Konstrukcja UE, osłabiona od czasu kryzysu ekonomicznego z 2008 r., otrzymuje kolejne ciosy. Unię nękają problemy wojny ukraińsko-rosyjskiej, uchodźców, głównie z Afryki, próbujących masowo dostać się do Europy, a także nasilające się w Austrii i we Włoszech głosy o możliwości wyjścia ze strefy euro czy zaplanowane na 2017 r. brytyjskie referendum w sprawie opuszczenia wspólnoty.
Wybór Greków w niedzielnym referendum, w którym obywatele odrzucili dotychczasowy sposób spłacania długu publicznego wobec Trojki, może dodatkowo naruszyć chwiejną konstrukcję UE. Coraz większe grupy społeczne w krajach członkowskich UE zyskują bowiem kolejne argumenty, by rozluźnić współpracę z resztą wspólnoty. Jeśli trend ten utrzyma się, Angela Merkel może niedługo zostać „królową bez ziemi”, a projekt UE w obecnym kształtce – odejść do lamusa.
Wydaje się bowiem, że Grecja, dążąc do przejęcia kontroli nad spłatą długu i odwołując się w tym celu do referendum, otworzyła puszkę Pandory, wzmacniając postawy antyunijne. Główni liderzy UE boją się takich sytuacji. Pamiętają kłopoty związane z siłą wcześniejszego referendum w sprawie akceptacji traktatu o konstytucji UE, czyli francuskie i holenderskie „nie” dla pomysłu silniejszej federalizacji Europy. W Brukseli uznano wtedy, że można te demokratyczne głosy zlekceważyć dzięki parlamentarnym głosowaniom nad nieznacznie zmodyfikowaną wersją europejskiej konstytucji, czyli traktatu lizbońskiego. Te działania na pewno nie przysporzyły sympatii dla instytucji UE – od dawna już niejasnych dla przeciętnego obywatela. Taki modus operandi wzbudził też, chyba po raz pierwszy w historii UE, tak silną falę sprzeciwu. Potem zaś doszło do wybuchu kryzysu finansowego, a jego nieudolne próby łagodzenia znów dały populistom do rąk lekki oręż.
Jeśli obecne tendencje się utrzymają, Angela Merkel może niedługo zostać „królową bez ziemi”, a projekt UE w obecnym kształtce – odejść do lamusa. | Rafał Wonicki
Teraz znów dzięki greckiemu „nie” dla polityki Trojki, ożywa zapomniane pytanie o to, jak takie sytuacje mogą wpłynąć na nadwątloną ideę integracji europejskiej. Zarówno Grecja, jak i liderzy UE wciąż deklarują, że dążą do porozumienia i nie zamykają rozmów, ponieważ chcą, by Grecja pozostała w strefie euro. Do takiego rozwiązania namawia również Waszyngton. W przypadku realizacji odwrotnego scenariusza w mediach zwiastuje się rozpad UE i załamanie gospodarcze Grecji. Pojawia się też często powtarzany, choć zawodny, argument o „kuli śnieżnej”, zgodnie z którym za Grecją wystąpią ze wspólnoty inne kraje.
Tak jednak być nie musi. Dzięki greckiemu „nie” rysuje się bowiem równie silna co realna szansa na dokonanie koniecznych zmian. Może się okazać, że osiągnęliśmy punkt przesilenia, po którym pacjent, czyli UE, zacznie wychodzić z choroby, czyli braku fundamentalnych reform ekonomiczno-instytucjonalnych, które mogą sprawić, że wywieszane na sztandarach Unii hasła, takie jak solidarność, demokracja czy bezpieczeństwo, przestaną być uznawane za puste frazesy. Taka realna szansa dotyczy dwóch obszarów: ekonomii i polityki.
Ekonomiczne korzyści dla obu stron polegają na lepszej ocenie sytuacji, w jakiej się znalazły. Społeczeństwo greckie, wychodząc ze strefy euro, będzie musiało urealnić wartość swojego pieniądza i siłę swojej gospodarki, co może być na początku dość bolesne psychologicznie. Wielu obywateli ubożeje i będzie musiało zgodzić się na obniżenie poziomu życia. Z drugiej strony będzie to również szansa na naprawę finansów i wzrost gospodarczy. Jak podkreśla dziś większość ekonomistów, mimo początkowych zawirowań w gospodarce, później, ze względu na uzyskaną konkurencyjność cenową, kondycja Grecji powinna ulec poprawie. Kraj będzie mógł konkurować przede wszystkim w sferze turystyki, oferując bogatym Europejczykom przyjemny i tani wypoczynek.
