Słuszność ma Michał Łuczewski, gdy mówi o wojnie jako kluczowym momencie dla kształtowania się tożsamości narodowej Polaków. Proces narodowotwórczy trwał oczywiście już wcześniej, a w międzywojniu wzmacniały go system edukacyjny, służba wojskowa, różnego rodzaju uroczystości, które sprawiały, że ludzie uczestniczyli w misterium narodowym. Chociażby obchody imienin Józefa Piłsudskiego, jego pogrzeb, rocznica „cudu nad Wisłą” czy uchwalenia Konstytucji 3 maja. Jednak wówczas ten proces nie został domknięty, o czym świadczą przykładowo chłopskie pamiętniki i zapisy z 1939 czy 1940 r. Są tam świadectwa mówiące o tym, że wielu mieszkańców wsi najpierw bało się wkraczających Niemców, ale potem potraktowało ich jak kolejną władzę, której trzeba się podporządkować. Wielu z nich nie uciekało również przed wyjazdami na roboty w Niemczech, przeciwnie – sami się na nie zapisywali.

Poza tym Barbara Engelking pokazała w książce „Szanowny panie gistapo”, że ludzie – najczęściej ci z nizin społecznych, wręcz półanalfabeci – nie mieli oporów, by donosić o nielegalnym uboju czy ukrywaniu Żydów. Świadomość narodowa była często bardzo słaba. Natomiast w 1945 r. sytuacja była już zupełnie inna – wojna, tak jak mówi Łuczewski, nauczyła polskich chłopów polskości. Jednocześnie wzmocnione zostały antagonizmy narodowe: jesteśmy Polakami, zagrażają nam Niemcy, Ukraińcy czy Sowieci. Pod koniec konfliktu obraz świata to była mapa narodowa stworzona w oparciu o te antagonizmy, wrogość między narodami.

Powojnie

Warto jednak podkreślić, że opisana w „Odwiecznym narodzie” Żmiąca jest w jakiś sposób wyjątkowa. Nie została spalona, po wojnie jej mieszkańcy nie doświadczyli wielkich migracji, nie znajdowała się na Kresach Wschodnich. W tej wsi więzi nie zostały rozerwane czy naruszone, jak w innych regionach Polski przedwrześniowej. Pamiętajmy, że wiele wiosek zostało spacyfikowanych i tam doświadczenie wojny było jeszcze silniejsze.

Pod wpływem wojny i gigantycznej migracji, której Słowianie nie doświadczyli od wielkiej wędrówki ludów po upadku Cesarstwa Rzymskiego, zrodził się nowy naród. |Marcin Zaremba

Rozbicie więzi, powojenne migracje, przymusowe przesiedlenia na tzw. Ziemie Odzyskane też odegrało swoją ogromną rolę w procesie narodowotwórczym. Nagle ludzie znaleźli się poza dotychczasowymi granicami – w Niemczech, co pociągało za sobą kontakt z odmienną kulturą, przede wszystkim materialną, z pozostałymi tam jeszcze Niemcami. I ten kontrast również umacniał ich polskość. To się nie działo bez konfliktów, chociażby pomiędzy Wołyniakami a mieszkańcami Polski środkowej albo autochtonami na Kaszubach czy Mazurach. Jednak w rezultacie, pod wpływem wojny i gigantycznej migracji, której Słowianie nie doświadczyli od wielkiej wędrówki ludów po upadku Cesarstwa Rzymskiego, zrodziło się nowe społeczeństwo, nowy naród – na dodatek wyjątkowo homogeniczny. Nastąpiło nie tylko, jak mówi Łuczewski, zwieńczenie procesu narodowotwórczego, ale prawdziwe przestawienie dziejowej zwrotnicy, dla wielu bardzo gwałtowne.

Gdy przed wojną jechało się z Wilna przez Lublin na Śląsk, to mijało się różne światy – inne ubiory, inne gwary, inne drogi czy wyposażenie gospodarstw. W Warszawie ludzie mówili różnymi językami, inaczej na Pradze, inaczej pośród robociarzy na Woli, nie mówiąc już o inteligencji z Żoliborza. Wojna – ale też okres powojenny – spowodowała wymieszanie tego wszystkiego w jednym melting pot. Między 1939 r. a dniem dzisiejszym dokonał się proces homogenizacji i być może ma on pozytywne konsekwencje – ukształtowaliśmy się jako naród, ale ta pełna kolorytu mozaika uległa zatarciu, z wyjątkiem może Podhala czy Śląska. Nikt już nie mówi gwarą. Nie możemy już dziś doświadczyć tego, z czym mamy do czynienia chociażby we Włoszech, jadąc z Sycylii na północ i obserwując kulturowe odrębności.

