Marek Bochniarz: Jak przyszedł panu pomysł na „Onirica – Psie Pole”?
Lech Majewski: U mnie istnieje coś w rodzaju początkowego obrazu – zaczyn wizualny, który wypuszcza pnącza. Filmy, które dotąd zrobiłem, powstały, bo pojawiały się kolejne obrazy, sceny mające swoją grawitację, która przyciągnęła kolejne epizody. Jeżeli wizja zaczyna się rozrastać, wtedy domaga się gestacji, przyjścia na świat; zaś gdy forma jest w miarę pełna, ruszam w stronę produkcji. Zastanawiam się wtedy, co jest potrzebne, by zrealizować film po swojemu. Moje filmy są przecież bardzo osobiste.
Dlaczego zdecydował się pan nie zostawać w Hollywood i wrócić do Polski?
Trudno powiedzieć, żebym wrócił do Polski. Częściej mieszkam w Wenecji. Ale tak naprawdę co najmniej od 25 lat jestem w bezustannej podróży. Mieszkam w samolocie, zawieszony między kontynentami a krajami. Działam na kilku polach: w filmie jestem nie tylko reżyserem, ale też producentem, scenarzystą, współautorem zdjęć, dźwięku, montażu, scenografii, a nawet muzyki. Innym obszarem działania jest sztuka. Mam wystawy w muzeach i galeriach w różnych miejscach na całym świecie. To oddzielna forma działalności, która wymaga osobnego czasu, kontaktów, które nie pokrywają się z filmowymi. Prowadzę także wykłady – cykl o symbolicznym, ukrytym języku w sztuce, który dotyczy głównie malarstwa, literatury i filmu, ale porusza też inne dziedziny: rzeźbę, mitologię…
Gdzie widzi pan miejsce dla swoich filmów? Gdy oglądałem „Młyn i krzyż” pomyślałem, że jest to dobry obraz do galerii sztuki, ale zły film do kina, bo trudno obejrzeć go za jednym razem, chronologicznie.
Popełnia pan błąd, ale myślałem podobnie. Robiliśmy ten film bardzo długo, bo ponad trzy lata. Wymagał ogromnej ilości pracy. Na przeliczenia komputerowe, zorkiestrowanie warstw składających się na poszczególne kadry (a pojedynczy kadr w tym filmie ma od 40 do 147 warstw!) trzeba było poświęcić dużo czasu oraz mocy przerobowych komputerów. Ponadto wszystkie te procesy musiały być pilnowane przez grafików. Byłem w studiu Odeon, gdzie jest długi korytarz, a drzwi bywają czasami niedomknięte. Chodziłem tam wieczorem w oczekiwaniu na obejrzenie danego efektu i na korektę. Patrzyłem na twarze młodych ludzi, którzy siedzieli przed komputerami oświetleni blaskiem ekranów. Miałem wrażenie, że jestem przeorem w klasztorze, a to są mnisi, którzy pracują nad iluminacjami (kadry filmu dosłownie iluminowały ich twarze).
Patrzyłem na twarze młodych ludzi, którzy siedzieli przed komputerami oświetleni blaskiem ekranów. Miałem wrażenie, że jestem przeorem w klasztorze, a to są mnisi, którzy pracują nad iluminacjami. | Lech Majewski
Byłem przekonany, że „Młyn i krzyż” jest przeznaczony dla galerii, muzeum i tak na początku było, bo miałem zamówienie z Luwru, z National Gallery w Waszyngtonie i z Prado w Madrycie. Te trzy muzea chciały go grać na specjalnych pokazach: w formie dwu-trzymiesięcznych instalacji, na których będzie obecna muzealna publiczność. Było to dla mnie naturalne. Miałem świadomość, że są to bardzo prestiżowe muzea, a jeśli „Młyn i krzyż” pojawi się u nich, to również inne muzea będą go zapraszać i pokazywać. Jednak po paru pokazach w Luwrze agent sprzedaży zabronił pokazywać film dłużej niż przez parę dni, bo sprzedał go właśnie francuskiemu dystrybutorowi i w ten sposób ruszyła lawina. Nagle okazało się, że „Młyn i krzyż” sprzedaje się jak ciepłe bułeczki do kin na całym świecie. Jeżeli chodzi o produkcje polskie, pobił rekord co do liczby krajów, które go kupiły (w chwili obecnej jest ich już przeszło 60, z czego 57 kupiło go do wyświetlania na ekranach kinowych). Film ma sześć fanklubów w Japonii. W Paryżu, w kinie L’Arlequin, był grany przez 14 i pół miesiąca. To niezwykle rzadkie, aby w tym prestiżowym kinie, na rogu Bulwaru Saint Germain i Rue de Rennes, w kinie, do którego chodził Sartre, jeden film był tak długo grany codziennie.
W „Onirica – Psie Pole” wykorzystał pan na początku filmu skrzydła anioła autorstwa Józefa Szajny.
Józef Szajna był jednym z pierwszych ludzi teatru, którzy zaprosili mnie do współpracy i mam wielki szacunek dla jego dokonań. Przymierzałem do postaci Anioła różne skrzydła, aż wpadły mi w ręce skrzydła Szajny – były najpiękniejsze.
