W marcowym numerze paryskiej „Kultury” z 1955 r. ukazał się tekst pt. „Nasza stała lektura”. Składał się on z krótkich pastiszów, w których obśmiano autorów pisujących regularnie na łamach czasopisma lub wydawanych przez Instytut Literacki, m.in. Gombrowicza, Miłosza, Czapskiego i Jeleńskiego. Wśród pisarzy, których spotkał ten zaszczyt – śmianie się z czyjegoś stylu wskazuje wszak na jego idiomatyczność – znalazł się również Teodor Parnicki, wówczas autor dwóch stosunkowo dobrze przyjętych powieści historycznych, czyli „Aecjusza, ostatniego Rzymianina” (1937), „Srebrnych orłów” (1944) i jeszcze niewydanych – znanych tylko z fragmentów – powieści „Słowo i ciało” oraz „Koniec «Zgody Narodów»”. Autor pastiszu przedrzeźniał styl właśnie tego ostatniego utworu – idealnie wyczuł zawiłą składnię zdań, w których bohaterowie starają się przekazać jak najwięcej informacji, a w konsekwencji brną w niezrozumiałe analizy (pozornie) nieznaczących szczegółów: „Zaczęło się od tego, że Antynorowi odebrano stanowisko doglądacza niewolnic królewskich i kazano doglądać Głównego Eunucha, który, choć cieszył się łaskami późniejszej królowej Trebizondy, miał niemiły zwyczaj czkania głośno podczas przewlekania paciorków z gałki muszkatołowej przez nos nałożnicy Palimpsesty, sprowadzonej jeszcze za panowania Hieroglifa Wielkiego z miasta Rumbarbarum”.
Pastisz pt. „Za drzwiami wielkiej niewiadomej” jest jednym z zaledwie czterech tekstów opublikowanych na łamach „Kultury”, który traktuje bezpośrednio o twórczości Parnickiego. (Oprócz tych czterech tekstów w Bibliotece „Kultury” pod koniec 1955 r. ukazał się „Koniec «Zgody Narodów»”). Zaryzykować można tezę, że środowisko Maisons-Laffitte ignorowało dokonania pisarza, co jest o tyle osobliwe, że do najwierniejszych czytelników powieści Parnickiego należał Jerzy Stempowski [1].
Lektura korespondencji, którą Parnicki i Jerzy Giedroyc prowadzili od 1946 do 1968 r., pozwala zajrzeć za kulisy współpracy pisarza z paryską „Kulturą” oraz określić, dlaczego de facto współpraca nie została zawiązana. Stanowi również świetny materiał do odnowienia badań nad postacią i twórczością Parnickiego, o którym w 1992 r. Janusz Sławiński napisał, że „nikt (…) nie ma cierpliwości, by go czytać i roztrząsać” [2].
Marketingowy strzał w stopę
W pierwszym liście do Parnickiego z 1946 r. redaktor naczelny „Kultury” informuje, że Instytut Literacki w Rzymie chce wydać włoskie tłumaczenie „Aecjusza, ostatniego Rzymianina” (w końcu nic z tego nie wyszło). Giedroyc podkreślał w nim również swoje zainteresowanie bieżącą twórczością literacką Parnickiego. Pisarz odpowiada na to szczegółowym wywodem dotyczącym zaplanowanych lub już rozpoczętych powieści wraz z informacjami o wydarzeniach historycznych, na których chciałby oprzeć ich fabuły. Opis ten można by dziś określić jako marketingowy strzał w stopę: „I część trylogii – walka teologiczna diofizytów z monofizytami (tzw. sobór zbójecki w Efezie); walka stronnictw cyrkowych (Zieloni i Niebiescy) w Konstantynopolu; rozwijanie się intrygi mającej na celu odwrócenie niebezpieczeństwa huńskiego od Wsch[odniego] Imp[erium] Rzymsk[iego]” (cz. I, s. 27). Parnicki, jak na „historiomana” przystało [3], skupia się na materii historycznej swoich utworów i dopiero pod koniec listu dodaje, że oczywiście „na tle tego schematu rozgrywać się będą akcje mocno beletrystyczne”.
