Łukasz Pawłowski: Co poszło nie tak z ekonomią współdzielenia?
Adrian Wooldridge: Nic. Po prostu w niektórych grupach panowało przekonanie, że ekonomia współdzielenia to przedsięwzięcie socjalistyczne, a teraz widzimy, że podobne przedsięwzięcia są inicjowane przez duże korporacje, które chcą na tym pomyśle zarobić. I to się niektórym nie podoba.
Dokładnie o to mi chodzi. Coś, co zostało wymyślone po to, żeby walczyć z monopolem dużych korporacji, stworzyło nowe korporacje, warte miliardy dolarów.
Ale w tym nie musi być nic złego. Ludzie, którzy chcą uprawiać ekonomię współdzielenia w ramach niewielkiej społeczności dzielącej się narzędziami, ubraniami czy innymi zasobami, mogą nadal to robić w niekomercyjny sposób. Rozwój kapitalistycznej wersji sharing economy nie eliminuje jej innych wcieleń. Tym, co napędza ekonomię współdzielenia, jest informacja, a dokładniej fakt, że coraz łatwiej ją komunikować i się nią wymieniać.
Otóż to – żeby odnieść sukces w tej branży, trzeba mieć dużo informacji na temat swoich klientów. Im więcej się ich ma, tym więcej osób chce korzystać z usług danej firmy, bo staje się ona lepsza. Autorzy artykułu w brytyjskim „The Guardian” przekonują, że właśnie z tego powodu w tej branży pojawiają się monopole. To przeczy temu, co powiedział pan przed chwilą, że te dwa odcienie ekonomii współdzielenia mogą współistnieć. Małe społeczności zostaną ostatecznie pochłonięte przez korporacje.
W ekonomii współdzielenia nie ma nic takiego, co prowadziłoby do powstawania monopoli. Jej istota polega na tym, że pozwala nam na użycie niewykorzystanych zasobów. Informacja jest tylko jednym z elementów składowych tego procesu. Drugą jest bliskość wymienianych towarów. Jeśli w moim miasteczku założę platformę wymiany narzędzi ogrodowych, to prawdopodobnie żadna z olbrzymich korporacji nie będzie chciała jej podkupić. Poza tym nie rozumiem, dlaczego także lokalne firmy nie mogłyby korzystać z informacji – które są przecież dzisiaj tak łatwo dostępne – żeby się rozwijać i odnosić sukcesy.
Według krytyków, których zdanie po części podzielam, innym problemem jest wykorzystywanie przez firmy bazujące na sharing economy pracowników i naruszanie ich praw. Cofają nas one do XIX w., podkopując fundamenty państwa opiekuńczego, które budowaliśmy przez ostatnie dekady. Na przykład Uber nie bierze żadnej odpowiedzialności za swoich kierowców i nie zapewnia im żadnej pomocy, jeśli z jakichś przyczyn nie mogą wykonywać swojej pracy.
Jeśli pracujesz normalnie jako taksówkarz, płacisz podatki i cieszysz stabilnym stosunkiem pracy z pracodawcą, możesz czuć się zagrożony pojawieniem się Ubera. Ale z drugiej strony, jeśli ktoś nie ma dostępu do tego rynku, bo nie należy do korporacji taksówkarskiej, nagle dostaje możliwość wykonywania tej pracy. A jeśli ten ktoś dodatkowo chce pracować jedynie kilka godzin w tygodniu, to powinien mieć taką możliwość. Pojawienie się na rynku Ubera ma dwie strony. Dla pewnej grupy ta sytuacja stanowi zagrożenie, dla innej to szansa na konkretne korzyści.
Nie zmienia to faktu, że sam Uber co rusz stara się obejść system, unikając płacenia podatków i składek ubezpieczeniowych na rzecz swoich pracowników. Istnieje zagrożenie, że jeśli będziemy tolerować takie praktyki, pojawi się cała grupa pracowników zatrudnionych na umowy krótkoterminowe, która nie odprowadza składek emerytalnych i nie jest objęta jakimkolwiek systemem ubezpieczeniowym. Dlatego właśnie musimy zaadaptować prawo pracy do nowej, elastycznej gospodarki, w której 40-godzinny tydzień pracy odchodzi do lamusa.
