Kiedy stajemy się rodzicami, chcemy, żeby świat, który po nas zostanie, był przyjaznym miejscem dla naszych dzieci. Gdy słynna dziennikarka Chai Jing dowiedziała się, że jest w ciąży, a niedługo potem o guzie w ciele nienarodzonej córki, zmieniła swoje życiowe priorytety. Rzuciła pracę w telewizji, gdzie była reporterską gwiazdą, a po narodzinach córki i jej pomyślnej operacji, rozpoczęła zbieranie materiałów i danych dotyczących zanieczyszczenia powietrza w Chinach – jej zdaniem – przyczyny choroby córki.
Po roku pracy powstał niebywały film. „Under the Dome” (link do wersji z angielskimi napisami) z pewnością przejdzie do historii. Choćby dlatego, że trwający 103 minuty dokument – wypełniony danymi, statystykami, liczbami, wypowiedziami mądrych głów i narracją dziennikarki – w ciągu doby obejrzało 75 mln widzów, a do momentu usunięcia z sieci, co nastąpiło po tygodniu już ponad 300 mln (liczbę chińskich internautów szacuje się na ok. 600 mln). Nawet jak na ludnościowy potencjał Chin są to imponujące wyniki, bowiem nawet niezwykle popularny serial „House of Cards” pierwszego dnia emisji nowego sezonu gromadzi przed ekranami „zaledwie” 20 mln oglądających.
Dziennikarka, wykorzystując swoją renomę, znajomości, pieniądze (film sfinansowała samodzielnie, z honorariów za bestsellerowy zbiór reportaży, który napisała w 2012 r.), dotarła do danych, specjalistów, naukowców, urzędników, szefów koncernów. Zebrała informacje oraz ich opinie po to, by udzielić odpowiedzi na trzy pytania: czym jest smog? skąd się wziął? co z nim robić? Dokument jest nakręcony w konwencji wystąpienia TED, ale wciąga jak film akcji. Umiejętne poprowadzenie wątku osobistego sprawia, że widz od początku jest emocjonalnie zaangażowany. Dynamiczna narracja, zaprezentowane w przystępny sposób dane, animacje, wypowiedzi profesorów, górników, ekspertów, kierowców czy szefów koncernów paliwowych – to wszystko zgrabnie połączone i powiązane tworzy wciągającą całość, mimo pozornie nudnej i technicznej zawartości. Ponadto Chai Jing nie ograniczyła się do lamentowania i załamywania rąk, poszła o krok dalej i spróbowała udzielić odpowiedzi, co zrobić, żeby w końcu było lepiej. W tym celu sięgnęła po przykłady miejsc, w których udało się rozwiązać problemy smogu – Londynu i Los Angeles. Zwłaszcza historia wielkiego smogu londyńskiego z 1952 r. oraz będące jego konsekwencją zmiany w polityce kraju i nowe prawa mogą jej zdaniem posłużyć za przykład dla znajdujących się w podobnej pułapce rozwoju gospodarczego (opartego na węglu i ropie) Chin. Chai Jing, mieszkająca w stolicy Chin, co rusz odwołuje się do katastrofalnej sytuacji w tym mieście i żałuje, że jej córka przez dużą część roku „jest zamknięta w mieszkaniu, jak w więzieniu”. Mimo wszystko Chai Jing ma szczęście, że żyje w Pekinie. W 2014 r. było w nim „tylko” 175 dni ze smogiem, a w leżącym 300 km dalej na południe mieście Shijiazhuang – 264 dni.
Wciąż jednak dziwi, w jaki sposób film dokumentalny o tej tematyce może przyciągnąć tylu widzów? Chai Jing nie powiedziała przecież nic odkrywczego. Nie ma już chyba człowieka na świecie, który by nie wiedział, że nad Chinami wisi koszmarny smog, powietrze jest wyjątkowo zanieczyszczone i że szkodzi to zdrowiu. Zebrane przez nią dane są w większości powszechnie dostępne, wypowiedzi ekspertów również nie są zaskakujące. Tak, powietrze nad sporym obszarem Chin jest zanieczyszczone w stopniu wielokrotnie przekraczającym jakiekolwiek normy – widzi to każdy odwiedzający Chiny choćby przez kilka dni, a cóż dopiero stali mieszkańcy.
