Wariant pierwszy: demokracja to rządy większości. Demokratycznym liderem jest ten, któremu większość oddaje władzę w wyborach. To podejście szczególnie popularne nie tylko w Rosji, lecz także w Islamskiej Republice Iranu czy w rządzonej przez Hamas palestyńskiej Strefie Gazy.
Wariant drugi nie spodoba się wspomnianym państwom lub quasi-państwowym tworom, takim jak Strefa Gazy. Mowa oczywiście o „demokracji instytucjonalnej”. Zgodnie z tą koncepcją, prawdziwa demokracja jest zjawiskiem bardziej skomplikowanym, a nie tylko systemem, w którym większość raz za razem – przy pomocy imitacji procedury wyborczej – legitymizuje działaia stale tego samego populisty (lub grupy populistów) z powodzeniem utrzymującego się przy władzy przez wiele lat. Aby być demokracją, trzeba posiadać sprawnie funkcjonujące, niezależne od siebie demokratyczne instytucje. Potrzeba surowego przestrzegania procedur administracyjnych oraz – w miarę możliwości – respektowania wymienialności władzy. Ten ostatni mechanizm jest nie tylko przejawem demokracji, ale jednym z podstawowych warunków jej zaistnienia.
Współczesna rosyjska władza jest skonstruowana inaczej. Jej odmienności względem demokracji instytucjonalnej zasługują na bardziej szczegółowe omówienie.
Iluzje demokracji
Władza ustawodawcza cieszy się w Rosji zerowym autorytetem. Wszystkie istotne ustawy przesyłane są do niższej izby parlamentu – Dumy Państwowej – wyłącznie przez rząd lub Kreml. Projekty mogą też w miarę niezależnie od władzy wykonawczej wnosić wpływowi przemysłowi lub finansowi lobbyści. Z inicjatywą rzadko wychodzą sami rosyjscy deputowani. Analiza aktów prawnych wniesionych przez nich w ciągu ostatnich trzech lat, czyli od początku bieżącej kadencji Dumy Państwowej, pokazuje, że paradoksalnie (gdyby do rosyjskiego systemu przykładać zachodnie standardy) to właśnie opozycja parlamentarna poddała pod obrady większość represyjnych projektów – także tych, które zdaniem rosyjskiej opozycji pozaparlamentarnej, są niezgodne z konstytucją. Jak to się dzieje? Ostatnimi czasy deputowani nawet nie wstydzą się przyznać, że projekty ustaw otrzymują najczęściej od prezydenckiej administracji, po czym wnoszą je pod obrady we własnym imieniu.
System partyjny jest praktycznie martwy. Opozycja pozaparlamentarna nie odgrywa żadnej roli, a wszystkie opozycyjne partie w parlamencie, które pozostają poza rządem – Komunistyczna Partia Rosji, Liberalno-Demokratyczna Partia Rosji i Sprawiedliwa Rosja – także popierają w tej chwili władzę wykonawczą, a konkretnie: Władimira Putina. Czasami robią to nawet aktywniej niż umowna partia władzy, czyli Jedna Rosja.
To samo można powiedzieć o wymiarze sprawiedliwości. Najgłośniejsze procesy sądowe ostatnich lat pokazują, że system sądowniczy w Rosji jest nie tyle niesamodzielny, co w pełni podporządkowany władzy wykonawczej. Nikt już pewnie nie pamięta, że w państwie funkcjonuje taka instytucja jak Ministerstwo Sprawiedliwości. Nie jest ono obecne ani w przestrzeni publicznej, ani w procesie tworzenia prawa. Za to wszyscy wiedzą, że jedynym realnym filtrem, przez który można przepuścić projekt ustawy, jest prezydencka administracja.
Tak właśnie funkcjonuje imitacyjna demokracja, którą można by nazwać „demokracją nieliberalną”. Istnieje w niej ersatz procedur demokratycznych, ale realne decyzje podejmowane są poza systemem demokratycznych instytucji. | Iwan Prieobrażenski
Nie inaczej jest w organach ścigania. Prokuratura, której rolę określa przecież konstytucja, pozbawiona jest jakiejkolwiek sprawczości. Przestała prowadzić nawet śledztwa w sprawach karnych. W tym celu powołano pozakonstytucyjny Komitet Śledczy, który podporządkowany jest osobiście Władimirowi Putinowi, bo nie Prezydentowi Federacji Rosyjskiej, jeśli tę funkcję miałby sprawować ktoś inny.