Bez wątpienia w elastycznej gospodarce obserwujemy tendencję do przerzucania ryzyka z pracodawców na pracowników. I trzeba coś z tym faktem zrobić. | Adrian Wooldridge
Ten model biznesowy przerzuca dużą część ryzyka na pracowników. Jeśli „taksówkarz” Ubera straci samochód albo jeśli będzie miał problemy zdrowotne, jest zdany na samego siebie. Ale jeśli zarabia pieniądze, musi się nimi podzielić z firmą. To nie jest żadna elastyczność, a zwykły wyzysk.
Bez wątpienia w elastycznej gospodarce obserwujemy tendencję do przerzucania ryzyka z pracodawców na pracowników. I trzeba coś z tym faktem zrobić. W tym wypadku kierowcy Ubera mogliby wspólnie wykupować zbiorowe ubezpieczenie. Innymi słowy, można zastosować XIX-wieczne metody, takie jak powoływanie do życia towarzystw wzajemnej pomocy, by uzyskać niższe stawki ubezpieczeniowe.
Prostszym rozwiązaniem wydaje się to zaproponowane przez kalifornijski sąd, który zadecydował, że kierowcy Ubera powinni być traktowani jak pracownicy firmy, a nie niezależne jednostki . W rezultacie Uber może być zmuszony do pokrycia kosztów wszystkich świadczeń i podatków.
Problem polega na tym, że dla wielu ludzi zachętą do pracy w Uberze jest właśnie elastyczność. Jeśli wszyscy otrzymają status pracowników, to znacznie trudniej będzie im pracować w ten sposób. Co więcej, taka decyzja sądu może zmusić firmę, żeby zatrudniać ludzi na 40 godzin tygodniowo, ale może też skłonić ją do zatrudniania ich w wymiarze mniejszym niż 20 godzin – limitu, poniżej którego nie jest wymagane odprowadzanie składek na ubezpieczenie zdrowotne. Proszę również pamiętać, że Uber inwestuje duże środki w prace nad samochodami prowadzonymi automatycznie, które w ogóle nie potrzebują kierowców. Wszystko to po to, żeby obniżyć jeszcze bardziej koszty.
Wielu ekonomistów twierdzi, że dzisiaj praca daje coraz mniejsze poczucie bezpieczeństwa. To ich zdaniem doprowadziło do stworzenia nowej klasy społecznej – prekariatu. Niepewność jutra jest także powodem niepokojów społecznych i rozczarowania kapitalizmem. I co my w takiej sytuacji robimy? Powołujemy do życia ogromny obszar gospodarki, który oferuje jedynie niepewne zatrudnienie. Może po prostu powinniśmy zakazać korporacji takich jak Uber, jak to zrobili Francuzi?
Nie wolno zapominać o tym, że gospodarka była sprekaryzowana na długo przed pojawieniem się idei sharing economy. Liczba osób zatrudnionych w niepełnym wymiarze czasowym i na sprekaryzowanych warunkach wzrosła gwałtownie w późnych latach 70. i na początku lat 80. Ekonomia współdzielenia sprawiła tylko, że elastyczna gospodarka stała się znacznie bardziej wydajna.
Co sprawia, że jeszcze trudniej sobie z nią poradzić…
Istnieje pewnego rodzaju fundamentalny paradoks kapitalizmu – rozwiązanie, które na pierwszy rzut oka zwiększa zabezpieczenie, tak naprawdę ma skutek przeciwny. I na odwrót. Na przykład we Francji bardzo wielu młodych ludzi jest zatrudnionych na umowach krótkoterminowych. Firmy boją się zatrudniać ich na etaty, bo trudno im potem takiego pracownika zwolnić. Jeśli wdrożyłoby się bardziej elastyczny system, który pozwoliłby na większą rotację pracowników, wówczas firmy z większą ochotą zatrudniałyby na etat. Wielka Brytania, która obrała właśnie taką drogę, bywa stawiana jako przykład sprekaryzowanej gospodarki. Ale przez ostatnią dekadę stworzyła znacznie więcej miejsc pracy niż Francja.
Pytanie tylko, jakie to były prace.
Lepiej jest mieć sprekaryzowaną pracę, umowę krótkoterminową niż nie mieć pracy w ogóle.
A co z opodatkowaniem? Firmy, o których mówimy, zazwyczaj nie płacą podatków w krajach, w których działają. Wszystkie zyski od razu trafiają do ich krajów pochodzenia.