W narracji tej widać zderzenie dwóch wrażliwości. Z jednej strony Giedroyc, próbujący zawsze pogodzić artystyczny poziom publikowanej przez siebie literatury z oczekiwaniami emigracyjnej publiczności oraz licznymi problemami finansowymi „Kultury”. Z drugiej zaś Parnicki, powieściopisarz z ducha Manna, Prousta i Joyce’a, przekonany o tym, że jego coraz trudniejsze utwory czekają na czytelnika, który – tak, jak sam autor – poświęci się im w zupełności.
Pomimo tego, że Giedroyc i Parnicki przez wiele lat pomagali sobie nawzajem w różny sposób – o czym również zaświadcza korespondencja [5] – nie potrafili dojść do kompromisu. Odpowiedzialność za to, jak sądzę, ponosił głównie Parnicki, upierający się przy pisaniu eksperymentalnych, nowatorskich powieści historycznych – pomimo kłopotów finansowych i braku kontaktu z publicznością. Od 1945 r. pisarz mieszkał w Meksyku i przez dziesięć następnych lat, aż do wydania „Końca «Zgody Narodów»” w 1955 r., praktycznie zniknął z emigracyjnego życia literackiego. W Polsce Ludowej za to: „jako emigrant [Parnicki] stał się szybko auctor non gratus”, jak pisał Wojciech Skalmowski [4]. W tej sytuacji, Giedroyc starał się zastosować fortel, który sprawdził się w kontaktach z Miłoszem i Gombrowiczem – namawiał Parnickiego, aby pisał dla „Kultury” recenzje, eseje lub felietony, tym samym dając mu możliwość zarobku i utrzymania literackiej marki. W odróżnieniu jednak od Gombrowicza, którego „Dziennik” być może nie powstałby w ogóle bez zachęty ze strony Giedroycia, Parnicki chciał przemawiać jedynie za pomocą swoich powieści. W liście z 9 marca 1963 r. pisał o tym wprost: „40 lat temu – jako uczeń gimnazjum polskiego w Charbinie – wytknąłem sobie cel na całe życie: będę pisarzem polskim i to powieściopisarzem historycznym; realizacja tego celu nie przychodziła mi łatwo, wymagała wielu wyrzeczeń; niemniej jednak cel (…) realizowałem”.
Nawet wówczas, gdy Giedroyc sugeruje pisarzowi, aby opatrzył „Koniec «Zgody Narodów»” przypisami wyjaśniającymi kontekst społeczno-historyczny utworu, Parnicki odmawia: „czytelnikowi uważnemu sam tekst powieści powinien (…) wyjaśnić wszystko; nieuważnemu i przypisy wiele nie pomogą…” (cz. I, s. 253). Ostatecznie zgadza się na napisanie artykułu o „Zgodzie Narodów”, który – jak można się domyślić – nigdy nie powstał.
W efekcie dochodzi do paradoksalnej sytuacji. Oto Parnicki narzeka na kłopoty finansowe i brak zainteresowania jego twórczością na emigracji, obawia się o swoją „pisarską polszczyznę” oderwaną od „żywego wokół języka” (cz. II, s. 10), ale jednocześnie unika pisania autokomentarzy, esejów lub recenzji. Postawa pisarza może być oceniania jako irracjonalna, zwłaszcza gdy zdaje się on nie zauważa, że Giedroyc praktycznie podsuwa mu gotowe pomysły na recenzje. W liście z 3 września 1956 r. redaktor „Kultury” napisał: „Pan jest dziś jedynym pisarzem trudnym” (cz. I, s. 391).
