Ustawa krajobrazowa, gdy została zaproponowana w 2013 r. jako inicjatywa ustawodawcza Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Bronisława Komorowskiego, natychmiast urosła do rangi ostatniej deski ratunku dla plastyków miejskich w walce o porządek z chaosem reklamy zewnętrznej. Na dwa lata utknęła jednak w pracach podkomisji sejmowej i pojawiły się obawy, że nigdy nie ujrzy ona światła dziennego. A gdy ostatecznie została przyjęta przez Sejm 20 marca bieżącego roku, okazało się, że w aktualnym kształcie nie tylko nie wnosi ona żadnych radykalnych zmian, ale wręcz może skomplikować działania urzędów. W świetle i tak już nieprecyzyjnych przepisów, pozwalających na daleko zakrojoną wolną amerykankę w umieszczaniu reklam, nie wróży to dobrze.
Gdy ustawa ukazała się jeszcze jako projekt, wzbudziła nadzieję, że miasta oraz wjazdy do nich, dotychczas mocno zaśmiecone reklamami, uda się w końcu uporządkować. Podstawowym problemem był i wciąż jest brak możliwości nakładania wielokrotnych, dziennych kar na nielegalnie umieszczone nośniki. Dziś narzędzie to funkcjonuje jedynie w obszarze pasa drogowego, co pozwala, np. Zarządowi Dróg Miejskich w Warszawie, na łatwe i szybkie likwidowanie reklam znajdujących się w terenach pod jego kuratelą. Ale na tym koniec.
Większość działek, na których reklamy są zlokalizowane, znajduje się w prywatnych rękach, co bardzo utrudnia zmniejszenie ich liczby. Plany miejscowe albo nie ograniczają ich nagromadzenia, albo zostały uchwalone zbyt późno, żeby zdjąć funkcjonujące już nośniki. Jest jeszcze inna możliwość – nawet jeśli znajdziemy jakiś zapis, na podstawie którego jakiś nośnik mógłby zostać zdjęty, to sprawa i tak potrafi się przeciągać w nieskończoność w związku z wieloma unikami ze strony firm reklamowych.
Mimo to w branży reklamowej podnoszą się kuriozalne głosy, jakoby ustawa miała uderzyć w święte miejsca pracy wielu osób. Może to tylko udawany spektakl, dla zachowania pozorów? Jeszcze bardziej osobliwie brzmią wezwania, by ustawę napisać od nowa. Z punktu widzenia zaawansowania prac nad obecnym kształtem ustawy ten pomysł jest do tego stopnia nierealny, że chyba nie ma sensu go rozważać.
W aktualnym kształcie ustawa krajobrazowa nie tylko nie wnosi żadnych radykalnych zmian, ale wręcz może skomplikować działania urzędów. | Wojciech Kacperski
Jedyne, co w tej chwili może ustawie pomóc, to dodanie do niej potrzebnych poprawek – przede wszystkich wprowadzających wysokie kary pieniężne za lokalizowanie nośników oraz konkretnych wskazań, kto jest odpowiedzialny w przypadku zidentyfikowania nielegalnego nośnika. Ważne jest również, aby lokalizowaniu reklam towarzyszyła zawsze odpowiednia dokumentacja, którą należy złożyć w organach administracji – bez tego urzędy pozbawione zostaną podstawowego narzędzia kontroli. Na sam koniec należy poprawić definicję szyldu, która w obecnej wersji pozwala utożsamić z tym typem nośnika nawet wielkoformatową płachtę.
Trzeba przyznać, że temat ustawy krajobrazowej, choć niszowy i trudny, odbił się szerokim echem. Informacja o akcji obywatelskiej „Posprzątajmy reklamy. Wstawmy zęby ustawie krajobrazowej” trafiła nawet do telewizji śniadaniowych, zaś skrzynki mejlowe senatorów zapchały się od przychodzących listów z poprawkami. Swoje wątpliwości wyraziła także Prezydent m.st. Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, a jej głos wsparli prezydenci innych miast.
Nie przypominam sobie sytuacji, żeby tak różne środowiska: aktywistów, urzędników czy też zwykłych obywateli, tak solidarnie poparły zmiany w podobnym dokumencie. Miejmy nadzieję, że losy ustawy krajobrazowej zakończą się szczęśliwie w Izbie Senatu, zapisy aktu zostaną poprawione, a następnie posłowie te poprawki przyjmą.