Niezbyt często na łamach polskich czasopism gościmy rosyjskich satyryków i pisarzy. A przejawem liberalizmu jest także swoboda funkcjonowania satyry – reżimy, które przystępują do tłamszenia wolności, w pierwszym rzędzie zabierają się do zniszczenia tych, którzy śmiejąc się – niczym Stańczyk – pokazują prawdę o systemie.

Jednym z takich ludzi był i jest Wiktor Szenderowicz. Dziś oddajemy mu głos.

 


 

Czym różnią się się wolność słowa w Rosji w latach 90. i obecnie?

Odpowiedź na to pytanie jest dość oczywista. W latach 90 mieliśmy swobodę, teraz już jej niestety nie ma… Satyra jest swego rodzaju papierkiem lakmusowym, dlatego każdy reżim zaczyna od jej zniszczenia. Pierwszy dekret Lenina dotyczący prasy nosił dziwną nazwę „dekretu o tymczasowych i nadzwyczajnych środkach celem zapobieżenia potokowi oszczerstw i nieczystości”. To był Orwell w czystej postaci, gdyż każde słowo oznaczało swoją odwrotność. „Tymczasowo” oznacza „na zawsze” a „oszczerstwa i nieczystości” – „prawdę”.

Pierwszym, co uczynił Hitler po zdobyciu władzy, była radiofonizacja Niemiec – w każdym domu znalazł się odbiornik, a reszta niezależnej informacji została unicestwiona.

To wszystko zazwyczaj całkiem dobrze działa – ale tylko do pewnego czasu. Podobnie zresztą postępował Władimir Putin. Też zaczął od podporządkowania sobie mediów. Potem ugięły się procedury wyborcze i sądy, najpierw jednak padła niezależna telewizja NTW. Autorytarna kontrola i wolność słowa nie są kompatybilne.

Mieszka pan w Moskwie. Czy planuje pan wyjazd z Rosji?

Dziś temat emigracji nie jest tak aktualny i dosłowny jak w czasach sowieckich. Wtedy albo mieszkało się w Związku Sowieckim, z którego nie można było wyjechać, albo emigrowało bez możności powrotu. Dziś zawsze możesz wrócić – póki co mnie ponownie wpuszczają. Wyboru dokonywać więc nie muszę. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że być może kiedyś przed nim stanę.

Niedawno doszedłem do wniosku, że wracam tylko z powodu nostalgii, bo w Rosji nie mam już nawet pracy. Gdy nostalgię zdominuje strach, to bez wątpienia wyjadę na stałe.

Czy pan przeczuwa już, kiedy nastąpi ten straszliwy moment?

Jeszcze nie.

Co musi zrobić Putin, by do tego doprowadzić?

On już zrobił o wiele więcej niż się spodziewałem. Myślę, że gdyby ktoś kilka lat temu chociażby groził zamordowaniem moich znajomych, na pewno nie spodziewałbym się, że to przetrzymam. Teraz niestety to już nie są nawet groźby. Jedną z niezwykłych cech ludzkiej psychiki, nieszczęsnej, ale bez której ludzkość by nie przetrwała, jest to, że człowiek może przyzwyczaić się do wszystkiego. Kiedy czytamy o życiu w gettach w czasie II wojny światowej czy w Gułagu, ludzie trwali tam w niewyobrażalnych warunkach, które jednak po pewnym czasie stały się „normalne”: ograniczenie praw, możliwości, a ludzie żyli nadal. Zachowując wszelkie proporcje, podobny eksperyment chwilowo przeprowadzam sam na sobie. Powtarzam, że kraj, do którego ciągle wracam, jest zły – tak zły, jak jeszcze kilka lat temu było nie do wyobrażenia. Gdyby te zmiany postępowały szybko, pewnie powiedziałbym „nie wracam” – ale one następują stopniowo. Wiec działam zgodnie z ludzką naturą – która pozwala się przyzwyczajać.

Naprawdę pan przywykł?

Oczywiście nie do tego stopnia, że godzę się na to, co jest, ale uważam, że jest to normalne i zwyczajne.

Jak powstrzymać tę zgubną adaptację? Jak uchronić przed nią ludzi?

Człowiek jest przede wszystkim zwierzęciem. Ta piana cywilizacji, te wierzchnie warstwy naszego człowieczeństwa dają się łatwo usunąć, o czym wie każdy, kto czytał choćby Warłama Szarłamowa. On tam pokazał, jak profesorowie, akademicy, ludzie elit w ciągu tygodnia stają się zwierzętami. Jak najważniejsze staje się zdobywanie jedzenia.

[…]

Czy wyobraża pan sobie pracę z dala od kształtującej pana rosyjskiej kultury?