W późniejszych listach Giedroyc wyrażał się coraz krytyczniej o kolejnych powieściach Parnickiego, które z czasem stawały się coraz bardziej zawiłe. Pisarz regularnie przesyłał mu bowiem swoje utwory z nadzieją, że zostaną one, we fragmentach lub w całości, opublikowane na łamach „Kultury”. Problem w tym, że im bardziej Parnicki radykalizował poetykę swoich powieści, tym trudniejsze było wydzielenie z nich fragmentów, które byłyby zrozumiałe dla czytelników „Kultury”. Po przeczytaniu „Słowa i ciała” w 1953 r. Giedroyc pisał: „jestem dość zagubiony w dziesiątkach skomplikowanych imion i nazw” (cz. I, s. 105). Rok po wydaniu „Końca «Zgody Narodów»” stwierdził natomiast, że moralnie jest zadowolony z decyzji o opublikowaniu tej powieści, za to „w sensie sprzedażnym to jest jednak katastrofa. Książka jest zbyt trudna – myślę o języku” (cz. I, s. 299). W 1957 r. narzekał z kolei, że „komplikowanie wątków i akcji” w powieściach Parnickiego coraz bardziej „przypomina gry, którym w wolnych chwilach oddają się logiści” (cz. II, s. 74). Redaktor „Kultury” przez pewien czas żywił nadzieję, że po okresie eksperymentów pisarz wróci do stylu wypracowanego w swoich pierwszych dwóch pracach – bardzo przez Giedroycia cenionych.
Autor „Srebrnych orłów” na zarzuty o postępującą nieczytelność swoich powieści odpowiadał Giedroyciowi z pozycji modernistycznego pisarza, którego archetypem był dla niego Juliusz Słowacki – odrzucony przez krytyków emigracyjnych, ale podążający własną drogą artystyczną (cz. II, s. 71-72). Z satysfakcją cytował fragment wywiadu z Williamem Faulknerem, potwierdzający jego pogląd, że czytelników należy wychowywać: „«Są osoby, co uważają za niemożliwe zrozumieć, co Pan pisze, i to nawet po przeczytaniu tego dwa lub nawet trzy razy… Jaką radę by na to Pan sugerował?» Odpowiedź: «Przeczytać cztery razy»…” (cz. I, s. 393). Parnicki nie pozostawał dłużny redaktorowi „Kultury”. Krytykował go za to, że próbuje zacieśnić kryteria obowiązujące w literaturze „do ram jakiegoś – że tak powiem – neo-neoklasycyzmu” (cz. II, s. 71).
Terapia i sprawa PAX-u
To dzięki Giedroyciowi Parnicki porzucał absurdalne pomysły, np. ekranizacji „Aecjusza…” z Marlonem Brando w roli głównej. Redaktor stał się dla Parnickiego w pewnym momencie kimś w rodzaju psychoanalityka, który bez ogródek nazywał po imieniu trapiące pisarza kompleksy. W 1951 r. Giedroyc zwrócił się do autora „Srebrnych orłów” z prośbą o poparcie oficjalnego oświadczenia zespołu „Kultury” w sprawie azylu politycznego Miłosza. Odpowiedź Parnickiego się nie zachowała, sądząc jednak po reakcji Giedroycia (cz. I, s. 59), pisarz odmówił podpisania się pod oświadczeniem, bo obawiał się krajowych lub emigracyjnych ataków wymierzonych w siebie – że oto ktoś o żydowskich i niemieckich korzeniach miał czelność wypowiada
się w sprawie polskiego obywatela. Mający w 1951 r. 43 lata Parnicki nadal nie czuł się do końca Polakiem, wciąż szukał potwierdzenia swojej tożsamości wśród innych. „Przecież jedyną rzeczą, która się liczy, to jest tylko to, czym Pan jest i czym się Pan czuje. Jeśli Pan nadal będzie nakładał na siebie wyimaginowane hamulce, to musi się to skończyć (…) samozniszczeniem”, pisał w odpowiedzi Giedroyc (cz. I, s. 59). Wzruszony tym listem pisarz w ramach dalszej „terapii” opisał redaktorowi „Kultury” swoją „«chorobę» trwającą 3 dziesiątki lat z górą” (cz. I, s. 62).
