wzór udanego buntu. I narzędzia, których można użyć, by bunt ten wyrazić, stworzone, by głosić potęgę wolnego słowa i komunikacji międzyludzkiej. ISIS pewnie w końcu przeminie, ale już należy się obawiać jego następców i naśladowców, bo poprzeczka w tym konflikcie jest ciągle podnoszona.
Jak pisał przed ponad pięćdziesięciu laty Arnold J. Toynbee w „Cywilizacji w trakcie próby”: „Panislamizm wprawdzie drzemie – ale musimy się liczyć z taką ewentualnością, że jeśli kiedyś kosmopolityczny proletariat «zokcydentalizowanego» świata zbuntuje się przeciw zachodniej dominacji i zażąda antyzachodniego przywództwa, śpiący może się ocknąć”.
Globalny proletariat, mający na wyciągniecie ręki – w komputerach, telewizji, smartfonach – świat dobrobytu, którego nigdy za życia nie dostąpi, żyjący w ciągłym upokorzeniu między pożądaniem a realnością swojego losu (o czym swego czasu pisał Peter Sloterdijk), jest tym polem, na którym rozgrywa się prawdziwa batalia o przyszłość świata.
To nie „zemsta Boga”, nie powrót teologii politycznej czy „islamofaszyzm”, jak próbuje się czasami reinterpretować kolejne odsłony wzbierającego resentymentu. Religia, prorok Muhammad są tu zaledwie dekoracją, narzędziem, formą dostępną i atrakcyjną lecz nie decydującą o treści. To odpowiedź na zglobalizowany przez Zachód świat. Globalna odpowiedź.