Dochodzenie w sprawie zabójstwa Borysa Niemcowa, byłego pierwszego wicepremiera i jednego z liderów opozycji, dobitnie pokazuje, w jak wielkim stopniu wszelkie organy państwa podporządkowane są władzy. Nie możemy spodziewać się, że Komitet Śledczy czy Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oświadczą, iż opozycjonista padł ofiarą zamachu zorganizowanego przez kogokolwiek z kręgu dzisiejszego rządcy Rosji. Do tej pory do publicznej wiadomości podawano jedynie bardzo wątpliwe lub po prostu śmieszne przyczyny zabójstwa Niemcowa, a cała rządząca elita otrzymała wyraźny sygnał – nieważne, kto zabił, ważne, że trzeba liczyć się z tym, że rosyjska władza nie zamierza dłużej gwarantować bezpieczeństwa tym przedstawicielom klasy politycznej – a do niej niewątpliwie zaliczał się Niemcow – którzy nie popierają polityki Władimira Putina.
Fantomowy system i wojna na niby
Instytucja prezydenta do niedawna pozostawała ostatnią funkcją publiczną, dzięki której udawało się zachować pozory demokracji instytucjonalnej. Jeszcze przed 2008 r., gdy Władimir Putin po raz pierwszy sprawował urząd prezydenta, ten i tak superprezydencki system został przekształcony w tzw. strukturę „władzy wertykalnej”, w której nawet za mianowanie kierownika policji średniego szczebla i dymisję sędziego odpowiedzialna jest osobiście głowa państwa.
Putin skupił w rękach prezydenta pełnię władzy, a następnie przekazał to stanowisko Dmitrijowi Miedwiediewowi. Wówczas funkcja głowy państwa miała szansę stać się pierwszą demokratyczną instytucją, która nie byłaby bezpośrednio zależna od Putina, a byłaby prawdziwie władną jednostką. Tak się jednak nie stało. W niedługim czasie Władimir Putin ponownie objął urząd prezydencki i tym samym zrujnował ostatni bastion demokracji. Najlepszą tego ilustracją jest historia przyłączenia Krymu do Rosji i prowadzone na wschodzie Ukrainy działania wojenne.
Cała rządząca elita otrzymała wyraźny sygnał – nieważne, kto zabił Niemcowa, rosyjska władza nie zamierza dłużej gwarantować bezpieczeństwa tym, którzy nie popierają polityki Władimira Putina. | Iwan Prieobrażenski
Jak powszechnie wiadomo, a przyznają to otwarcie liczni przedstawiciele rosyjskiej władzy, decyzję o przyłączeniu Krymu do Rosji podjął bezpośrednio Władimir Putin. Nie byłaby ona możliwa w demokracji instytucjonalnej, ponieważ prezydent musiałby uzgadniać ją z wieloma podmiotami, chociażby z rządem, o którego istnieniu wspomina się dzisiaj w Rosji co najwyżej w związku z kryzysem ekonomicznym, ale nigdy z polityką. Albo z Sądem Konstytucyjnym, przeniesionym z Moskwy do Petersburga, który utracił jakikolwiek wpływ na bieżące decyzje rosyjskich władz. No i wreszcie może z parlamentem i ewentualnie z narodem. Deputowani z pewnością zaproponowaliby ogólnopaństwowe referendum, z pytaniem, czy obywatele Rosji chcą, aby Krym i Sewastopol stały się częścią państwa. Choć trudno się spodziewać, by ktokolwiek poza Putinem chciałby wziąć na siebie taką odpowiedzialność.
Tymczasem decyzje podejmował jeden człowiek. No właśnie – człowiek, a nie Prezydent Federacji Rosyjskiej. Ponieważ tak właśnie funkcjonuje imitacyjna demokracja, którą można by jeszcze ewentualnie nazwać „demokracją nieliberalną”. Istnieje w niej ersatz procedur demokratycznych, ale realne decyzje podejmowane są poza systemem demokratycznych instytucji. Nie bez przyczyny kwintesencją imitacyjnego ustroju Rosji stała się tzw. wojna hybrydowa na Ukrainie. Istotnie: demokracja, której naprawdę nie ma, prowadzi wojnę, której oficjalnie również nie ma. Po zniesieniu instytucji demokratycznych Rosja nie prowadzi także polityki zagranicznej, a jedynie politykę wewnętrzną, która rozprzestrzeniła się na wschód Ukrainy.
Tłumaczenie: Tomasz Zawisko