Tej sprawy jak dotąd nie komentowano zbyt szeroko w polskich mediach. Francuscy żołnierze wchodzący w skład korpusu pokojowego Organizacji Narodów Zjednoczonych, działający w ramach misji w Republice Środkowoafrykańskiej, wykorzystywali seksualnie afrykańskie dzieci. „Nagrodą” za spełnianie erotycznych „usług” było… pożywienie.

Koniecznie należy podkreślić, że działania francuskich żołnierzy nie były jednorazowym ekscesem, ale były trwałym, regularnie realizowanym procederem. Niektóre dzieci, odpowiednio poinformowane przez swoich kolegów i koleżanki, wiedziały dokładnie, jakich zachowań się od nich oczekuje. Aktów seksualnej przemocy dokonywano, według ujawnionych do tej pory informacji, w okresie między grudniem 2013 a lipcem ubiegłego roku. I niewykluczone, że rzeczony proceder trwałby w najlepsze do dzisiejszego dnia, gdyby nie śmiała interwencja Szweda, Andersa Kompassa, dyrektora ds. działań w terenie (field operations) w biurze wysokiego komisarza praw człowieka w Genewie. Kompass, po nieskutecznych próbach zainteresowania sprawą swoich ONZ-owskich zwierzchników, zdecydował się na ujawnienie prasie wewnętrznego raportu organizacji na temat całej sprawy. Podchwyciły ją (z początku dość niemrawo) media francuskie i (bardziej zdecydowanie) brytyjskie – przede wszystkim „The Guardian”. Co ciekawe, Kompass został zawieszony w obowiązkach w związku ze naruszeniem obowiązujących w ONZ procedur.

Obecny skandal nie jest pierwszym, jaki się ONZ-owi przytrafia. (Właśnie – czy aby na pewno tylko „przytrafia”?). Podobne zarzuty formułowano również w Liberii, Burundi czy na Haiti. Co więcej, Organizacja Narodów Zjednoczonych była również oskarżana o bierność w przeciwdziałaniu pedofilskim szajkom, które funkcjonowały na szeroką skalę w Bośni, Kosowie czy Demokratycznej Republice Konga.

Dwa wymiary tej sprawy wydają mi się warte zastanowienia. Oba dotyczą skandalicznego wymiaru omawianych wydarzeń.

Po pierwsze, w samym fakcie zawieszenia Andersa Kompassa przez ONZ w sprawowanych przez niego obowiązkach nie dostrzegam niczego oburzającego. To, że złamał istniejące procedury, jest faktem. Zwykłym biegiem wydarzeń wydaje mi się więc zawieszenie go i rozpatrzenie sprawy. To sama treść werdyktu, który w niej zapadnie, oraz tempo jego ogłoszenia powie nam natomiast bardzo wiele o tym, jak w istocie do całej afery ustosunkowują się ONZ-owscy oficjele. Wydaje mi się oczywiste, że Kompass kierował się wyższą koniecznością i powinien móc dalej sprawować swój urząd. Sądzę również, że w sytuacjach takich, jak opisana powyżej, nie można karać tego, kto zaczyna bić na alarm. W dużych korporacjach (a taką właśnie jest przecież ONZ) procedury tzw. whistle blowing mogą skutecznie funkcjonować jedynie wtedy, gdy bijącemu na alarm nie dzieje się krzywda. Jeżeli więc ONZ-owscy włodarze zdecydują się ukarać Andersa Kompassa lub też jego sprawa będzie się ciągnąć miesiącami, przekaz do wszystkich tych, którzy chcieliby zgłosić podobne lub zupełnie inne nieprawidłowości w funkcjonowaniu organizacji będzie jasny: „Macie siedzieć cicho!”.

I sprawa druga. Gwałty, których dokonywali francuscy żołnierze, nie miały, jak już podkreślałem, przypadkowego charakteru. Były to działania zaplanowane i metodycznie realizowane. I ten właśnie aspekt, dotyczący szerszego zagadnienia ludzkiej natury, wydaje mi się niezmiernie niepokojący. Uderzające jest dla mnie to mianowicie, że rzecz nie daje się zredukować do poziomu zwykłej dewiacji seksualnej jakiegoś człowieka czy nawet grupy ludzi. Jest zjawiskiem społecznym, międzyludzkim, ponieważ wymaga odpowiedniego przygotowania, organizacji, planu, podziału ról i obowiązków. To zatem zjawisko z zupełnie innej półki, aniżeli – powiedzmy – fakt, że ktoś dokonuje gwałtu pod wpływem impulsu. To, co robili francuscy żołnierze, nie działo się w odosobnieniu, ale było przejawem wspólnego działania, wspólnej inicjatywy określonej grupy ludzi. I to mnie właśnie zastanawia: jak to się dzieje, że hasło: „Chodźmy sobie pogwałcić małych chłopców i małe dziewczynki”, rzuca się tak samo, jak hasło: „Chodźmy na lunch”. Jak to się dzieje, że coś, co w „normalnych” (cokolwiek to znaczy) warunkach jest opatrzone bardzo mocnym społecznym tabu, może zostać uznane za obowiązującą w grupie normę? Czy mamy przyjąć, że wszyscy żołnierze prowadzący ten haniebny proceder byli pedofilami? Rzecz wydaje się zarówno socjologicznie, jak i statystycznie nieprawdopodobna.

Obawiam się więc, że bliższe prawdy jest inne wyjaśnienie. Takich rzeczy nie robi się dlatego, że odzywają się w człowieku nagle jakieś uśpione seksualne żądze. (Z czego wynikałoby, że niemal każdy jest „uśpionym” pedofilem, którego niezdrowe skłonności mogą zostać rozbudzone w odpowiednich – czy raczej nieodpowiednich – warunkach). „Przecież nikt mnie nie powstrzyma, ani nie ukarze. Zrobię to, bo mogę to zrobić. Gwałt? A dlaczegóż by nie?” – tak wyobrażam sobie to, co się działo w głowach francuskich żołnierzy. Nie chodzi więc o upojenie seksem, choćby i najbardziej perwersyjnym. Chodzi o upojenie władzą. Czy nie dlatego ofiarami francuskich żołnierzy były właśnie dzieci, a nie, powiedzmy, młode kobiety i młodzi mężczyźni? Bo przecież dziecko to nie wyjątkowo atrakcyjny, lecz objęty społecznymi zakazami obiekt seksualny. To ktoś, z kim można zrobić wszystko, na co tylko ma się ochotę…

*/ Ikona wpisu: batalion ONZ na Placu Bastylii w Paryżu © Marie-Lan Nguyen / Wikimedia Commons / CC-BY 2.5