Chińska edukacja zasłużenie nie cieszy się sławą przyjaznej dzieciom. Gdy raz zagadnęłam koleżankę, jakie wierszyki z dzieciństwa zna na pamięć każdy Chińczyk, na początku, mimo że doskonale zna język polski, nie bardzo zrozumiała, o co pytam. Gdy wyjaśniłam, że chodzi mi o coś takiego, jak „Lokomotywa”, „Chory kotek”, czy „Katar”, ze smutkiem stwierdziła, że ona w dzieciństwie uczyła się na pamięć jedynie klasycznej poezji tangowskiej i fragmentów z „Dialogów konfucjańskich”, a wierszy dla dzieci właściwie nie ma, a nawet jeśli są, to nikt ich nie czyta, bo nie ma czasu. Wymaganie od kilkulatków recytowania wspomnianej poezji tangowskiej można chyba porównać do katowania polskiego dziecka poezją Reja albo włoskiego przedszkolaka Wergiliuszem czy Horacym. Koleżanka na dowód swoich słów pokazała mi plan dnia z przedszkola córki znajomej. Początek standardowy – zbiórka, śniadanie, sprzątanie sali, mycie rąk i zębów. Zgroza rozpoczyna się o 9.30. Najpierw „Dialogi konfucjańskie”, potem poezja tangowska, „Wielka nauka” (jedna z ksiąg czteroksięgu konfucjańskiego), Szekspir… W południe obiad, po południu lżejsze kalibry – nauka pisania, matematyka czy muzyka. W piątki – powtórki tygodniowego materiału.
Wymaganie treści nieadekwatnych do wieku, nadmiar pracy pamięciowej, tłumienie ciekawości przesadnym drylem – jest co reformować w chińskiej szkole. Ale planowane od niedawna reformy szkolnictwa skupiają się na czymś innym. Promowanie tradycyjnych wartości, klasycznej literatury i filozofii, wycofywanie się z nauki angielskiego – oto najnowszy trend w chińskich szkołach. Zeszłej wiosny ministerstwo edukacji stwierdziło, że chińska dziatwa i młodzież powinny więcej wiedzieć o rodzimej kulturze i zaleciło wzbogacenie o odpowiednie treści programów nauczania w szkołach podstawowych i średnich. Zalecenia wzięto poważnie i już niedługo na rynku ukażą się nowe podręczniki pełne wiedzy o tradycyjnej kulturze chińskiej. Licealiści z pewnością ucieszą się z nowych obowiązkowych lektur: po raz kolejny „Dialogów konfucjańskich”, „Mencjusza” czy taoistycznej „Księgi drogi i cnoty” Laoziego. Można się spierać, czy dzieła te – rzeczywiście niezwykle ważne dla zrozumienia kultury i filozofii Chin – są do pojęcia przez nastolatków i czy włączenie ich całych (nie fragmentów!) do programu nie dostarczy dzieciom jedynie kolejnych setek stron do wkucia na pamięć. Ale właśnie w takich działaniach (czy w Chinach cokolwiek dzieje się przypadkiem?) przejawia się długofalowa polityka władz. Zmiany w edukacji i przeniesienie akcentów z niektórych przedmiotów na inne mogą posłużyć za barometr trendów i nadchodzących zmian.
Każdy objęty obowiązkiem szkolnym młody Chińczyk uczy się angielskiego. Uczy się go od I klasy podstawówki do ostatniej klasy liceum. W 1984 r. język angielski wszedł w skład matury – gaokao (dosł. wysoki egzamin) – a że jest ona równocześnie egzaminem na studia, każdy punkt stał się na wagę złota. Lata nauki nie przekładają się specjalnie na wysoką sprawność posługiwania się nim w mowie i w piśmie, ale komunikat był jasny – język obcy to ważna sprawa. Pokolenia kuły słówka i gramatykę, zamożniejsi uczyli się na kursach i brali korepetycje. Językowe edukowanie chińskiej młodzieży od ponad 30 lat zapewniało pracę i kopiastą miskę ryżu tysiącom native’ów z anglojęzycznych krajów. W ubiegłym roku oficjalnie ogłoszono, że nadchodzi rewolucja i są plany zmniejszenia procentowego udziału punktów za angielski w gaokao. Dotychczas za język chiński, matematykę, język angielski można było uzyskać maksymalnie po 150 punktów, od 2017 r. angielski straci 50 punktów na rzecz chińskiego i dodatkowego przedmiotu do wyboru, jak fizyka, chemia czy historia. W niektórych prowincjach testuje się także zmiany formuły egzaminu, np. rezygnuje się z części słuchanej albo wprowadza możliwość zdawania dwukrotnie w ciągu roku. Po pilotażowych trzech latach władze zadecydują jak ostatecznie będzie wyglądać formuła zdawania egzaminu z języka angielskiego na maturze, ale przekaz jest jasny – mniej angielskiego, więcej chińskiego. W niektórych prowincjach zapowiedziano nawet późniejsze rozpoczynanie nauki języka obcego w podstawówce – dopiero od III klasy.
Zmniejszenie znaczenia angielskiego na gaokao spotkało się z pozytywną reakcją opinii publicznej, zresztą sam minister edukacji stwierdził, że jest to wskaźnik wzrostu kulturowej pewności siebie Chin. Eksperci edukacyjni są mniej entuzjastyczni i wskazują na duże znaczenie znajomości angielskiego w rozwoju gospodarki i atrakcyjności kraju w oczach zagranicznych inwestorów. Być może władze uznały, że Chiny są już na tyle ważne i zamożne, że nie muszą uczyć się współczesnego lingua franca, jakim bez wątpienia jest obecnie angielski. Coraz częściej pojawiają się głosy – i coraz mniej żartobliwe – że teraz to cudzoziemcy muszą uczyć się chińskiego. Jak widać, pewność siebie może się uwidaczniać na różnych polach.