250. rocznicę powstania teatru publicznego w Polsce Teatr Wielki–Opera Narodowa postanowił uczcić wystawieniem wodewilu „Cud albo Krakowiaki i Górale” z muzyką Jana Stefaniego do słów Wojciecha Bogusławskiego. Wybór tej partytury wydaje się oczywisty – jest to wszak utwór uważany przez historię muzyki za pierwszą polską operę narodową. Produkcja ta jest ważna także dlatego, że mamy do czynienia z przedstawieniem, w którym wzięli udział uczestnicy programu kształcenia młodych talentów – Akademii Operowej prowadzonej przez TW–ON.
Organizatorzy niewątpliwie mieli misyjne podejście do spektaklu, który ma być prezentowany w różnych miastach Polski. Ale czy na pewno dość uwagi poświęcili pytaniu, co właściwie on popularyzuje, czego uczy, dla kogo ma być atrakcyjny?
Libretto wypełniają frazesy o treści tak ogólnej, że pasują niemal do każdej sytuacji. Powstał nasycony komunałami przekaz osadzony w estetyce cepelii. | Gniewomir Zajączkowski, Szymon Żuchowski
W chwili swojej premiery, pod koniec XVIII w., „Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale” (to bodaj najpopularniejsza z kilku wersji tytułu) był dziełem istotnym, nie tylko ze względu na wkład w historię gatunku na ziemiach polskich, lecz także z uwagi na swą wymowę polityczną tuż przed insurekcją kościuszkowską. Dzisiaj stanowi on głównie ciekawostkę historyczną. Trudno dostrzec w nim uniwersalne prawdy i wartościowe odniesienia polityczne, o których wspominają realizatorzy spektaklu. W rzeczywistości libretto wypełniają frazesy o treści tak ogólnej, że pasują niemal do każdej sytuacji. Tekst Wojciecha Bogusławskiego reżyser, Jarosław Kilian, potraktował bardzo serio, nie pokusiwszy się o jakiekolwiek „przekontekstowienie” czy przymrużenie oka. W rezultacie pozostał tylko nasycony komunałami przekaz osadzony w estetyce cepelii. Wobec skąpości działań reżysera tym bardziej warto docenić pracę Emila Wesołowskiego, który wykorzystał sprawność młodych wykonawców i ułożył do arii, duetów i scen zespołowych klasyczną i płynną, acz wcale niełatwą choreografię, zastępującą w podstawowym zakresie reżyserię.
Pewnych walorów produkcji, istotnie wykraczających poza wizualne reprodukowanie skansenowego stereotypu, można się dopatrzyć w realizacji warstwy muzycznej. Pieczę nad nią powierzono Władysławowi Kłosiewiczowi, który nie po raz pierwszy pracował nad tą partyturą. Wykorzystano kopie instrumentów dawnych i starano się zbliżyć do oryginalnego, historycznego brzmienia: zmniejszono obsadę w stosunku do poprzednich wykonań, wprowadzono klawesyn jako podstawę harmoniczną dla zespołu (pod koniec XVIII w. takie użycie tego instrumentu wyszło już niemal z mody).
Realizację niektórych fragmentów partytury, w tym charakterystycznych tańców, zwłaszcza góralskich, powierzono muzykom, którzy grali na modłę ludową, „pod nogę”, co było całkiem udanym i paradoksalnie nieszablonowym zabiegiem estetycznym. Kłosiewicz nie bez powodzenia starał się wydobyć z tej partytury, bogato inkrustowanej ludowymi tańcami różnego pochodzenia, jak najwięcej efektów brzmieniowych.