Pomoc Giedroycia widać również w tych fragmentach korespondencji, które dotyczą planowanych wydań krajowych powieści Parnickiego. Na początku sierpnia 1956 r. pisarz otrzymał bowiem od Instytutu Wydawniczego PAX propozycję wznowienia „Aecjusza, ostatniego Rzymianina” oraz „Srebrnych orłów” wraz z sugestią wydania w Polsce „Końca «Zgody Narodów»” oraz innych, jeszcze nieopublikowanych, utworów. Parnicki wiedział, że organizacja Bolesława Piaseckiego jest ściśle powiązana z reżimem komunistycznym. Pisarz pozostał nieufny, obawiał się, że władze, poprzez podsuwanie mu umów wydawniczych, próbują zachęcić go do powrotu. Bał się również krytycznej reakcji emigracyjnej prasy na wyrażenie przez niego zgody na druk powieści w Polsce, zwłaszcza po Poznańskim Czerwcu.
Giedroyc po raz kolejny pospieszył z radą i stwierdził, że opublikowanie w kraju utworów pisarza emigracyjnego jest sprawą najważniejszą, pomimo iż PAX to instytucja „moralnie i politycznie parszywa” (cz. II, s. 8). Według Giedroycia należało jednak ustalić „szereg warunków, do nich należy przede wszystkim, że teksty nie mogą być skracane, przerabiane czy zaopatrywane komentarzami”. Ponadto Parnicki, aby uniknąć argumentu, że władza kupiła go za dolary, musiał odmówić przyjęcia honorarium w dewizach (cz. I, s. 359) [6]. Oznaczało to, że w momencie, w którym pisarz zarobił w końcu kwotę pozwalającą mu utrzymać siebie i żonę Eleonorę… i tak nie mógł spożytkować pieniędzy w należyty sposób. Sytuacja była zatem patowa. Giedroyc pisał: „nie wierzę, by mógł Pan być na emigracji i utrzymywać się z dochodów ze sprzedaży swoich książek w Polsce Ludowej. Logiczniejszym byłby powrót do kraju” (cz. I, s. 377). Parnicki zdecydowanie sprzeciwił się takiemu wyjściu z sytuacji. Dopiero 31 stycznia 1963 r., gdy pisarz zorientował się, że w ojczyźnie w ciągu kilku lat wytworzyła się grupa odbiorców żywo reagująca na jego twórczość, powiadomił Giedroycia: „stoję w przededniu powzięcia decyzji, iż wrócę do Polski” (cz. II, s. 316).
I wtedy właśnie na relacje Giedroycia i Parnickiego pada cień. Oto pod koniec października 1963 r. na pokładzie M/S „Krynica”, w trakcie swojej pierwszej podróży do kraju, pisarz dowiaduje się o niepochlebnej opinii na swój temat, którą Giedroyc wyraził w liście do Henryka Stebelskiego: „[Parnicki] potrafi siebie obrzydzić wszystkim, którzy chcieliby mu pomóc” (cz. II, s. 343). Redaktor nigdy się z tego pisarzowi nie wytłumaczył. Od tego momentu aż do urwania się korespondencji listy stają się krótkie i nieznośnie rzeczowe.
Nienapisany epilog
„Polacy najniedwuznaczniej nie życzą sobie (…) elementu żydowskiego w narodzie i kulturze narodu… Postawa taka (niewykluczająca nawet sympatii dla Żydów, jako dla innego narodu, tj. izraelskiego) zapewne da się w dużej mierze uzasadnić historycznie i psychologicznie (…) naród polski pragnie definitywnego rozwodu z elementem żydowskim (…). Rozwód ten jest chyba historycznie nieodwracalny (…). Nie dyskutuję tu, czy to dobrze, czy źle; stwierdzam fakt…” (cz. II, s. 72-73). Cytat ten pochodzi z listu Parnickiego do Giedroycia z 22 lipca 1957 r. Nieuważny interpretator mógłby na jego podstawie wnioskować o antysemickich poglądach pisarza. Leksyka i retoryka, której używa, pochodzą wszak wprost z przedwojennej, endeckiej publicystyki. Za cytatem tym stoi jednak Parnicki – Żyd posługujący się z wyboru „protezą oryginalną”, obcym dla siebie językiem polskim – stwierdzający z nihilistyczną melancholią, że drogi Polaków i Żydów będą się jedynie rozchodziły.