Można pracować poza Rosją, ale będzie to już robota zupełnie innego rodzaju. Wszystko jednak jest związane z gatunkiem, który uprawiasz. Dla pisarza emigracja jest możliwa – „Martwe dusze” Gogola, choć znakomicie oddają stan ducha rosyjskiej prowincji, powstały w Rzymie. Jedynie połowa klasyki rosyjskiej literatury powstała w kraju. Reszta za granicą. Z daleka widać więcej. Brodski mógł żyć nawet w Nowym Jorku czy nawet na Grenlandii i tworzyć wspaniałą literaturę, bo był po prostu wielkim Brodskim – parafrazując Manna, który powiedział, że niemiecka literatura jest tam, gdzie znajduje się on. Tak więc tam, gdzie był Brodski, tam była i poezja rosyjska – Josif zabrał ze sobą alfabet i język, bo nie miał nic innego.

Jeśli opuszczę kraj, na pewno przestanę być komentatorem politycznym. Pewnie będę pisał inaczej – co już mi się zresztą zdarza… Nie lubię słuchać komentatorów mieszkających na emigracji. Źle w ich ustach brzmi emocjonalne słowo „my”. Pisał już o tym Puszkin: я знаю язвы отечества своего, но мне досадно, когда эти знания разделяет иностранец („Wiem, że moja ojczyzna pełna jest wrzodów, ale denerwuje mnie, gdy poucza mnie o tym cudzoziemiec” – przyp. ŁJ). I mnie też denerwuje, gdy ktoś wypomina Rosji jej błędy – choć sam to robię. Wydaje mi się, że mam do tego prawo, bo ciągle tu jestem. A ktoś, kto mieszka w Nowym Jorku, nie ma do tego prawa.

By jednak oddać wszystkim sprawiedliwość, warto przypomnieć wszelkie głupoty wypowiadane przez polskich, ukraińskich, europejskich czy amerykańskich ksenofobów. Im więcej takich bredni pada, tym łatwiej jest powiedzieć swojemu społeczeństwu: „Popatrzcie. Co mówią o Rosji!”. Radykalizm prowadzi do kolejnego, całkowicie klasycznego politycznego działania – niszczenie tych, którzy są w centrum. Gdy tych „ludzi pomiędzy” się wyniszczy, sytuacja kończy się tak, jak w Chile Pinocheta i Allende czy w Hiszpanii czasów wojny domowej. Mamy wtedy do wyboru wyłącznie albo lewych, albo prawach, a to przecież ci w centrum tworzą normalne społeczeństwo.

Jak wytłumaczyć społeczeństwu że ta normalność „pomiędzy”, w centrum, jest potrzebna?

Niestety, w chwili największej politycznej próby wygrywają zazwyczaj demagodzy. „Wyjaśniają” świat, oferując proste rozwiązania. Ludzie nie potrzebują wcale prostych rozwiązań, ale ich pragną. Demagog w tym pomaga, mówi: „odbierzemy bogatym, wygonimy obcych”. Są takie narody, na które można łatwo zrzucić taka odpowiedzialność (kiedyś na tę pozycję łapali się Żydzi). Dla Rosjan takim wrogiem może być Europa, mogą być Stany Zjednoczone. Dla Polaków na zasadzie symetrii wrogiem jest Rosja. Przestrzegam was przed tym. Takie biegunowe myślenie o tym, że istnieje dobro i zło, a złem jest wszystko prócz mnie, jest bardzo kuszące. Dotyczy to zwłaszcza ludzi niezbyt dobrze wykształconych – bez świadomości historycznej. Dla człowieka, który jest jednak obdarzony pamięcią związaną z przeszłością, zawsze, gdy ktoś zaczyna dzielić świat na wrogów i przyjaciół, zapala się czerwone światełko. Tak traktowali świat ludzie pokroju Hitlera, Lenina, Putina, Kim Dzong Ila, Chaveza. Byli to ludzie różnych ideologii. Taki Łukaszenka na przykład? Syndrom oblężonej twierdzy. Jesteśmy „my” i są „inni”. Tylko ja jestem na tyle silny, by was obronić. Ci liberałowie to byle co, nic godnego uwagi, nie potrzeba nam takich! Hitler powiedział: zwalniam was z wyrzutów sumienia – wiem jak rozwiązać problemy. Halicz śpiewał o tym, że należy bać się tego, który wie, co nam potrzebne. Proste rozwiązania są bardzo skuteczne, ale tylko na początku, bo po pewnym czasie przynoszą klęskę.

[…]

 

Pełna wersja wywiadu w języku rosyjskim [LINK].