Sytuacja ta będzie korzystna także dla stabilności całej strefy – odejdzie z niej słaby ekonomicznie partner, a inne kraje nie będą musiały w nieskończoność dopłacać rządowi w Atenach, by ten oddał swoje długi bankierom. Dla UE będzie to także okazja do zmiany wadliwych rozwiązań – zwłaszcza w zakresie ekonomii politycznej i konstrukcji euro. Z konstrukcją euro związany jest bowiem podstawowy problem, jakim jest brak wspólnej na obszarze całej Unii polityki monetarnej i fiskalnej. Przezwyciężyć ten problem można na przynajmniej dwa sposoby. Po pierwsze, stworzyć silniejszy niż obecnie mechanizm kontroli deficytów narodowych, a więc pójść w kierunku większej integracji politycznej. To raczej mało prawdopodobne. Po drugie, wrócić do realizacji pomysłu Europy wielu prędkości, zgodnie z którym tylko najsilniejsze państwa należałyby do unii walutowej. Brak Grecji w strefie może de facto pchnąć Unię w kierunku tego drugiego rozwiązania.
Obecna sytuacja w zasadzie potwierdza jedno. Interesy ekonomiczne raczej dzielą, niż łączą, a oparcie integracji UE głównie na nich będzie powodowało coraz większe napięcia. | Rafał Wonicki
Z kolei patrząc na obecną sytuację z perspektywy politycznej, wydaje się, że w najtrudniejszej sytuacji znajduje się Angela Merkel. Rząd niemiecki nie chce powiedzieć swojemu społeczeństwu, że część długu, a może nawet cały dług, będzie nie do odzyskania. Łatwiej jest naciskać na rząd grecki, zrzucając na niego całą odpowiedzialność. Przedstawia się Grecję jako stronę, która nie chciała pójść na kompromis i odrzuciła plan ratunkowy Trojki. Nie bierze się pod uwagę, że wcześniej przez trzy lata Grecy realizowali politykę austerity i cięli wydatki publiczne, ale poprawy ekonomicznej nie było, ponieważ niemal cała pomoc była przeznaczana na spłatę długów. Zatem pani Merkel, zanim niewypłacalność Grecji stanie się faktem, musi pokazać swoim wyborcom, że zrobiła wszystko, by wierzyciele odzyskali swój dług. Jednocześnie, jeśli premier Alexis Tsipras liczył, że mając przed sobą wolę ludu, Trojka się złamie i umorzy przynajmniej częściowo zobowiązania jego kraju, zapewne się pomylił. Z pewnością jednak może teraz powiedzieć zmęczonemu cięciami greckiemu społeczeństwu, że to nie z winy Syrizy państwo bankrutuje. Psychologicznie to użyteczna bajka dla obu stron tego politycznego sporu.
Obecna sytuacja w zasadzie potwierdza jedno. Interesy ekonomiczne raczej dzielą, niż łączą, i oparcie integracji UE głównie na nich, w celu uzyskania globalnej konkurencyjności, będzie powodowało coraz większe wewnętrzne napięcia. Przy tak różnych systemach politycznych, gospodarczych i aksjologicznych długotrwała solidarna pomoc finansowa jest niemożliwa do utrzymania bez wspólnej politycznej i ideowej ramy, która może wszystko uspójnić i łagodzić napięcia. Kiedyś taką ramą była aksjologia solidarności oparta na pamięci związanej z tragedią i cierpieniem doznanym podczas II wojny światowej. Pamięć ta jednak powoli blaknie, a wspólne symbole stają się coraz bardziej puste. Z kolei mechanizmy integracyjne wypracowane w traktacie lizbońskim nie przynoszą oczekiwanej mocy legitymizacyjnej i przegrywają wobec kłopotów ekonomicznych.
Budowanie niepotrzebnych lotnisk regionalnych albo potrzebnych oczyszczalni ścieków częściowo za fundusze z UE nie wytworzyło wystarczającego bodźca do identyfikacji z projektem UE. Modernizacyjne idee nie chwytają za serca i okazuje się, że pieniędzmi wiary w Europę się nie kupi. Obecny porządek UE, zainicjowany wraz z rozszerzeniem w 2004 r. i próbą narzucenia traktatu konstytucyjnego całej wspólnocie, przestaje być akceptowany. Unię czeka więc trudne zadanie przebudowy. Tylko w ten sposób może poradzić sobie ze stojącymi przed nią obecnymi wyzwaniami.