Inną konsekwencją tamtego czasu był strach przed mniejszościami, który utrzymywał się bardzo długo. Jeszcze przed pomarańczową rewolucją w 2004 r. silny był u nas stereotyp Ukraińca-rezuna. Teraz to się oczywiście zmienia. W latach 50. czy 60. język niemiecki budził na polskich ulicach niechęć i niepokój, a podczas różnych panik wojennych wracały plotki, że na Ziemie Odzyskane wróci Wehrmacht. Sam z kolei słyszałem anegdotę o tym, że ktoś w Wałbrzychu pomalował płot wokół swojego poniemieckiego domu dopiero na początku lat 90., po porozumieniu Mazowiecki–Kohl. Ta historyjka dotyka tego lęku.

Nieprześniona rewolucja

Zatarły się również w tamtym okresie różnice między warstwami społecznymi. Można powiedzieć, że wojna była pierwszą fazą rewolucji, przy czym teza Andrzeja Ledera o rewolucji nie jest wcale nowa, wcześniej pisał o niej chociażby Jan Tomasz Gross. Zdarzyło się wiele rzeczy, które ułatwiły komunistom ich politykę – Holocaust i eksterminacja dużej części klasy średniej, prześladowania ziemiaństwa pod obiema okupacjami od 1939 r. Warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt tych przemian – i opieram się tu również na najnowszej książce Padraica Kenneya „Budowanie Polski Ludowej”. Zarówno Leder, jak i Gross mówią, że była to rewolucja odgórna, narzucona. Nie jest to do końca prawda, bo ona miała też swój wymiar oddolny.

Nie chcę powiedzieć, że polskie „masy ludowe” legitymizowały en bloc nowy system. Jednak duża część polskich robotników i chłopów choć nie była przychylna, jak mówi Łuczewski, komunistom, to zaakceptowała to, co mieli do zaoferowania: nacjonalizację czy reformę rolną. A i industrializacja w okresie stalinowskim również miała niemałe poparcie. Między rokiem 1945 a połową lat 60. miliony ludzi trafiły ze wsi do miast. To społeczeństwo, przed wojną po-stanowe (co można odnaleźć chociażby w „Ferdydurke”), zmodernizowało się, otworzyło. Nastąpił awans społeczny, zrodziła się nowa inteligencja. Była ona często wyśmiewana przez tę starą za „słomę z butów”, brak kultury i konformizm. Jednak z czasem zyskała swoją tożsamość, background kulturowy i w dużej mierze przyczyniła się do kolejnej polskiej rewolucji – Sierpnia 1980 i „Solidarności”.

Moja matka pochodziła z rodziny ziemiańskiej, a ojciec był synem przedwojennego robotnika sezonowego. Przed 1939 czy 1945 r. oni by się pewnie nigdy nie spotkali. | Marcin Zaremba

Trudno znaleźć więc formułę, która pogodziłaby narrację o konsolidacji i tworzeniu wspólnoty z tą o rozpadzie i zrywaniu więzi społecznych. Zmiana, którą przyniosła wojna, była gigantyczna, rozgrywała się na wielu poziomach, mieściła w sobie wiele doświadczeń. Zmienił się naród polityczny, jego poczucie tożsamości stało się silniejsze, mocniejsze niż wcześniej, ale jednocześnie zmienił się, przestał być tak barwny jak przed wojną. Zresztą do tego dążyli komuniści.

Jak to wszystko ocenić? Odwołam się tu do przykładu osobistego. Moja matka pochodziła z rodziny ziemiańskiej, a jej mama uciekła ze swojego majątku przed nadejściem Armii Czerwonej. Z kolei mój ojciec był synem przedwojennego robotnika sezonowego. Przed 1939 czy 1945 r. oni by się pewnie nigdy nie spotkali. I wydaje mi się, że to spłaszczenie struktury społecznej, likwidację barier, ocenić należy trzeba pozytywnie. Choć jednocześnie odbywało się to w nierzadko bolesny sposób – nie tylko dla dawnej inteligencji czy arystokracji, lecz także dla robotników i chłopów.

Pamięć zoperowana

Jakiej części z tych procesów jesteśmy dziś świadomi, a o czym zapomnieliśmy? Przede wszystkim należy zwrócić uwagę, że w PRL na polskiej pamięci dokonano poważnej operacji. Komuniści od początku budowali legitymizację na wartościach narodowych, propaganda i uroczystości były nimi przesączone. W stalinizmie to osłabło, nastąpił nawrót do treści marksistowskich, internacjonalistycznych, ale też nie do końca. Czasy Władysława Gomułki – to właściwie narodowy komunizm, gdzie obchody, podręczniki, filmy służyły przede wszystkim narodowej legitymizacji. Edward Gierek z kolei przywrócił do użycia stalinowską formułę jedności moralno-politycznej narodu. W tej narracji mieściła się przede wszystkim pamięć heroiczna: zdobycie Berlina, przelewanie krwi na wszystkich frontach. Jednocześnie stopniowo wyciszano pamięć o Holocauście, żywą zaraz po wojnie. Jaki jest efekt? Taki, że pojawienie się „Sąsiadów” Grossa w 2001 r. wywołało wielki szok. Polacy nie byli na to przygotowani. Dopiero od tamtego momentu zaczynamy odkrywać na nowo te nie najlepsze karty naszej historii i inaczej myśleć o sobie jako wspólnocie społecznej i narodowej.