Oto jedno z najczęstszych pytań, jakie dzieciom zadają opiekunowie: Basiu, Kasiu, Kubusiu, Franiu, a kim ty będziesz, gdy dorośniesz? Stawiają je również i milusińscy, gdy tylko uświadomią sobie, że sielskie i anielskie dzieciństwo nie trwa wiecznie. I że w bliżej nieokreślonej przyszłości czeka ich transformacja w nienadążającą z praniem i prasowaniem Barbarę, mamę dwójki chorowitych przedszkolaków i szumnie dorastającego nastolatka. Albo Katarzynę, płacącą siedemnastą z trzystu sześćdziesięciu pięciu rat kredytu we frankach szwajcarskich. Lub Jakuba, potulnie znoszącego humory nadpobudliwego przełożonego. I Franciszka, któremu ciągle w drodze do biura lub z biura psuje się samochód. Ale, ale… Zanim nastąpi to mało urokliwe zetknięcie się z rzeczywistością, dzieci dryfują swobodnie po morzu beztroskich wyobrażeń na temat dorosłości i związanych z nią przywilejów. I o tym jest książka „Gdybym był dorosły” napisana przez Evę Janikovszky, węgierską autorkę pozycji dla najmłodszych, która na miarę wieku swoich czytelników pokazuje, na czym polega konflikt pomiędzy wychowankiem a wychowującym; pomiędzy kształconym a kształcącym; pomiędzy wymaganiami a ochotą na ich spełnienie. To dowcipny traktat o granicach wolności w pigułce. Dla dzieci i nie tylko.
Głównym bohaterem książki jest biegający w krótkich spodenkach chłopiec. Snuje on przez kilkanaście stron słodką jak wata cukrowa fantasmagorię o nieograniczonej wolności, jaką cieszyć się mają wszyscy dorośli. Otóż zawsze i wszędzie robią oni tylko to, na co przyjdzie im ochota. Ubierają się zgodnie ze swoim życzeniem. Wychylają się z okna, gdy tylko coś ich zaciekawi. Spoceni piją zimną wodę. Nie przestrzegają reguł dobrego wychowania (mówienie niezbyt lubianym znajomym „dzień dobry” pod nosem!) i oglądają telewizję do późnych godzin nocnych. Stale nakazują i zakazują coś młodszym od siebie, a co gorsza, egzekwują wykonanie nakazów i nagminnie rozliczają maluchy w przypadku ich niespełnienia. Na ten wyrywkowy przegląd prerogatyw posiadaczy dowodu osobistego nakłada się dziecięce wyobrażenia o urokach dorosłego życia. Któż z nas, kiedy był dzieckiem, nie marzył o tym, że jako dorosły będzie mógł robić to, na co będzie miał ochotę, a więc zajmie się wszystkim tym, co przynosi radość lub jest zakazane. Zjemy w restauracji, wiercąc się na krześle. Pobrudzimy do woli białe ubrania. Zjemy słodycze przed obiadem. Zagwiżdżemy na palcach na ulicy. Pogłaszczemy bezdomne zwierzę. Oczywiście, ożenimy się lub wyjdziemy za mąż i będziemy posiadać dowolną – czytaj: dużą – liczbę dzieci, z którymi beztrosko będziemy spędzać cały dzień na hulankach i swawolach. Jednym słowem: będziemy mogli robić wszystko, co sprawi nam doraźną przyjemność. Bez względu na to, czy w konsekwencji zaszkodzi to nam i naszemu otoczeniu, przyniesie straty, wprowadzi bałagan, naruszy ustalone reguły zbiorowego życia, czy narazi małego epikurejczyka w nas na podrapanie przez bezpańskiego kota.
Tę ponętną wizję błogostanu, w której każdy działa zgodnie z własną wolą, a mimo to nikt nikomu nie wchodzi w paradę, zilustrował László Réber prostymi, nierozbudowanymi graficznie rysunkami. Chłopiec obecny na każdej stronie książki już to ziewa, wysłuchując komend, już to popada w znużenie, ale posłusznie wprowadza je w życie. W połowie książki przemienia się w eleganckiego bon vivanta w meloniku, czerwonym krawacie i błyszczących lakierkach. Dla starszych, już czytających dzieci, ciekawa może okazać się sama typografia. Poszczególne zdania złożono tak, aby uwypuklić nastroje i emocje. W tekście znajdziemy zdania rozstrzelone, zagęszczone, pisane różnymi krojami czcionek, biegnące w różnych kierunkach. Automatycznie nastrajają głos czytającego rodzica na dobrze znane dzieciom tony. A komu z nas nie zdarzyło się zapytać z przeciągłym akcentem: „ile razy mam to powtórzyć”, „ile razy mam to…”, „ile razy…”?
Najbardziej zaskakująca jest jednak scena finalna tej niewielkich rozmiarów książeczki. Chłopiec kończy swą dowcipną opowieść o wolnym od przymusów losie dorosłego, a następnie ze zdumieniem zauważa, że jego rodzice, ciotki, stryjkowie, nauczyciele podlegają tym samym przymusom, które narzucają mu na co dzień. Sami sprzątają po sobie ubrania, myją ręce, zachowują grzecznościowe formy. Obejmują ich rozmaite ograniczenia, przy których zakaz tarzania się w kurzu jawi się jako błahostka. Za sprawą tych kilku końcowych zdań cały przekaz książeczki odwraca się o sto osiemdziesiąt stopni. Czytana „od tyłu” jest wyrazem tęsknoty dorosłego za swobodą, którą w największym możliwym zakresie możemy się cieszyć jako dzieci. A zatem – oderwijmy się choć na chwilę od komputera, chodźmy na lody truskawkowe i pobrudźmy sobie nimi koszule.
Książka:
Eva Janikovszky, „Gdybym był dorosły”, ilust. László Réber, przeł. Aleksandra Muranyi, Nasza Księgarnia, Warszawa 2015.
Rubrykę redaguje Katarzyna Sarek.