Siła filmu Chai Jing tkwi w czym innym. Udało jej się pokazać jasno i wyraźnie przyczyny tak koszmarnego zanieczyszczenia i wyjaśnić, dlaczego nie udaje się go zmniejszyć. O pierwszym decydują niskiej jakości węgiel i produkty ropy naftowej. Za drugie odpowiedzialne są monopole państwowe, przestarzała infrastruktura energetyczna, zła polityka oraz nieegzekwowane normy i prawa. Wskazanie palcem winnych to odważne polityczne wystąpienie. Chiński cud gospodarczy opiera się na eksporcie produktów, które wytwarzane są tanio, bez zawracania sobie głowy normami zanieczyszczeń czy ochroną środowiska. Mimo tego, że wzrasta świadomość społeczna i nacisk na powstrzymanie zatruwania wody, gleby i powietrza, tworzone normy i prawa nie są przestrzegane, ponieważ naruszałyby interes potężnych państwowych firm – zwłaszcza monopolistów w produkcji i przetwarzaniu paliw, a także producentów samochodów. Za najodważniejsze uważam zakończenie filmu – apel do wszystkich Chińczyków o zaangażowanie w codzienną, żmudną walkę o czystsze powietrze dla wszystkich, o powstanie i działanie. „Pewnego dnia dziesiątki milionów powiedzą: Nie, nie jestem zadowolony. Nie chcę czekać. Nie uchylę się od odpowiedzialności. Powstanę i zacznę działać. I zacznę działać właśnie teraz. W tej chwili. W tym miejscu”. Czy nie brzmi to jak nawoływanie do rewolucji? Inicjowanie masowych działań i ruchów do tej pory było wyłączną domeną państwa i partii, samorzutne organizowanie się obywateli wokół jakiejkolwiek sprawy nie mogło spodobać się władzom.
Chai Jing nieprzypadkowo umieściła swój dokument w sieci tuż przed początkiem corocznego posiedzenia chińskiego parlamentu. Chciała wywrzeć wpływ na obrady i wspomóc proekologiczne prawa. Początkowo film spotkał się z przychylną reakcją oficjalnych mediów. Pochwalił go dopiero co mianowany minister środowiska, wspominał o nim premier Li Keqiang, który po raz kolejny nawołuje do walki ze smogiem. Jednak żywiołowa reakcja Chińczyków i niezwykła popularność filmu przyniosły zmianę postawy. Po tygodniu władze wydały polecenie zdjęcia filmu z sieci, zakaz pisania o nim w prasie i baczne monitorowanie dyskusji w mediach społecznościowych.
Wiele głosów już orzekło, że film Chai Jing będzie dla Chin równie przełomowy, jak dla Stanów Zjednoczonych była wydana w 1962 r. książka „Silent Spring” autorstwa Rachel Carson, w której udowodniła niekorzystny wpływ pestycydów na naturę i przyczyniła się do zmiany polityki dotyczącej ochrony środowiska. Czy dokument chińskiej matki, która zapragnęła popchnąć innych Chińczyków do walki o czystsze powietrze dla nich i ich dzieci, zaowocuje podobną zmianą – w tym momencie ciężko powiedzieć. W Chinach obywatele nie mają praw wyborczych i nie mogą zmienić partii rządzącej, nawet jeśli jej rządy budzą niezadowolenie. Z pewnością udało jej się dotrzeć do umysłów setek milionów swoich współobywateli i pokazać, że nawet drobne działania, jak rezygnacja z codziennej jazdy samochodem czy wymuszenie na pobliskiej restauracji założenia filtra na komin, mają sens i dają poczucie sprawczości. Ale czy udało jej się dotrzeć do umysłów rządzących i sprawić, aby zaczęli egzekwować już istniejące prawa i normy, a tym samym naruszyć ekonomiczne interesy trucicieli? Czy udało się pokazać, że Chińczycy mają już dość rozwoju za wszelką cenę i nadszedł czas na myślenie o ludziach, a nie wyłącznie o gospodarce?