Może się tak stać, ale nie będzie to już PiS rewolucji moralnej, nie będzie to też PiS spektakularnych rozliczeń. Nie wrócą ani Ziobro, ani Macierewicz. Nie znaczy to, że znikną. Nadal odgrywać będą ważne role, z rzadka jednak pojawiając się na ekranach naszego komputera czy telewizora.
Jeśli uda się ta sztuka, jeśli twarzą PiS będzie teraz Andrzej Duda, ten Duda, który z PiS-em nie będzie miał już formalnie nic wspólnego (bo właśnie wystąpił z partii), ten sam, który do wyborów na jesieni jak ognia będzie unikał kontrowersji, wreszcie ten, który będzie się starał – jak sam deklarował w kampanii wyborczej – odbudować polską dumę i jednoczyć Polaków, wówczas w październiku będziemy mieć nowy, może nawet samodzielny, rząd PiS.
Obniżenie politycznego napięcia się tej partii opłaci, tak jak opłaciło się podczas kampanii prezydenckiej. By wygrać jesienne wybory, PiS tak naprawdę nie powinien nic robić – tylko się uśmiechać. I obiecywać. Nastroje społeczne – zwłaszcza ogromna niechęć młodego pokolenia do obecnego układu rządowego – zrobią resztę. Negatywną kampanię dopełnią Balcerowicz i Kukiz. Wszystko, byle tylko była „zmiana”, byle ktoś spróbował inaczej. Potem się zobaczy.
Gorzej z Platformą. To ona jest w głębokiej defensywie i nic nie wskazuje na to, by miała pomysł na odrobienie poniesionych strat. Przez wielu wyborców postrzegana jest jako partia niewiarygodna i nieskuteczna, przez innych – coraz liczniejszych – jako partia skorumpowana, idąca na pasku wrażych, establishmentowych mediów, a nawet antypolska. W ten sposób PO staje się partią wąskiego środka, nielicznej klasy średniej, już bez zdolności budowania koalicji. Ani z konserwatystami – z powodu zdrady obyczajowej (np. pod postacią konwencji antyprzemocowej) – ani z lewicą, z racji braku odwagi do uchwalenia ustawy o związkach partnerskich.
Niewiele to jednak zmienia, bo nawet jeśli na PO zagłosują nowi mieszczanie, przedsiębiorcy i część lewicy, głosów nie starczy do tego, by myśleć o rządzeniu. Podobnie nic nie da pojawienie się nowej partii stricte lewicowej, nawet jeśli ta zdobędzie – dziś niewyobrażalne – 10 proc. społecznego poparcia. Nowa lewica ze słabą PO nie stworzy rządu. PiS i radykalny Kukiz będą skazani na siebie.
By wygrać jesienne wybory, PiS tak naprawdę nie powinien nic robić – tylko się uśmiechać. I obiecywać. | Adam Puchejda
Oczywiście może się też okazać, że sztuka kreowania dobrego wizerunku PiS, obniżania napięcia, chowania kontrowersyjnych „starych” figur politycznych się nie uda; że do października większość negatywnych, skierowanych przeciw rządowi emocji wyparuje; że Andrzej Duda nie zdoła zachować bezpiecznego dystansu do własnego zaplecza (to zadanie niełatwe, bo Duda nie jest samodzielnym liderem, został na niego wyznaczony). Wówczas umiarkowana prawica, jaką jest PO, może mieć jeszcze szanse odrobić część strat. Będzie to jednak bardzo trudne.
Na kogo powinna postawić, próbując choć trochę poszerzyć swój elektorat? Moim zdaniem na kobiety, zwłaszcza młode i dotąd niegłosujące. To one mogą stać się nadzieją Platformy. Żeby do tego doszło, PO musiałaby jednak dokonać prawdziwej rewolucji we własnych szeregach. Musiałby też radykalnie zmienić nastawienie mediów – nieważne, czy tych jej sprzyjających, czy wrogich – nauczyć się mówić do nich i za ich pośrednictwem zupełnie nowym językiem. W końcu, żeby przetrwać i mieć jakiekolwiek nadzieje na rządy, PO musiałaby sięgnąć do realnych społecznych emocji.
Te męskie, młodzieńcze są już zagospodarowane przez PiS i radykalne ruchy, np. nową, rodzącą się partię Kukiza, te żeńskie – i myślę tu znów przede wszystkim o młodych kobietach – ciągle czekają na swoją artykulację w przestrzeni publicznej. Emocji jest jednak w Polsce znacznie więcej. Polska polityka – także dzięki PO – sprowadza się przecież głównie do emocji. Od dawna – wbrew wierze Bronisława Komorowskiego – nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek racjonalizmem.