To jest olbrzymie wyzwanie. Nie tylko firmy nie chcą płacić podatków, ale również ich pracownicy wolą ich unikać. Tworzy to potencjalną dziurę w systemie podatkowym, która może doprowadzić do poważnych braków w systemach emerytalnych. Musimy znaleźć rozwiązanie sprawiające, że system podatkowy będzie bardziej elastyczny. W Stanach Zjednoczonych istnieje jednoznaczne rozróżnienie pomiędzy pracownikiem, który pracuje tygodniowo 40 godzin, a pracownikiem najemnym (contractor), jak np. hydraulik. Musimy zacząć traktować pracowników zatrudnionych w elastycznych formach jak normalnych pracowników. Tak, żeby płacili podobne podatki.
Musimy także poprawić ściągalność podatków – traktować wszelkie typy pracy jako sobie równe, a ponadto położyć większy nacisk na podatek od prowadzenia działalności gospodarczej. W związku z tym, że skuteczne ściąganie podatków jest coraz trudniejsze, a gospodarka staje się w coraz większym stopniu serią transakcji, coraz ważniejsze jest opodatkowanie tych transakcji.
Każdy człowiek, którego praca polega dziś na zbieraniu informacji, ich analizowaniu czy przetwarzaniu, najpewniej straci pracę na rzecz maszyn. | Adrian Wooldridge
Moim zdaniem w przyszłości wpływ na rynek pracy będą miały przede wszystkim dwa czynniki: postępująca automatyzacja – która doprowadzi do obniżenia liczby ludzi potrzebnych do wykonania tej samej pracy – oraz niepewność zatrudnienia. Czy to oznacza, że w przyszłości wszyscy będziemy musieli stać się przedsiębiorcami gotowymi do podjęcia różnych prac 24 godziny na dobę?
Może tak być w wielu dziedzinach, ale z drugiej strony widzimy też tendencję do postępującej specjalizacji. Znacznie bardziej niepokoi mnie jednak postępująca rewolucja w dziedzinach gospodarki opartych na wiedzy. To rewolucja równie dramatyczne, co rewolucja przemysłowa z XIX w. Wykorzeni ona i zdezorientuje pracowników w dokładnie ten sam sposób, ale prawdopodobnie w znacznie szybszym tempie.
Każdy człowiek, którego praca polega dziś na zbieraniu informacji, ich analizowaniu czy przetwarzaniu, najpewniej straci pracę na rzecz maszyn, które mogą pracować nieustannie, nigdy nie chorują i nie strajkują. A w dodatku w niesamowitym tempie stają się coraz mądrzejsze i sprawniejsze. Już wkrótce będziemy świadkami procesu masowej likwidacji miejsc pracy w tym sektorze gospodarki. To może mieć bardzo niepokojące skutki społeczne. Jeśli przyjrzymy się wielkim politycznym wstrząsom z XX w., okaże się, że bardzo często stali za nimi wyparci z rynku pracy pracownicy umysłowi.
Czy to nieodwracalny proces?
Nie bardzo widzę możliwość jego odwrócenia i wydaje mi się, że to jedno z największych wyzwań naszych czasów. Ma swoje dobre strony, rośnie produktywność, a największe wyzwania finansowe dla współczesnych społeczeństw – takie jak utrzymanie systemów opieki zdrowotnej i edukacji – mogą zostać opanowane. Nowoczesne technologie dostarczają część rozwiązań tych problemów, które same tworzą. Dziś o wiele łatwiej jest nam się przekwalifikować, być na bieżąco i szukać nowej pracy.
Jak już powiedzieliśmy, takie firmy jak Uber, Airbnb, Lyft itd. czerpią korzyści z tego, że zbierają informacje zarówno na temat klientów, jak i wykonawców. Czy to oznacza, że w przyszłości będziemy zmuszeni do udostępniania prywatnych informacji tylko po to, żeby móc znaleźć pracę?
Oprócz problemu automatyzacji, prywatność będzie największym wyzwaniem dla nowoczesnej gospodarki. Przenieśliśmy się ze świata, gdzie mieliśmy do czynienia z niedoborem informacji, ale w którym cieszyliśmy się dużą prywatnością, do rzeczywistości, w której mamy mnóstwo informacji, ale niedostatek prywatności. Nie mogę odpowiedzieć na pana pytanie o to, jak z tym walczyć, bo uważam, że aktywność gospodarcza zwiększa się kosztem prywatności. Dzisiaj jednak ludzie często oddają swoją prywatność za darmo. Nie są też świadomi, że udostępniają na swój temat bardzo wartościowe informacje. To jeden z powodów, dla których nasza prywatność jest nieustannie naruszana.