Skandynawska literatura dla dzieci przyzwyczaiła czytelników do tematów trudnych, wręcz emancypacyjnych. Nie inaczej jest z „Moją mamą Gorylicą” autorstwa Fridy Nilsson. Główna bohaterka książki, Joanna, jest jedną z 51 wychowanków domu dziecka Czysty Kąt; jak sama nazwa wskazuje, jest to miejsce, gdzie najbardziej liczy się porządek, czystość pokojów i higiena. Między innymi z tego względu dom dziecka to nie sielanka, a jego opiekunka Gerd jawi się odbiorcy jako surowa nadzorczyni. Nic więc dziwnego, że maluchy marzą tylko o prawdziwej, stereotypowej rodzinie, która nie będzie każdego dnia terroryzować pociechy szmatką do kurzu. Joanna notorycznie zapomina myć dłonie, co powoduje kąśliwe uwagi Gerd. Dziewczynka wręcz rozpaczliwie mówi:

„Tak bardzo tęskniliśmy! Tęskniliśmy za prawdziwym domem, prawdziwą mamą, taką z pięknymi włosami spiętymi w kok, roztaczającą wokół zapach perfum (…) I za tatą w wypastowanych butach, który od razu biegłby kupić komiks dla swojego chorego na grypę dziecka”.

moja mama gorylica okladka

Zachowania, które dla dzieci wychowywanych w tradycyjnych rodzinach są czymś, czego zazwyczaj się nie zauważa, w głowach porzuconych maluchów urastają do rangi najskrytszych pragnień, często niemożliwych do spełnienia, jak gwiazdka z nieba albo jednorożec w ogrodzie. Tym bardziej, że dom dziecka, a właściwie potencjalna adopcja to jednocześnie konkurs piękności i pole bitwy. Joanna konstatuje:

„Wszyscy chcieliśmy uciec jak najdalej stąd i było oczywiste, że przy prawdopodobieństwie wynoszącym ni mniej, ni więcej tylko jeden do pięćdziesięciu jeden, każdy walczył, jak mógł, kiedy do domu raz na jakiś czas przyjeżdżali goście”.

Długotrwałe marzenia o perfekcyjnej rodzinie powodują, że dzieci żyją tylko wyobraźnią, w tyle głowy mając wymyślonych rodziców. Nic dziwnego, że pojawienie się Gorylicy, wielkiej, włochatej, nieokrzesanej, która gotowa jest zostać matką, nie wzbudza radości. Nikt też nie wszczyna walk o zainteresowanie; wręcz przeciwnie – dzieciaki zwiewają do swoich pokojów, tylko gapa Joanna zostaje na polu bitwy. I chociaż wcale nie ma na to ochoty, zostaje pośpiesznie adoptowana. Przecież Gorylica to nie prawdziwa mama z obrazka czy kolorowej gazety, tylko, jak głosi plotka, „potwór” robiący przetwory ze znalezionych sierot.

Dziewczyna kilkakrotnie będzie próbowała uciec z nowych czterech kątów, tym bardziej, że mieszka w rozlatującej się chałupce na pofabrycznym terenie, a jej nowa mama pała się pokątną sprzedażą gratów i złomu. Joanna wstydzi się Gorylicy, a wszystko przez wygląd nowej „mamy”, jej brak okrzesania i sposób mówienia. Z czasem ta niechęć przerodzi się w prawdziwą przyjaźń, a złomowisko będzie najlepszym placem zabaw. Nawet kłopoty ze skorumpowanym urzędnikiem i niechętną opieką społeczną zostaną zażegnane dzięki pomocy Gerd, która zmienia swoje nastawienie do głównej bohaterki i Gorylicy.

Wydawnictwo Zakamarki proponuje nam opowieść o akceptacji Innego, namawia do porzucenia stereotypów i, po raz kolejny, zachęca nas (bardzo słusznie!) do oddania głosu dzieciom. W przypadku Joanny to bardzo ważne, przecież to maluch z bidula, z góry pozbawiony wielu możliwości wyboru, a nawet, jak się okazuje, wydania opinii o nowym rodzicu. Urzędników nie interesuje zdanie dziewczynki, oni przecież wiedzą lepiej, czy mieszkanie w zapuszczonej kanciapie Gorylicy jest dla małej odpowiednie.

Mimo to mam z „Moją mamą Gorylicą” spory problem. W książce akceptacja Innego odbywa się bowiem kosztem naruszenia elementarnych wartości, które każde dziecko powinno znać, by funkcjonować w społeczeństwie. Gorylica uczy zatem Joannę machlojek sprzedażowych, mało tego – dziecko zostaje jej wspólniczką. Ich współpraca polega na markowanych obelgach Gorylicy, która przy kupujących wyzywa dziecko za przyklejenie błędnej ceny. Oczywiście tylko po to, by naciągnąć klientów na wyższą kwotę. Taka, oparta na kłamstwie, socjalizacja jest równie niewłaściwa, jak różowe i niebieskie łatki doklejane do płci. Co więcej, dziewięciolatka pobiera lekcje z pirackiej jazdy samochodem i z nieistotności higieny. Przy czym inni dorośli, którzy odważyli się na potępienie takiego stanu rzeczy, z góry skazani są na bezwzględną krytykę.

moja mama gorylica 1

Pod koniec książki dowiadujemy się, że przed laty Gorylica również była wychowanką Czystego Kąta, lecz Gerd, nie mogąc poradzić sobie z niestandardową podopieczną, porzuciła ją w rozpadającej się chałupie. Dzięki tej informacji chciałbym odczytywać tę książkę jako całościową krytykę instytucji domu dziecka, który, często przeludniony, nie może lub nie potrafi zadbać o wszystkich podopiecznych, a traktując maluchów surowo i bezosobowo, pogłębia tylko ich traumy. Jednak wydaje mi się, że nie takie przesłanie miało płynąć z „Mojej mamy Gorylicy”.

 

Książka:

Frida Nilsson, „Moja mama Gorylica”, ilust. Lotta Geffenblad, tłum. Agnieszka Stróżyk, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2014.

 

Rubrykę redaguje Katarzyna Sarek.