Mimo to w sensie dydaktycznym partytura Stefaniego nie przedstawia sobą szczególnej wartości. Czego bowiem można nauczyć młodych, ale dorosłych już muzyków, dając im utwory niezbyt ambitne zarówno pod względem technicznym, jak i – co ważniejsze – interpretacyjnym? Niewiele można powiedzieć o adeptach Akademii Operowej na podstawie zaśpiewanych przez nich partii – i nie jest to wina wykonawców, lecz charakteru utworu. Większość uczestników projektu to absolwenci studiów muzycznych, również po kursach mistrzowskich. Uczniowie szkół muzycznych II stopnia pewnie mogliby skorzystać na udziale w takim przedsięwzięciu, które dla starszych kolegów nie jest już prawdziwym wyzwaniem. Ktoś może powie, że warto pielęgnować tradycję, nawet w najbardziej sztampowym wydaniu – ale „Krakowiacy i Górale” są przecież grywani, a z ich wykonywaniem równie dobrze radzą sobie zespoły pieśni i tańca, takie jak „Mazowsze” czy „Śląsk”.
W „Krakowiakach…” nawet najbardziej rozbudowane partie, na przykład studenta Bardosa, nie stawiają poprzeczki zbyt wysoko, choć w omawianym przedstawieniu śpiewacy mieli chwilami zadanie utrudnione przez choreografię wymagającą naprawdę dobrej kondycji. Z zadań tanecznych w większości wywiązali się zresztą znakomicie. Ponadto od strony wokalnej i aktorskiej zwracała uwagę pełna wdzięku Marta Motkowicz w roli Doroty, temperamentnej młynarzowej, sprawczyni największego zamieszania, a Aleksandra Borkiewicz znakomicie pasowała do roli jej antagonistki – Basi. Spójne kreacje zaproponowali Mikołaj Trąbka jako Stach i Damian Wilma jako Bardos. Niestety, naprawdę niewiele można powiedzieć o reszcie solistów na podstawie ich niewielkich, mało zróżnicowanych partii.
W „Krakowiakach…” nawet najbardziej rozbudowane partie, na przykład studenta Bardosa, nie stawiają poprzeczki zbyt wysoko. | Gniewomir Zajączkowski, Szymon Żuchowski
Tak się złożyło, że nie dysponujemy żadnymi wybitnie atrakcyjnymi operami polskimi z XVIII w. Trzeba również przyznać, że kompozycja Stefaniego nie jest pewnie gorsza niż przeciętna ówczesna śpiewogra. Dlaczego jednak iść po linii najmniejszego oporu i umożliwiać młodym, utalentowanym muzykom występ na deskach Opery Narodowej w produkcji jakoś tam zabawnej, ale na sposób jarmarczny? Bezkrytycznie replikującej konwencję, nieuczącej kwestionowania czegokolwiek i sugerującej, że w sztuce lepiej obierać wydeptane ścieżki niż szukać nowych? Może warto pokazać im, że starymi drogami również da się zajść daleko – ale zygzakiem, tyłem, pod prąd, bo wtedy łatwiej zachować czujność i wrażliwość, które sprzyjają artyście?
Ostatnie dwa i pół stulecia bez wątpienia przyniosło pewną liczbę utworów scenicznych (niekiedy zapomnianych i niewykonanych) bardziej wartościowych, z większym potencjałem estetycznym i pedagogicznym, od wodewilu Bogusławskiego i Stefaniego. Są wśród nich dzieła kompozytorów takich jak Ignacy Feliks Dobrzyński, Roman Statkowski, Władysław Żeleński – czy późniejszych, jak Grażyna Bacewicz, Witold Rudziński, Zbigniew Rudziński i inni. Może lepiej sięgać do ich twórczości – zapewne trudniejszej, ale też dającej większe pole do popisu i rozwoju – niż zadowalać się wyświechtanymi morałami i siermiężną farsą spod znaku obwarzanka i oscypka?
Spektakl:
„Cud albo Krakowiaki i Górale” – wodewil w czterech aktach (prapremiera 1 marca 1794).
Muzyka: Jan Stefani, słowa: Wojciech Bogusławski, kierownictwo muzyczne: Władysław Kłosiewicz, reżyseria: Jarosław Kilian, choreografia: Emil Wesołowski, scenografia i kostiumy: Izabela Chełkowska.
Teatr Wielki – Opera Narodowa w Warszawie, premiera 13 marca 2015.