Mała niedźwiedzica Lusia, czyli Lucyna Beata Niedźwiedzińska, pewnego razu znajduje w lesie małego chłopca. Chłopiec łypie na nią zza krzaka ciekawskim okiem, a wzięty na ręce nie protestuje, więc Lusia postanawia zabrać go do domu i się nim zaopiekować. Nadaje mu imię – Piskacz, bo „wydaje takie śmieszne dźwięki”. Lusia uprasza mamę, by pozwoliła jej zatrzymać chłopca. Mama niechętnie wyraża zgodę, ale zdecydowanie nie podziela entuzjazmu niedźwiedziczki, bo jak twierdzi, „dzieci to koszmarne zwierzątka domowe”.
Pomysł na tę historię wziął się z dziecięcych doświadczeń autora. Jako mały chłopiec znosił do domu żaby i żółwie, a kiedy prosił mamę, by pozwoliła mu je zatrzymać, nieodmiennie słyszał: „Dzikie zwierzęta to koszmarne zwierzątka domowe”. Gdy mimo to nadal się upierał, mama pytała: „A nie sądzisz, że to zwierzę ma gdzieś rodzinę, która teraz bardzo za nim tęskni?”. To przesądzało sprawę – mały Peter puszczał zwierzątka wolno.
Po latach pytanie matki zaowocowało przewrotną koncepcją książki: a gdyby tak odwrócić role? Gdyby to zwierzątko domagało się posiadania chłopca?
Tak powstała historia, która pozwala dzieciom obserwować, co mogłoby się wówczas wydarzyć. Piskacz staje się więc zwierzątkiem domowym, a Lusia jego panią. Teraz mały czytelnik może sobie wyobrazić, jak to jest stać się obiektem fascynacji: żabą, jeżem, chrabąszczem, konikiem polnym… Już okładka mówi sama za siebie – wystarczy spojrzeć na rozpływającą się w uwielbieniu Lusię i oszołomionego chłopca, którego mina wyraża nieme pytanie: „I co teraz ze mną będzie?”.
A zatem jak przebiegnie proces oswajania? Czyja racja będzie na wierzchu? Czy Lusi uda się zatrzymać chłopca? Czy też powątpiewanie mamy okaże się zasadne?
Peter Brown sprawia, że dzieci, zwłaszcza te nieco starsze, mogą przejrzeć się w tej historii jak w krzywym zwierciadle. W kreskówkowo-komiksowej formie autor relacjonuje przebieg zdarzeń i zestawia dwa światy: niedźwiedzi i ludzki. Nie prawi mądrości, nie poucza ani tym bardziej nie straszy. W jednym z wywiadów Peter Brown opowiadał, że początkowo ilustracje były bardziej realistyczne – kreskówkową formę przybrały później, gdy uświadomił sobie, że nie chce, by dzieci po lekturze jego książki zaczęły miewać koszmary o porywających je niedźwiedziach. Z tego samego powodu szkice zostały wypełnione łagodnymi, pastelowymi kolorami, a okładki nawiązują do faktury ciepłego, miodowego drewna.
Dziecko podczas oglądania, słuchania czy czytania w pewnym momencie samo dochodzi do prawdy o tym, gdzie najlepiej pasuje dane stworzenie i jak bardzo męczące są sztucznie wykreowane warunki życia dla tego, kto przynależy gdzie indziej. Śmiejąc się z zabawnych poczynań bohaterów, malec cały czas konfrontuje siebie z całkiem poważnym pytaniem o to, czym jest wzięcie odpowiedzialności za zwierzę wyrwane z naturalnego środowiska i oswojenie go. Także na poziomie emocjonalnego zaangażowania; jak powiedział lis do Małego Księcia: „Jeśli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować”.
Za tą myślą podąży najpewniej w czasie lektury dorosły czytelnik tej książki, który, tak jak ja, wziąwszy ją po raz pierwszy do ręki, uśmiechnął się i mruknął pod nosem, myśląc o swoim ukochanym kilkuletnim brzdącu: „No tak, nic dodać, nic ująć. Rozbrykane, swawolne, niedające się ujarzmić zwierzątko domowe”. Jest to też bowiem opowieść o budowaniu relacji, o przywiązaniu i próbach oswajania kogoś, kto i tak w którymś momencie wymknie się nam z rąk, by pójść własną drogą.
Książka:
Peter Brown, „Dzieci to koszmarne zwierzątka domowe”, tłum. Joanna Wajs, Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2015.
Rubrykę redaguje Katarzyna Sarek.