Niedzielna debata pokazała, że Bronisław Komorowski  ma pazur i jednak potrafi być medialnym retorem, który wygrywa w starciach na słowa i argumenty. Jego adwersarz, Andrzej Duda, był bardziej stonowany i nie tak spontaniczny, co może mieć znaczenie dla osób, które wciąż się wahają, na kogo zagłosować 24 maja. Uśmiech kandydata PiS-u sugerował zresztą, że sam nie wierzy w to, co mówi. Wizerunkowo to starcie wygrał więc prezydent Komorowski, umiejętnie atakując i pokazując, że jest, że działa – a nie tylko teoretyzuje. Do historii debat prezydenckich przejdzie wypomniane Andrzejowi Dudzie blokowanie etatu na Uniwersytecie Jagiellońskim i wręczenie mu przez urzędującego prezydenta pewnej kartki. Co na niej było, to dla widza jest w gruncie rzeczy nieistotne, ważny jest PR-owy gest.

Komorowski i jego sztab zrobili więc, co mogli. Jednak zaniedbań z kampanii w ten sposób nie nadrobią. Gdyby prezydent jej nie przespał i od początku jawił się jako bardziej dynamiczny, troszczący się o sprawy młodych oraz wrażliwy na postulaty antysystemowych wyborców, dziś miałby większe szanse na wygraną. A tak wciąż pozostaje zagadką, ile osób z elektoratu Pawła Kukiza w drugiej turze może oddać głos na Komorowskiego albo przynajmniej zdecyduje się zostać w domu i nie głosować na Dudę. Częścią tego elektoratu mogą być ludzie sympatyzujący z PO, którzy chcieli  jedynie zamanifestować swój sprzeciw wobec polityki rządu i w drugiej turze poprą obecnego prezydenta. Wątpliwe jednak, by cześć ta stanowiła chociaż połowę ze słynnych już 20 proc., o które walczą kandydaci. Jeśli nawet hurraoptymistycznie przyjmiemy, że co trzeci wyborca z grupy głosującej za Pawłem Kukizem w drugiej turze odda głos na Komorowskiego, to prezydent ma jeszcze sporo punktów procentowych do zebrania. Zadanie jest więc niesłychanie trudne, a wydaje się, że pan prezydent nie znajdzie już więcej amunicji przeciwko kandydatowi PiS.

Samą debatę przespał z kolei Andrzej Duda. Na ataki reagował mało dynamicznie, a argumenty mogące zaszkodzić Komorowskiemu wypowiadał w tak nieemocjonujący sposób, że przeciętny widz mógł już po chwili zapomnieć, o co chodzi. Dla niego to niewątpliwie strata.

Jak przejąć cudzy elektorat…

Jednym z największych zaniedbań urzędującego prezydenta było w tej debacie niepodjęcie próby pozyskania lewicowego elektoratu – poza in vitro nie wybrzmiały prawie zupełnie kwestie społeczne, ekonomiczne i światopoglądowe. Może zaważył na tym słaby wynik kandydatki SLD z 10 maja, ale ludzi o lewicowym światopoglądzie jest znacznie więcej i z pewnością ich oczekiwania, od których uzależniali głosowanie w drugiej turze, były spore. Komorowski, poza podnoszeniem kwestii JOW-ów, nie bardzo zawalczył także o wspomniany już elektorat Pawła Kukiza. Główną trudnością była zapewne jego mozaikowość oraz to, że z założenia uprzedzony jest do establishmentu, może więc uznano, że nie ma o co walczyć? To, co prezydent mógł jednak ugrać w tej debacie, to zniechęcenie elektoratu Kukiza do samego Andrzeja Dudy. Jeśli bowiem główną osią jednoczącą zwolenników rockmana jest negacja mainstreamowych partii politycznych, to Duda jako kandydat PiS-u także mógłby stać się ofiarą tych wyobrażeń. Nadzieją dla obecnego prezydenta jest więc to, że jeśli jeszcze zmobilizuje elektorat PO, SLD oraz osoby niezdecydowane, a jednocześnie zniechęci do Dudy jakąś część wyborców Kukiza, może wygrać z minimalną przewagą.

…i nie stracić własnego

Nie obyło się również bez wpadek, które mogą przesądzić o porażce lub zwycięstwie każdego z kandydatów. Po stronie Bronisława Komorowskiego można z pewnością zapisać niezbyt przekonujące uzasadnienie jego nagłej miłości do referendów. Po stronie Andrzeja Dudy największym błędem było niewątpliwie wyciągniecie sprawy Jedwabnego. I nie chodzi tutaj tylko o etyczny wydźwięk tego argumentu, który nie powinien był się w ogóle pojawić i o którym od razu stało się głośno w mediach, ale o dwie dodatkowe kwestie z tym faktem związane. Po pierwsze, ważna jest przytomna odpowiedź prezydenta, którą – dzięki przypomnieniu listu biskupów z 1965 r. – mówiąc delikatnie, „zmasakrował” kontrkandydata. Po drugie, chodzi o odkrywaną dzięki poruszaniu tak kontrowersyjnych tematów niespójność wizerunku Andrzeja Dudy. Nie może on bowiem jednocześnie grać dwóch ról: kandydata umiarkowanego i radykalnego. Kwestia Jedwabnego zapewne miała wynagrodzić niemożność wspomnienia o katastrofie Smoleńskiej i służyć przyciągnięciu elektoratu bardziej prawicowego niż umiarkowani zwolennicy PiS, ale taktyka spaliła na panewce i może przeważyć szalę zwycięstwa na korzyść obecnego prezydenta.

Jeśli więc Bronisław Komorowski w podobnym, zdecydowanym stylu poprowadzi drugą debatę, a Andrzej Duda zaliczy więcej potknięć, to możemy obserwować ciekawą i zaciętą końcówkę kampanii prezydenckiej, w której o zwycięstwie lub przegranej zdecyduje nawet 1 proc. wyborców, czyli przysłowiowy włos.