Błażej Popławski: Według Timothyʼego Snydera, rozpad modelu demokracji liberalnej to jedno z głównych zagrożeń dla ładu politycznego i bezpieczeństwa międzynarodowego. Amerykański historyk, opowiadając na ten temat podczas zeszłorocznej Debaty Tischnerowskiej, koncentrował się na przykładach europejskich – Rosji, Węgrzech. Jak na ten proces patrzy reszta globu?
Grzegorz Waliński: Modernizacja dla świata pozaeuropejskiego zawsze wiązała się z przemianą tożsamości politycznej, która wymuszona była przez akceptację rozwiązań obcych, bo zaprojektowanych na globalnej Północy – w Europie i USA – w tamtejszym modelu demokracji liberalnej. Jej formuła nigdy jednak nie została przez te społeczeństwa do końca zaakceptowana. Postawę tę określiłbym mianem biernego oporu. W sytuacji, gdy rządy państw afrykańskich czy azjatyckich liczyły na zaangażowanie i pomoc dawnych metropolii, musiały godzić się na to, co im proponowano. Nie było mowy o żadnym targowaniu się o kształt ustrojowy. Skutkiem tego, w większości krajów rozwijających się funkcjonują rozwiązania charakterystyczne dla demokracji liberalnej. To jednak iluzja. Formalnie są to republiki – w praktyce jednak funkcjonowanie instytucji politycznych pozostawia wiele do życzenia, a gwarantowane konstytucyjnie prawa i wolności bywają często łamane.
Przez sześć lat pełnił pan funkcję ambasadora RP w Nigerii. Zna pan doskonale tamtejsze realia polityczne. Czy wierzy pan, że w przyszłości demokracja liberalna zatriumfuje na globalnym Południu?
Wierzę w sukces demokratyzacji, ale nie jestem przekonany, czy nowy, wyłaniający się na naszych oczach ład polityczny będzie oparty na wzorach liberalnych. Musimy wreszcie pogodzić się z tym, że demokracja liberalna nie jest jedynym – nawet jeśli byśmy tego bardzo chcieli – rodzajem demokracji, który można sobie wyobrazić. Jesteśmy do niego przywiązani, ponieważ to, co nasze, wydaje nam się najlepsze. Odczarujmy wreszcie myślenie w takich, wręcz parareligijnych kategoriach. Zbawienia politycznego nie gwarantuje jedynie demokracja liberalna.
Co zatem je gwarantuje?
Odwołam się do moich doświadczeń z Afryki. Na kontynencie tym wypracowano już w przeszłości własną koncepcję demokracji, która jest znacznie mniej sformalizowana. Jej żywotność opiera się przede wszystkim na roli konsensu społecznego, do którego dochodzi się w sposób inny niż w Starym Świecie – w sposób bardziej deliberatywny. Teraz idea ta jest powoli odkurzana, dyskretnie inkorporuje się ją do współczesnej kultury politycznej. Jej elementem stał się model silnej prezydentury, która współistnieje z – posłużmy się europejskim określeniem – szeroko zakrojonymi konsultacjami społecznymi. A wszystko to zanurzone w wizji społecznej, gdzie jednostka będzie zawsze liczyć się mniej od wspólnoty, do której przynależy.
Demokracja liberalna nie jest jedynym rodzajem demokracji, który można sobie wyobrazić. Odczarujmy wreszcie myślenie w takich – wręcz parareligijnych – kategoriach. | Grzegorz Waliński
Hinduska antropolożka Shalini Randeria proces ten nazywa budowaniem demokracji komunitariańskiej, czyli takiej, która gwarantuje prawa poszczególnym grupom oraz jest zdolna zadawać pytania o dopuszczalny poziom zróżnicowania społeczeństwa, który ustrój jest w stanie jeszcze unieść.
Zgadzam się. Niewątpliwie, dawny Trzeci Świat staje się poligonem dla nowego rodzaju demokracji. Trudno jednak stwierdzić, że jakiś konkretny model ustrojowy już się wykształcił i dominuje. Jestem historykiem i w przeciwieństwie do politologów, wolę patrzeć na te procesy w dłuższej perspektywie. Wstrzymałbym się też z oceną, czy formuła ta okaże się dobrodziejstwem czy przekleństwem. Dziś eksperymenty z ustrojem najczęściej traktowane są jako defekty demokracji liberalnej, co uważam za błąd. Lepiej patrzeć na to, jak na fazę pilotażową szerszego projektu poszukiwania nowej formuły rządzenia. Mieszkańcy globalnego Południa z coraz większą niechęcią reagują na wtłaczanie ich w algorytmy planistów zachodnich i coraz śmielej projektują własne rozwiązania.
Czy spektakularny wzrost gospodarczy w państwach, o których rozmawiamy, umacnianie się gospodarki kapitalistycznej i liberalizacja rynku sprzyjają narodzinom społeczeństwa obywatelskiego?
Odpowiadając panu, chcę zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze, sukces gospodarczy Afryki i Azji, o którym rozpisują się entuzjastycznie dziennikarze „The Economist”, nie jest triumfem gospodarki kapitalistycznej. To efekt splotu czynników, który pozwolił wyrwać się tym kontynentom z zaklętego koła niedorozwoju. Rozwój ten odbywa się jednak zupełnie inaczej niż w Europie. W większej mierze zależy nadal od eksportu surowców, które potrzebne są Północy. Liberalizacja rynku nie gwarantuje umocnienia się społeczeństwa obywatelskiego.