W „Onirica – Psie Pole” jest również scena w supermarkecie, w której woły orzą posadzkę. Jak udało się panu ją nakręcić? Czy była najtrudniejsza w realizacji?
W filmie są dwie takie trudne sceny: wodospad w katedrze i woły orzące supermarket. To były zadania niezwykle trudne. Na początku nie mogliśmy uzyskać zgody od żadnego supermarketu, bo woły są brudne i rozwalą sklep. Na szczęście na wizję ze snu zgodził się – nomen omen – Real. W ich supermarkecie nakręciliśmy wnętrza. Potem wynajęliśmy halę zdjęciową, wysypaliśmy trzy ciężarówki ziemi. Musieliśmy znaleźć odpowiednie kafelki i ułożyć luźno płytki posadzki, ponieważ w tej scenie kafelki się rozsypują, a spod nich wyłazi czarna ziemia. Stworzyliśmy posadzkę i odpowiednie oświetlenie, aby refleksy na niej były identyczne jak w supermarkecie.
Koszmarem było szukanie wołów. Kierowniczka produkcji błagała mnie, abym się zgodził na konie. Okazało się, że wołów chodzących w zaprzęgu nie ma, a najbliższe są w Chinach. Już mieliśmy tam jechać, aby nagrać same woły, ale okazało się, że koło Biskupina jest para wołów chodzących w zaprzęgu, wykorzystywana do pokazywania dzieciom, jak kiedyś się orało. Wół musi być od małego kondycjonowany, aby mógł ciągnąć pług. Jednak wołów nie można transportować, bo mają zbyt kruche kolana i musieliśmy przenieść studio do Biskupina, tam odbudować przestrzeń hipermarketu i nagrać scenę. Te trzy elementy – oraną posadzkę, oryginalny hipermarket i woły spod Biskupina – trzeba było połączyć. Praca w technologii komputerowej była bardzo skomplikowana i zajęła dziewięć miesięcy, a scena na ekranie trwa dwanaście sekund, ale wszyscy ją pamiętają.
Jest bardzo głośna!
Gdy pojawiają się teksty w prasie francuskiej, włoskiej, czy po premierze w National Gallery w Londynie, to zawsze te woły są na ilustracji.
Jak wyglądała droga dystrybucji „Oniriki”?
Początkowo film wędrował po świecie. To w moim przypadku normalny rozwój wypadków. Również „Młyna i krzyża” nikt nie chciał dystrybuować w Polsce: cały świat go kupił, a Polska była na końcu. Ostatecznie wszedł na ekrany w bardzo niewielkiej liczbie kopii, ale przyszło na niego 70 tys. widzów. Niełatwo jest w Polsce pokazywać moje prace.
Dlaczego tak jest?
Trudno być prorokiem we własnym kraju. Bywa też tak, że ktoś jest gwiazdą w Polsce, ale nikt go nie zna za granicą. U mnie jest odwrotnie i nie przeszkadza mi to.
Pisze pan dalej powieści lub myśli o kolejnych?
Ciągle coś się dzieje w moim życiu. Piszę cały czas. Coraz częściej są to jednak eseje dotyczące nauki i filozofii, bo bardzo wciągnęła mnie nauka. Paradoksalnie byłem bardzo złym uczniem w liceum. Nienawidziłem nauk ścisłych – matematyki, fizyki czy chemii, lecz gdy byłem wykładowcą na Uniwersytecie Yale, przez przypadek poszedłem na lekcję matematyki profesora, który dostał Medal Fieldsa. Usłyszałem porywający wykład o zbiorach nieskończonych. Miałem do czynienia z najczystszą poezją, z absolutem. Zobaczyłem, że matematyka to dziedzina Pana Boga.
Czy myślał pan o połączeniu nauk ścisłych z kinem?
To odbiło się w moich powieściach. W „Metafizyce” bohaterka jest historykiem sztuki i analizuje „Ogród rozkoszy ziemskich” Boscha, a bohater to inżynier okrętowy, który pisze pracę na temat złotych podziałów przy budowie statków, przez co wchodzi na tereny fizyki, geometrii. Z kolei w „Hipnotyzerze” w opuszczonym weneckim palazzo zbiera się siedmiu naukowców prowadzących bezustanną dyskusję o sensie i istocie nauki, a także o ostatnich osiągnięciach naukowych. To powieść szkatułkowa, w której odnoszę się do „Rękopisu znalezionego w Saragossie” Potockiego.
Jak ocenia pan współczesną twórczość filmową, która korzysta z techniki cyfrowej i trafia głównie do internetu?
Wie pan, jestem wdzięczny. Uzyskałem ogromne możliwości poprzez rozwój języka cyfrowego. Dzięki temu mogę stosować w swoich filmach kreacje trójwymiarowe przy tak skomplikowanych scenach, jak oranie supermarketu wołami, czy wodospadzie, który wylewa się w katedrze na ołtarz.
Film:
„Onirica – Psie Pole”, reż. Lech Majewski, Polska, 2014.
Trailer:
[yt]06I80RbUPOE[/yt]