W 1968 r., mieszkając już w Warszawie, Parnicki pisze swój ostatni list do Giedroycia. Za dwa miesiące pisma skupione wokół Stowarzyszenia PAX rozpoczną antysemicką lub, jak się wtedy pisało, „antysyjonistyczną” nagonkę. Nie zachował się żaden tekst, w którym Parnicki opisałby wprost swoje stanowisko wobec wskrzeszonej przez komunistyczne media retoryki przedwojennych narodowców. Konsekwentnie poświęcał się tworzeniu kolejnych powieści historycznych.
A mógł przecież opisać Giedroyciowi, tak jak zrobił to 1951 i 1957 r., swój strach, że ktoś zasugeruje mu, aby się powiesił [7]. Mógł, ale tego nie zrobił. Nieistniejące listy do Giedroycia z marca 1968 r. to materiał na nienapisaną powieść Teodora Parnickiego. Jej głównym bohaterem mógłby być pisarz-mieszaniec, który wysyła znajomemu, redaktorowi zagranicznego czasopisma list zawierający jedno, bardzo gorzkie zdanie, będące dodatkiem do listu z lipca 1957 r.: „Miałem rację”.
Przypisy:
[1] To on, jak podaje Andrzej Dobrowolski we wstępie do korespondencji Giedroycia i Parnickiego, jest autorem dwóch tekstów poświęconych twórczości pisarza opublikowanych na łamach „Kultury”: P. Hostowiec [J. Stempowski], „Nowa powieść Parnickiego”, „Kultura” 1954, nr 5, s. 13; idem, „Zgoda Narodów”, „Kultura” 1958, nr 9, s. 59.
[2] W. Bolecki, „Pisarze niedocenieni – pisarze przecenieni. Ankieta «Kultury»”, „Kultura” 1992, nr 7-8, s. 176. Na szczęście, Sławiński się mylił – jeszcze w 1992 r. ukazała się książka „Zrozumieć Parnickiego” Stefana Szymutki, która była dowodem na to, że ktoś do Parnickiego ma cierpliwość.
[3] Tak Parnicki określał swój stosunek do historii w wykładach, które wygłaszał na Wydziale Polonistyki UW. Zob. T. Parnicki, „Historia w literaturę przekuwana”, Czytelnik, Warszawa 1980.
[4] M. Broński, Teodor Parnicki 1908-1988, „Kultura” 1989, nr 4, s. 140.
[5] Dzięki Giedroyciowi w 1952 r. Parnicki otrzymał nagrodę Polaków leczących się na gruźlicę w Niemczech, a w 1963 r. Nagrodę Literacką „Kultury”. Ponadto Giedroyc przesyłał również Parnickiemu książki potrzebne do pracy nad kolejnymi powieściami, pomagał mu w zdobywaniu adresów do jego przedwojennych znajomych oraz przesyłał do Polski maszynopisy utworów pisarza.
[6] Szczegółowo stanowisko „Kultury” w sprawie współpracy z krajem określał artykuł pt. „Dialog” autorstwa Juliusza Mieroszewskiego („Kultura” 1956, nr 9).
[7] „Wówczas to [w wieku 11 lat] dowiedziałem się, że stokroć lepiej być ślepym lub garbatym niż pół-Żydem; wówczas też otrzymałem szereg sugestii, bym się powiesił” (cz. I, s. 63).
Książka:
Jerzy Giedroyc, Teodor Parnicki, „Listy 1946–1968”, opracował, wstępem i przypisami opatrzył Andrzej Dobrowolski, Biblioteka „WIĘZI”, Warszawa 2014.