Po drugie – wrócę do moich doświadczeń z pracy na placówce – koncepcja obywatelstwa w Afryce różni się diametralnie od wzorów europejskich. Dystynkcje te opierają się na wspomnianej przeze mnie roli wspólnoty, ale także innych kolektywów: rodziny czy grupy etnicznej. Dlatego też społeczeństwo obywatelskie na Czarnym Lądzie musi opierać się na odmiennych względem europejskich instytucjach. Organizacje pozarządowe – nawet jeśli niezależne od władz – i tak będą kształtowane w oparciu o identyfikację plemienną, lokalną czy po prostu sąsiedzką. Trudno zatem powiedzieć, że stanowią one filary demokracji liberalnej.
Eksperymenty z ustrojem najczęściej traktowane są jako defekty demokracji liberalnej, co uważam za błąd. Lepiej patrzeć na to, jak na fazę pilotażową szerszego projektu poszukiwania nowej formuły rządzenia. | Grzegorz Waliński
A wpływ kontekstu zagranicznego dla upowszechnienia się tej, a nie innej formuły rządów? W okresie zimnej wojny żywot niedemokratycznych reżimów podtrzymywany był sztucznie przez oba mocarstwa, których priorytetem było rozciągnięcie strefy wpływów.
Owszem, reżimy niedemokratyczne okresu zimnej wojny były w pewien sposób sponsorowane. Ale podobnie rzecz się miała z krajami – pozornie – demokratycznymi. Wybór mniej czy bardziej liberalnej formuły rządów wiązał się z oceną, która strona globalnego konfliktu może zaoferować więcej. Dziś wybory te zdają się mieć charakter mniej pragmatyczny, a bardziej ideologizowany.
W jakim sensie „ideologizowany”?
Po upadku muru berlińskiego Zachód poczuł misjonarską gorliwość nawrócenia całej reszty świata na to, co on uważa za słuszne i prawdziwe. Mieszkańcy globalnego Południa nauczyli się jednak prowadzić grę z Europejczykami i Amerykanami, czyli wykorzystywać ideologiczny projekt demokracji liberalnej. Weźmy na przykład zbliżające się wybory w Nigerii. Obserwatorzy z ramienia organizacji międzynarodowych stwierdzą zapewne masę uchybień. Jednocześnie jednak sam fakt wyłonienia reprezentacji uznają za sukces demokracji.
Zbagatelizują przy tym cały szereg czynników de facto kluczowych, jak poszanowanie zasady przemienności prezydentury – sformułowanego ćwierć wieku temu założenia, że po przedstawicielu muzułmańskiej północy władzę powinien objąć lider chrześcijańsko-animistycznego południa kraju. To klasyczny przykład African solution for African problems – rozwiązania, które ma minimalizować prawdopodobieństwo kryzysu politycznego – aczkolwiek wiele z ideą demokracji liberalnej wspólnego nie ma. Dla obserwatorów liczyć się będzie frekwencja, brak fałszerstw, transparentność, przestrzeganie praw obywateli – dla Nigeryjczyków czynniki te odgrywać będą rolę drugorzędną. Dla nich priorytetem będzie utrzymanie stanu równowagi religijno-etnicznej. A jeśli proces wyborczy choć częściowo sfinansują kraje Zachodu, tym lepiej dla Afryki.
Wiele osób może uznać te praktyki nie tyle za negocjowanie kształtu wspólnoty politycznej, co jej korumpowanie.
Opisując nieliberalną demokrację w Afryce czy Azji, posługujemy się pojęciami wyjętymi z naszego systemu, oddającymi naszą wrażliwość na dany problem. Tak też jest w przypadku korupcji. Część politologów twierdzi, że stanowi ona rolę katalizatora zmiany społecznej – jest funkcjonalna zwłaszcza w okresie transformacji ustrojowej, ponieważ pozwala na stosunkowo szybką organizację społeczeństwa. Lepiej przez to nie nadużywać tego słowa, pejoratywnie redukując wartości, które niesie.
Wróćmy jeszcze na moment do wpływu relacji międzynarodowych na upowszechnienie się modelu demokracji nieliberalnej. Czy rekonfiguracja ładu globalnego nie sprzyja temu procesowi?
Narracja o sukcesie nieliberalnej demokracji jest opowieścią o fiasku narzucanej przez instytucje świata Zachodu – Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy – polityki dostosowania strukturalnego: wymuszania reform demokratycznych w zamian za odkręcenie kurka z pomocą finansową. Dziś MFW i BŚ przegrywają walkę o rząd dusz i portfele mieszkańców globalnego Południa z nowymi aktorami, choćby państwami BRICS. Na popularności zyskują wzorce chińskie – paradygmat tak rozwojowy, jak i ustrojowy. Sukces Państwa Środka w Afryce niewątpliwie inspiruje i pobudza wyobraźnię polityczno-ekonomiczną elit Czarnego Lądu. Do którego wzorca modernizacji w niedalekiej przyszłości chętniej aspirować będą Afrykanie – narzucanego przez demokracje liberalne, które trwają w kryzysie gospodarczym, czy oferowanego przez demokracje zupełnie nieliberalne, których PKB rośnie z roku na rok?